Rybus zamknął sobie drogę do kadry? Przeżyjemy. Niewielka strata. Te liczby mówią wszystko

Rybus zamknął sobie drogę do kadry? Przeżyjemy. Niewielka strata. Te liczby mówią wszystko
Pawel Andrachiewicz / PressFocus
W dyskusji na temat kariery i wyborów Macieja Rybusa dużo miejsca poświęca się temu, że piłkarz właśnie zamknął sobie drogę do reprezentacji Polski. Tylko czy kadra w jakikolwiek sposób na tym straci? Rybus od lat był jej mało istotnym ogniwem.
Maciej Rybus podpisał kontrakt ze Spartakiem Moskwa i tym samym przedłużył pobyt w Rosji o minimum dwa lata. Jego wybór słusznie budzi ogromne wątpliwości i kontrowersje, a doświadczonemu obrońcy na pewno nie pomógł występ menadżera Mariusza Piekarskiego w programie “Pogadajmy O Piłce” na naszym kanale Youtube (zobaczycie go TUTAJ).
Dalsza część tekstu pod wideo
Zostawmy jednak z boku kwestie moralne, etyczne, finansowe i rodzinne. Skupmy się wyłącznie na aspekcie sportowym, a konkretnie ewentualnej przydatności Rybusa do reprezentacji Polski. W dyskusji na jego temat podkreśla się bowiem znaczenie faktu, że blisko 33-letni zawodnik pozostaniem w Rosji zamknął sobie na amen drzwi do kadry narodowej.
Tak, zamknął. Ale czy reprezentacja w jakikolwiek sposób odczuje jego brak? Mówiąc wprost - czy Maciej Rybus jest tej drużynie potrzebny? Czy jest po kim płakać? Otóż niekoniecznie.
Do zajrzenia w głąb statystyk dotyczących występów “Rybki” (i innych lewych obrońców) z orzełkiem na piersi w ostatnich latach skłonił mnie poniższy tweet Mateusza Święcickiego:
Wniosek? Nie ma nawet pół argumentu za tym, by żałować samoskreślenia Rybusa z listy reprezentantów Polski.

Weteran ze skazą

Maciej Rybus zadebiutował w kadrze 13 lat temu. Szmat czasu. W 2009 roku był młodym, obiecującym skrzydłowym, z wiodącą lewą nogą i perspektywami na naprawdę niezłą jak na polskiego piłkarza karierę (co, przyznajmy, mu się udało). Dziś śmiało można nazwać go reprezentacyjnym weteranem. Tyle że przez te wszystkie lata nowy zawodnik Spartaka uzbierał 66 występów z orzełkiem na piersi. Jak na taki staż - stosunkowo niewiele. Mariusz Piekarski mówił, że jego podopieczny jest graczem spełnionym w drużynie narodowej. Sam Rybus musi jednak czuć niedosyt.
Najważniejszym elementem kadry był w eliminacjach do EURO 2016 za kadencji Adama Nawałki. Miał pewne miejsce w składzie, ale z udziału w turnieju wykluczyła go kontuzja barku. Rzutem na taśmę wypadł z grona powołanych na mistrzostwa Europy, w jedenastce zastąpił go Artur Jędrzejczyk, co w ogólnym rozrachunku mocno się reprezentacji opłaciło.
Urazy mocno naznaczyły karierę Rybusa w ekipie “Biało-czerwonych”. Nawet jak szło mu trochę lepiej i wysyłał pozytywne sygnały dotyczące formy z klubu, to zaraz odzywały się problemy zdrowotne eliminujące go z gry dla Polski. Nasiliło się to w ostatnich latach, gdzie nader często kontuzje i choroby skreślały 32-latka z listy zawodników zaproszonych na zgrupowanie.
Od EURO 2016 nie było roku, w którym Rybus nie wypadałby z kadry z przyczyn zdrowotnych. W listopadzie 2016 dokuczało mu kolano, w październiku 2017 uraz mięśniowy, jesienią 2018 pachwina, rok później znów “mięśniówka”, w 2020 i 2022 koronawirus, a po drodze, w październiku ubiegłego roku, również ze zgrupowania wykluczyły go kłopoty mięśniowe. Ciągle coś. Duży pech, ale jednocześnie niewielki pożytek dla zespołu. Nic dziwnego, że jego pozycja słabła, choć szansę gry dawał mu każdy selekcjoner, na czele z Paulo Sousą, który wystawił go m.in. na Wembley oraz w inaugurującym EURO 2020 spotkaniu ze Słowacją.

