Rewolucja na rynku transferowym. "Mbappe i inni dobrze wiedzą, że mogą wycisnąć jeszcze więcej kasy"

Rewolucja na rynku transferowym. "Mbappe i inni dobrze wiedzą, że mogą wycisnąć jeszcze więcej kasy"
Geo Jing / Xinhua / PressFocus
Jesteśmy świadkami rewolucji na rynku transferowym. Teraz to zawodnicy pociągają za sznurki i stali się potężniejsi od klubów. Jak wielki wpływ będzie to miało na układ sił? I czy my, kibice, mamy powody do zmartwień?
Kylian Mbappe, Paulo Dybala, Paul Pogba, Franck Kessie, Niklas Suele, Antonio Ruediger, Andrea Belotti… To tylko kilku zawodników, którym tego lata wygasają kontrakty. Więcej znanych nazwisk znajdziesz TUTAJ. Chyba nigdy nie mieliśmy roku z takimi możliwościami, jeśli chodzi o pozyskiwanie graczy bez kwoty odstępnego. Kluby mogą zacierać ręce, czekając na niesamowite okazje.
Dalsza część tekstu pod wideo
Przed startem obecnych rozgrywek z podobnych szans (choć jak na razie z niezbyt wielkim szczęściem) skorzystało PSG. Do Paryża trafili Gianluigi Donnarumma, Georginio Wijnaldum i Sergio Ramos oraz, oczywiście, sam Leo Messi. Zmiana barw takich postaci bez kwoty odstępnego to coś, czego jeszcze do niedawna nie oglądaliśmy zbyt często. W najbliższej przyszłości taka praktyka może jednak być wręcz normą. Aktualnie bowiem piłkarze “przejmują władzę” na rynku transferowym. To oni stawiają warunki, to oni coraz częściej chcą w pełni decydować o swoim losie.
Jakie to może mieć znaczenie dla świata futbolu? I czy przypadkiem nie wywrze negatywnego wpływu na nasz ukochany sport? W odpowiedzi na te pytania pomógł nam specjalista od finansowej strony piłki nożnej, Kieran Maguire, autor książki “Price of Football”.

Przełom

Dla wyjaśnienia: warto przypomnieć, że do początku lat 90. wygaśnięcie kontraktu nie oznaczało swobody poszukiwania nowego pracodawcy. Wszystko zmieniło się za sprawą Belga, Jean-Marca Bosmana, któremu w 1990 roku wygasła umowa z Royal FC Liege. Wówczas jego pobory uległy obniżeniu i został odsunięty od zespołu. Nie mógł za to zmienić barw, dopóki nie wpłynęła za niego satysfakcjonująca przełożonych oferta. Znalazł się wówczas w stanie “zawieszenia” - nie mógł zrobić właściwie nic. Postanowił więc powędrować do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i po kilku latach wygrał sprawę.
Nie zrobił wielkiej kariery, lecz zapisał się w historii futbolu. Wprowadzona od tamtej pory zasada, zwana potocznie “Prawem Bosmana”, umożliwiła piłkarzom szukanie nowego pracodawcy na mocy wolnego transferu. I to właśnie ona stanowi punkt wyjścia dla naszej dyskusji.
- Dzięki Bosmanowi udało się uregulować wszystko tak, żeby respektować prawa pojedynczych piłkarzy - tłumaczy Maguire. - Sami zresztą nie przyjęlibyśmy funkcjonowania kontraktów rodem ze świata futbolu w naszym codziennym życiu. Mamy prawo zmienić pracę, jeżeli nie dogadujemy się z szefem, nasza druga połówka czuje się źle w miejscu, w którym żyjemy lub ktoś z naszej rodziny ciężko zachoruje i chcemy być bliżej. To czynniki naprawdę ważne z punktu widzenia każdego człowieka poza przemysłem piłki nożnej. Prawo Bosmana daje podobne zabezpieczenie.

