Smutek, łzy, szok, niedowierzanie. Najsłynniejsze tytuły mistrzowskie zdobyte w paszczy lwa

Smutek, łzy, szok, niedowierzanie. Najsłynniejsze tytuły mistrzowskie zdobyte w paszczy lwa
ph.FAB/shutterstock.com
Wygrana w ważnym meczu na terenie wroga, gdy ściany pomagają faworyzowanym gospodarzom, smakuje najlepiej. W przeszłości goście wielokrotnie ucierali nosa przedwcześnie koronowanym rywalom, którym nie pomógł nawet atut własnego boiska.
Teoretycznie spotkania finałowe odbywają się na neutralnym terenie, a ligowe mistrzostwa zdobywa się na przestrzeni kilkudziesięciu kolejek. W praktyce zaś niejednokrotnie doszło do sytuacji, gdy w meczach o wszystko jedna z drużyn mogła poczuć względny spokój. Historia pokazuje, że znane na wylot kępki trawy i wsparcie dziesiątek tysięcy gardeł nie są jeszcze gwarantem sukcesu. Parafrazując rodzime porzekadło - gość w dom, zwycięzca w dom.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kanarki w klatce

Chociaż każdy z nas ma w sobie nutkę piłkarskiego patriotyzmu, nikt raczej nie będzie oponował twierdzeniu, że Brazylia to najlepsza reprezentacja w dziejach futbolu. “Canarinhos” pięć razy przecież podnosili Puchar Świata. A ich dorobek byłby jeszcze okazalszy, gdyby nie najbardziej pamiętna tragedia rozegrana na legendarnej Maracanie. W 1950 r., na ich własnej ziemi, dumnym “Kanarkom” podcięto skrzydła.
Co ciekawe, kadra z “Kraju Kawy” osiągała pierwsze międzynarodowe tytuły jeszcze 30 lat przed feralnym finałem, zanim ktokolwiek myślał o utworzeniu osobnego piłkarskiego turnieju mistrzowskiego. Triumfy z 1919 i 1922 r. Brazylia świętowała w białych trykotach. Społeczeństwo uznało wówczas, że futbol jest zbyt błahą dziedziną życia, aby zasługiwał na oddanie mu barw z flagi narodowej. Ten sposób myślenia legł w gruzach po starciu z Urugwajem.
Mundial sprzed 70 lat przebiegał pod dyktando drużyn z Ameryki Południowej. Zniszczone wojną europejskie drużyny tylko przyglądały się poczynaniom zjawiskowym Urugwajczykom i Brazylijczykom. Gospodarze byli jak maszyna - rozgromili Szwecję (7:1) oraz Hiszpanię (6:1). W tamtych czasach nie rozgrywano pojedynczego meczu o złoto, a turniej przebiegał w formie rywalizacji grupowej. Po tak spektakularnych zwycięstwach wystarczyło, aby Brazylia zremisowała z Urugwajem. W luksusowych dzielnicach i prowizorycznych szafek w czeluściach fawel, z barków wyciągano już tradycyjną Cachaçę, aby opijać nadchodzący triumf. Maracana pękała w szwach. Rekord frekwencji prawdopodobnie nigdy nie zostanie pobity.
Gdy “Canarinhos” wyszli na prowadzenie, cały kraj odetchnął z ulgą. Ze spokojem wyczekiwano na ostatni gwizdek, by rozpocząć wielką fiestę, wielodniowy karnawał. Urusi jednak nie złożyli broni. Alberto Schiaffino wyrównał stan meczu, a po kilku minutach 200-tysięczną publikę uciszył Alcide Ghiggia. Szok, konsternacja, niedowierzanie, narodowy dramat. Trykoty uznano za przeklęte, a tradycję zerwano dopiero przed rokiem, gdy Brazylia znów przywdziała biel w oficjalnym spotkaniu.

Nasz stadion, nasze miasto, ich trofeum

O ile w piłce reprezentacyjnej stosunkowo często gospodarz dochodzi do finału, o tyle rzadziej zdarza się, aby finał Ligi Mistrzów rozgrywano na stadionie jednego z gospodarzy. Taki obrót spraw miał miejsce w 2012 r., gdy Bayern - prowadzony przez Juppa Heynckesa - pragnął po raz piąty dokonać konkwisty Europy.
Po tym, jak Bawarczycy z subtelną pomocą Sergio Ramosa wyeliminowali Real, wydawało się, że wszystko jest już przesądzone. Huczne świętowanie na miarę Oktoberfestu miało rozpocząć się w pewien majowy wieczór. Miejscowi kibice z Monachium byli na tyle pewni swego, że przygotowali oprawę z hasłem, które przeszło do historii. Buńczuczne zapowiedzi odbiły się czkawką za sprawą boiskowych wydarzeń.
Bayern wypuścił tytuł z rąk w ostatniej chwili. Przez cały mecz przeważał, ale potknął się na ostatniej prostej, gdy meta majaczyła na horyzoncie. Najpierw kilka chwil przed upływem regulaminowego czasu gry, a później w lepiej rozpoczętym konkursie jedenastek. Obrazki uradowanego Didiera Drogby, który mknął po murawie z upragnionym pucharem, czy płaczącego Bastiana Schweinsteigera, na stałe zapisały się w historii piłki.
- Słowo “rozczarowanie” idealnie opisuje to, co teraz wszyscy czujemy. Byliśmy lepszym zespołem, stworzyliśmy więcej sytuacji, ale widocznie nie jesteśmy jeszcze w pełni gotowi - mówił doświadczony szkoleniowiec na pomeczowej konferencji. Cierpliwość się opłaciła, ponieważ po roku trofeum i tak trafiło do gabloty na Allianz Arena. Porażka z 2012 r. jednak trwale utkwiła w pamięci tamtej drużyny i kibiców.