Numer cztery

Jeśli weźmiemy pod uwagę okres po EURO 2016, statystyki występów Rybusa w kadrze nie wyglądają jeszcze najgorzej. Rozegrał 25 meczów na 64 możliwe (39%), 18 z nich rozpoczął od pierwszej minuty. Adam Nawałka mu ufał, “Rybka” był jednym z jego zaufanych piłkarzy.
Po rezygnacji Nawałki status Rybusa w reprezentacji mocno zmalał. Po mundialu w Rosji kadra rozegrała 44 spotkania. 32-latek wziął udział w 13 z nich (29,5%). Tylko w ośmiu grał w podstawowym składzie (18%). Przekłada się to łącznie na tylko 700 minut spędzonych na boisku. Malutko.
Oznacza to, że w okresie od lipca 2018 roku do teraz (liczymy już czerwcową Ligę Narodów) Rybus stanowił opcję numer nie dwa, nie trzy, a dopiero cztery na lewej flance reprezentacji. Więcej od niego grał Arkadiusz Reca, minutami przebijają go także Tymoteusz Puchacz (zeszłoroczny debiutant) oraz Bartosz Bereszyński, brany pod uwagę do tej klasyfikacji wyłącznie w roli lewego obrońcy. Uporządkujmy to:
Po MŚ 2018:
  • Arkadiusz Reca - 15 meczów, 12 w 1. składzie, 1064 minuty
  • Bartosz Bereszyński - 10 meczów jako lewy obrońca, 10 w 1. składzie, 900 minut
  • Tymoteusz Puchacz - 11 meczów, 10 w 1. składzie, 767 minut
  • Maciej Rybus - 13 meczów, 8 w 1. składzie, 700 minut
Rybus nie był więc ostatnio istotnym ogniwem “Biało-czerwonych” i nic nie wskazuje na to, by miał być, nawet jeśli zamiast pozostania w Rosji wybrałby grę w innym kraju. Arkadiusz Reca wprawdzie sam stracił kilka zgrupowań z powodów zdrowotnych i dziś daleko mu do wyjazdu na katarski mundial, za to wzrosła rola w kadrze Tymoteusza Puchacza, który wciąż sporo musi poprawić, natomiast już udowodnił, że może być tej drużynie potrzebny. Bartosz Bereszyński stanowi zaś “polisę ubezpieczeniową” reprezentacji na lewej stronie obrony. czego nie ukrywa Czesław Michniewicz.
Do tego dochodzi Nicola Zalewski, który wprawdzie w pierwszej kolejności jest rozpatrywany przez selekcjonera na pozycję lewoskrzydłowego, ale też będzie przydatny na lewe wahadło przy odpowiednim ustawieniu. Prawdopodobnie w tej roli zobaczymy go zresztą we wtorek przeciwko Belgii na Stadionie Narodowym.
Michniewicz powołuje jeszcze kilka lat młodszego od Rybusa Patryka Kuna i znacznie młodszego Kamila Pestkę, mimo że nie dał im jeszcze szansy debiutu w kadrze.
Gdzie w tym wszystkim miejsce dla Macieja Rybusa? No właśnie. Dodając do tego wiek nowego piłkarza Spartaka, refleksja jest dość jasna i oczywista: kadra nie potrzebuje dziś tego zawodnika. Jak trafnie napisał Mateusz Święcicki: przeżyjemy.
Skupmy się na tych, którzy w tej reprezentacji są, chcą grać dla Polski i jechać na mundial w Katarze. Szczególnie, że na brak rywalizacji na lewej stronie obrony wreszcie narzekać nie musimy.

Przeczytaj również