Miecz obosieczny

Jak to często bywa, gdy w grę wchodzą olbrzymie pieniądze, pewne reguły zostają wykorzystywane dla zysków. Znaczna część najgłośniejszych nazwisk na liście “do wzięcia za darmo” znalazła się na niej właśnie z tego powodu.
- Oczywiście na absolutnie najwyższym poziomie piłkarze i agenci nieraz wykorzystywali je, by wycisnąć dla siebie jak najwięcej. To kluczowa sprawa, jeśli chodzi o przeniesienia głównej siły z klubów na piłkarzy. Tego lata wygasają kontrakty naprawdę wielkiej liczby graczy z najwyższej półki - to ich celowe działanie. Dzięki temu mogą postawić aktualnego pracodawcę pod ścianą bądź liczyć na sowity bonus za podpisanie umowy gdzie indziej - kontynuuje ekspert.
- Im niżej schodzimy, tym bardziej zbalansowany staje się ten układ. “Przeciętny” piłkarz najczęściej nie może żądać gigantycznych pieniędzy i szuka raczej przedłużenia umowy. Potrzebuje bowiem długoterminowego zabezpieczenia - dodaje.
Dlatego też nie można uznać, że to zasada działająca jedynie na szkodę klubów. Te znalazły już pomysł na “ograniczenie” możliwości rosnących w siłę piłkarzy. Z tym, że nie jest on w stu procentach skuteczny.
- Takie kluby jak Manchester United często zawierają w kontraktach klauzulę automatycznego przedłużenia. Dzięki temu mogą sprzedać go za rozsądne pieniądze pomimo niechęci do prolongowania umowy. Tak było z Paulem Pogbą, który miał kontrakt na pięć lat z opcją na kolejne 12 miesięcy. Ostatecznie z niej skorzystali, więc zeszłego lata mogli jeszcze coś zarobić na jego odejściu. Z jakiegoś powodu jednak został. United ostatecznie go nie sprzedali. Niemniej, to jedna z opcji. Regularnie widzimy takie przedłużanie umów piłkarzy przez klub - twierdzi Kieran Maguire.