Underdogs

Ostatnio wspominaliśmy o historycznym wyczynie Greków, którzy przez krótką chwilę mogli poczuć się, jak Zeus na zboczach Olimpu. Podopieczni Otto Rehhagela doprowadzili nawet Cristiano Ronaldo do rzewnych łez. Zadra powstała w sercach Portugalczyków była pielęgnowana przez długich dwanaście lat. Dopiero podczas francuskiego czempionatu sprzed czterech lat, ekipa Fernando Santosa przeżyła małe déjà vu. Ale tym razem role się odwróciły.
Na Euro 2016 wszystko długo szło zgodnie z planem - Francuzi mknęli do paryskiego finału i na oczach dziesiątek tysięcy wiernych kibiców mieli zdobyć mistrzostwo Europy. A Portugalia, nie ma co się oszukiwać, do finału dotarła z dużym szczęściem. Gdyby nie zmiana w przepisach, premiująca drużyny z trzeciego miejsca w grupie, późniejsi mistrzowie pojechaliby do domu przed startem fazy pucharowej. W meczach z Chorwacją i Polską nie grali na poziomie przyszłych triumfatorów. Pokonali Walię w półfinale, ale w decydującym starciu mieli być tylko tłem.
Długo byli, szczególnie po zejściu Cristiano Ronaldo zanosiło się na pewny triumf gospodarzy. Zalane kibicami Pola Elizejskie czekały na decydujący cios. “Naprzód marsz, ojczyzny dzieci, bo nadszedł chwały naszej dzień” - głoszą pierwsze słowa “Marsylianki”. Tamtego dnia nie nadszedł. Marzenia prysły wraz z uderzeniem Edera.
- Mieliśmy unikalną szansę, by wygrać EURO tutaj, właśnie we Francji To byłoby wspaniałe, gdybyśmy mogli razem cieszyć się w domu. Wygrywaliśmy razem i cierpimy razem - wyznał Didier Deschamps. Francuzi pogrążyli się w sportowej żałobie. Tak jak dwanaście lat wcześniej płakała Lizbona po triumfie Greków.

V jak Vendetta

O tym, że zemsta smakuje najlepiej na zimno, przekonali się też podopieczni Diego Simeone. W 2014 r. “Cholismo” zawładnęło Hiszpanią, a duopol Barcelony i Realu wreszcie został przerwany. Przypieczętowanie triumfu nastąpiło w najlepszych możliwych okolicznościach, ponieważ w europejskiej świątyni futbolu, w samym sercu Katalonii. Warto zauważyć, że kibice zgromadzeni na Camp Nou oddali należyty hołd “Rojiblancos” i po ostatnim gwizdku nagrodzili ich burzą braw. W głębi duszy każdy culé czuł żal, który ustąpił dopiero po dwunastu miesiącach.
Charyzmatyczny Luis Enrique wydobył Barcelonę z postępującego marazmu i poprowadził do trypletu. Pierwszą perłą w potrójnej koronie okazało się odzyskanie prymatu na ligowym podwórku. Decydujące pole bitwy? Wręcz wymarzone - “Blaugrana” stanęła przed szansą rewanżu na “Los Colchoneros”. Rozśpiewane madryckie trybuny - dyrygowane przez największego madryckiego ultrasa w osobie, a jakże, “Cholo” - nie pomogły gospodarzom. “Atleti” nie zdołało obronić mistrzostwa. Jak Godin Barcelonie, tak Messi Atletico. Równowaga w przyrodzie musi być zachowana.
***
Chociaż w post-pandemicznej erze trybuny jeszcze nie są w pełni wypełnione, po raz kolejny dojdzie do sytuacji, gdy to goście będą triumfować na boisku wielkiego rywala. Wieczorem na Etihad obejrzymy świeżo koronowanych mistrzów Anglii. Liverpool zainauguruje nową erę w miejscu szczególnym, tam, gdzie ich marzenia grzebano w ubiegłych sezonach - w sercu niebieskiej części Manchesteru. Mistrzowski szpaler przed nimi, dobrze też byłoby udowodnić wyższość nad przeciwnikiem.
Niewykluczone też, że w weekend podobny los spotka poznańskich kibiców. Jeśli Legia nie przegra z Lechem, zapewni sobie tytuł mistrzowski na wrogim terenie. Na oczach kilku tysięcy lechitów.
Każda tego typu historia stanowi cenną lekcję na przyszłość. Można wyciągnąć legendarne wnioski. Katastrofa na Maracanie stanowiła uwerturę marszu Brazylii po pięć Pucharów Świata. Rok po popisie Drogby to Bayern przywdział mistrzowską koronę. Portugalia w pewien sposób odegrała się na gospodarzach Euro. Barcelona również dokonała słodkiej zemsty na “Rojiblancos”. Czy Manchester City i być może Lech podążą tą drogą? Dowiemy się niedługo. Dwunasty zawodnik czasami okazuje się kulawy, ale najboleśniejsze blamaże zawsze wzmacniają pierwszą jedenastkę.

Przeczytaj również