W stronę NBA

Jeszcze do niedawna na liście piłkarzy “do wzięcia” po sezonie znajdował się Lorenzo Insigne, lecz Włoch zdecydował się na zaskakujący ruch. Żywa legenda Napoli, jeden z najlepszych zawodników w historii klubu zdecydował się na wyjazd do występującego w MLS Toronto FC. Wielu kibiców może patrzeć na taki ruch z niemałym zdziwieniem. Ale przecież widzieliśmy już takie historie. W USA grali Steven Gerrard i Frank Lampard. Andres Iniesta przeniósł się z Barcelony do Japonii. Wielkie nazwiska już niejednokrotnie opuszczały Stary Kontynent w poszukiwaniu gigantycznych zarobków i nowych wyzwań. Insigne zrobił dokładnie to, o czym mówił Kieran Maguire. Wyczekiwał na ruch klubu, wywierał presję na Aurelio di Laurentiisie. Ten nie przedstawił satysfakcjonującej go oferty. A wtem pojawiła się lukratywna propozycja z Kanady. Ten zaskakujący ruch może mieć jednak i inne podłoże.
Nastawienie piłkarzy do futbolu ewoluuje. Na to również zwrócił uwagę autor “Price of Football”. Wyjazd na drugi koniec świata to bowiem więcej, niż sama kasa - to okazja, by zacząć nowe życie.
- Po przeprowadzce z Neapolu do Toronto możesz spokojnie wyjść na ulicę i nikt cię nie zaczepi. Tam nie ma takiego szaleństwa na punkcie gwiazd piłki nożnej - wyjaśnia Maguire. - To pozwala na zachowanie lepszego balansu między boiskiem a życiem poza nim. Jeżeli dostajesz dobre wynagrodzenie, a w MLS można mieć kilku zawodników na wysokich kontraktach, to naprawdę atrakcyjna opcja. Jeżeli chcesz prowadzić trochę inny styl życia niż w Europie, gdzie stale jesteś obserwowany, to właśnie w ten sposób możesz go zmienić.
Nowa pokusa oznacza, że coraz częściej możemy oglądać podobne scenariusze. Nawet czołowi zawodnicy mocnych europejskich zespołów coraz częściej patrzą na “egzotyczne” kierunki jako wartościową alternatywę. Idziemy w stronę modelu amerykańskiego sportu. Coraz więcej znaczą jednostki i budowanie własnej marki. A jak lepiej to zrobić, niż poprzez kreowanie kultu swej osoby gdzieś na drugiej stronie globu, gdzie można zupełnie zdominować nowy rynek? W erze mediów społecznościowych staje się to szczególnie istotne.
Dlaczego opłaca się czekać na wygaśnięcie umowy?
W Europie są również w stanie płacić ogromne sumy. Ścisła europejska czołówka to przecież finansowi giganci oferujący coraz większe wynagrodzenia. Te sięgają nawet kilkuset tysięcy euro tygodniowo. Wpływy do budżetów stale rosną. Przez to możliwości co do wysokości pensji nieustannie się zwiększają. To jednak wcale nie oznacza, że łatwiej sprostać oczekiwaniom gwiazd. Ba, często ma to wręcz odwrotny wpływ na sytuację.
- Sama wygrana w Lidze Mistrzów lub nawet awans do niej to gigantyczne pieniądze! Można dostać 170-180 milionów euro po jednej udanej kampanii w pucharach. Zdają sobie z tego sprawę kluby, piłkarze i ich przedstawiciele. Skoro zespoły mają inkasować takie sumy, to agenci chcą, żeby miały one przełożenie na wynagrodzenie ich klientów. To więc wynik wielkiego rozwoju finansowego futbolu na najwyższym poziomie. Zawodnicy chcą być jego częścią - komentuje Kieran Maguire.
Jak wycisnąć absolutnego maksa? Oszczędzić ewentualnemu nowemu pracodawcy dodatkowych wydatków. Za czołowego gracza trzeba przecież wyłożyć grube miliony, a to znacznie uszczupla budżet.
- Piłkarze z topu są teraz bardziej skłonni czekać do końca kontraktu, a nie naciskać na transfer. Nie trzeba wtedy płacić za nich odstępnego. A z perspektywy zawodnika lepiej, aby pieniądze powędrowały do jego kieszeni zamiast do klubu.
Jeżeli wykładasz 100 lub więcej baniek, to z Twojej perspektywy nowy nabytek po prostu MUSI okazać się wielkim wzmocnieniem. Inaczej bardzo szybko dostaje łatkę wpadki transferowej i staje się rysą na wizerunku ogromnej marki, co frustruje kibiców i wpływa na odbiór klubu piłkarskiego jako przedsiębiorstwa. W wielomilionowym futbolowym biznesie to ogromne ryzyko.
- Spójrzmy przykładowo na Barcelonę: wydawali po ponad 100 milionów euro na Antoine'a Griezmanna, Ousmane'a Dembele i Philippe Coutinho - wszystkie te ruchy okazały się niewypałami. W Premier League Jack Grealish kosztował około 115 milionów euro i ma problemy z wywalczeniem sobie miejsca w podstawowym składzie Manchesteru City. Kluby są teraz bardziej ostrożne, bo przekonały się, że nie ma czegoś takiego, jak gwarancja sukcesu przy tak wielkich wydatkach - mówi nam autor książki “Price of Football”.
- A skoro już płacisz za kogoś 100 milionów, to oczywiście zażąda on ogromnej tygodniówki - kontynuuje. - Po zsumowaniu tych kosztów, pod względem finansowym, nie ma to więc większego uzasadnienia. Jeśli jeszcze uwzględnimy wpływ pandemii, to wszystko wygląda jeszcze gorzej.

Granicy właściwie nie ma

Właściciele i zarządy największych piłkarskich marek starają się więc maksymalnie wykorzystać szanse, jakie otwierają się na rynku transferowym. Dokładnie to zrobiło ostatniego lata PSG, dopinając cztery imponujące “darmowe” wzmocnienia. Tym samym znacząco zminimalizowało ryzyko kosztownej wpadki. A samym zawodnikom również to pasuje. Bo dzięki temu mogą stawiać coraz większe wymagania dotyczące pensji - a zdaniem Maguire’a w tym aspekcie żadnej granicy aktualnie nie ma.
- Zależy to głównie od pieniędzy, które napływają do klubów z tytułu nagród za wyniki, wpływów z praw telewizyjnych oraz dochodów z dnia meczowego i zysków komercyjnych. To one stanowią limit, powiązany z Finansowym Fair Play. Weźmy takiego Kyliana Mbappe. Jeśli chcesz zaoferować mu pięcioletni kontrakt, to patrzysz na to właśnie w pięcioletnim ujęciu. Z perspektywy PSG, jeśli przyjmiemy, że zapłacili za niego 220 milionów, to można to przeliczyć na 44 miliony rocznie z tytułu transferu, do których musisz dorzucić jeszcze tygodniówkę.
- Jeżeli miałby odejść za darmo, to taki Real Madryt może podejść do sprawy w ten sposób: zaoszczędziliśmy 150-200 milionów euro na kwocie odstępnego - wyjaśnia Maguire. - Część tych pieniędzy może więc zostać wydana na jego wynagrodzenie. Nie wydaje mi się więc, by istniała jakaś rozsądna granica stanowiącą limit. Oczywiście, są jeszcze takie czynniki jak ewentualne niezadowolenie w szatni, ale zawsze jest ktoś, kto zarabia więcej od innych. Jeżeli będzie uzasadniał to postawą na boisku, to pozostali zawodnicy to zaakceptują. 500 tysięcy euro tygodniowo to coś absolutnie realnego dla Mbappe. Nie można wykluczyć, że mógłby dostać nawet więcej.
Dlatego to piłkarze mają coraz więcej do powiedzenia. Doszliśmy do momentu, w którym wyhamował wzrost sum wydawanych na transfery. Nie zwalnia jednak przyrost wysokości wynagrodzeń dla zawodników. Gwiazdy mogą stawiać coraz większe wymagania, a ich potencjalni pracodawcy znaleźli sposób na ich spełnienie. “Balans siły” przesuwa się coraz bardziej w stronę zawodników. A nasz rozmówca uważa, że ta tendencja się utrzyma.
- Tak, jak najbardziej - ocenia. - Dlatego mamy tak wielu klasowych graczy, którym po sezonie wygasa kontrakt. Pogba, Mbappe i inni dobrze wiedzą, że mają okazję wycisnąć jeszcze więcej kasy dla siebie. Jeżeli nowy pracodawcą nie będzie musiał płacić za transfer, to może zaoferować im zdecydowanie większe wynagrodzenie.

Kibice nie mają się czego bać

Szanse na uregulowanie takich praktyk są praktycznie zerowe, zresztą takie rozwiązanie budziłoby ogromne wątpliwości. W końcu piłkarze mają pełne prawo do stawiania takich żądań, jakie ich satysfakcjonują. Same ograniczenia finansowe dotyczące wynagrodzeń nie dają również takich możliwości. No i, przede wszystkim, to dałoby jeszcze większą władzę ich pracodawcom.
- Biorąc pod uwagę aktualne przepisy, nie ma takiej możliwości - twierdzi Maguire. - Jedyne wyjście to wspólna inicjatywa klubów. Miały zresztą pomysł przy okazji planowanego utworzenia Superligi. Plan był taki, żeby zawodnicy nie mogli przechodzić między drużynami występującymi w tych rozgrywkach. Do tego chciały ograniczyć wydatki na pensje do 55% przychodów. Próbowały więc sprzymierzyć się w celu zatrzymania przyspieszenia napływu pieniędzy do kieszeni piłkarzy. Chcą zatrzymać je u siebie.
Jesteśmy świadkami małe rewolucji na rynku transferowym. Nie musi ona jednak wywoływać strachu u kibiców. W kwestii zachowania zdrowego rozsądku piłeczka jest po stronie klubów. Przełożenie na boisko będzie przecież praktycznie zerowe. To wciąż ci sami zawodnicy, posiadający te same umiejętności.
- W teatrze czy na koncercie nie zastanawiam się, ile płacą tym, którzy występują na scenie. Idę tam dla rozrywki. Generalnie rozmowy o wynagrodzeniach zaczynają się, gdy zawodnicy zawodzą na murawie. Jeżeli nie prowadzi do bankructwa klubu, to nie stanowi w mojej opinii problemu. Większość czołowych zespołów to bowiem własność miliarderów. Jeżeli miałbym wybrać między większą kasą dla właściciela lub zawodnika, to wolałbym tę drugą opcję - zapewnia autor “Price of Football”.
Jak wielki będzie więc wpływ nowej tendencji na realia futbolu? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Z perspektywy fana “pięknej gry” nie powinno zmienić się zbyt wiele. No, może poza wyczekiwaniem jak na szpilkach, aż nasz ukochany zawodnik podejmie decyzję po przeciągających się miesiącach negocjacjach kontraktowych. A poza tym? To tylko kolejny element rozgrywek na linii pracodawca-pracownik w piłkarskiej karuzeli. My, szarzy kibice możemy jedynie się mu przyglądać.

Przeczytaj również