"Sousa jest najlepszy, to numer jeden". Zachwyty i konflikty - tak wyglądał włoski etap pracy selekcjonera

"Sousa jest najlepszy, to numer jeden". Zachwyty i konflikty - tak wyglądał włoski etap pracy selekcjonera
Pacific Press / SIPA / PressFocus
Nowy selekcjoner reprezentacji Polski, Paulo Sousa, spędził we Włoszech zaledwie dwa sezony, z czego tak naprawdę tylko jeden był udany. Zdołał jednak odcisnąć dość zauważalne piętno na Serie A swoją nietypową taktyką. Co więcej, włoskie media rozpływały się, że jest powiewem świeżego powietrza, a jego Fiorentina przez pewien czas była wręcz rewelacją całej ligi.
Portugalczyk przejmował Fiorentinę znacznie mocniejszą od obecnej. Wystarczy powiedzieć, że pod wodzą Vincenzo Montelli “Viola” trzy razy z rzędu zajmowała czwarte miejsce w Serie A i dotarła do półfinału Ligi Europy. Jednak to było dla właścicieli drużyny z Florencji za mało. Oczekiwali progresu, miejsca na podium, awansów do Ligi Mistrzów i Bóg jeden wie czego jeszcze. Montellę wymienili więc w 2015 r. na Paulo Sousę.
Dalsza część tekstu pod wideo
Problem w tym, że u właścicieli Fiorentiny, rodziny Della Valle, ambicje nie szły ramię w ramię z chęcią sięgania do portfela. Chcieli osiągnąć sukces jak najniższym kosztem. Mówiąc wprost - bez inwestowania, czasem nawet bez wyrównywania “strat” kadrowych; obcięli budżet płacowy aż o 20% względem wcześniejszego sezonu. I choć Portugalczyk powtarzał, że zrobi jajecznicę z takich jajek, jakie dostanie, to z czasem stało się to kością niezgody pomiędzy nim i władzami klubu. Nawet w obliczu kiełkującej nadziei na mistrzostwo Włoch i dużej szansy na awans do Ligi Mistrzów na półmetku sezonu, bracia Della Valle nie chcieli zauważalnie wzmocnić mu kadry.
Bo umówmy się, Mauro Zarate, który ostatni dobry sezon w Europie zaliczył 5 lat wcześniej, trudno uznać za wzmocnienie. A szanse na sukces wydawały się naprawdę spore. Po dwunastu kolejkach Fiorentina była pierwsza w tabeli. Powszechnie uznawano ją za rewelację ligi, a taktyka Sousy wywoływała wiele dyskusji na Półwyspie Apenińskim. Nie pomogła też nieudolność władz “Violi”, które nie zdołały zatrzymać we Florencji Mohameda Salaha i dopiąć transferu Sergeja Milinkovicia-Savicia. Właściciele byli już dogadani z Club Brugge, ale sam Serb w ostatniej chwili, ze względu na duże naciski, zawahał się i nie podpisał kontraktu. Ostatecznie Fiorentina zakończyła sezon 2015/16 na piątej pozycji.

Florencka hybryda

Paulo Sousa postanowił we Włoszech grać dwoma taktykami. Dzisiaj to nie robi wrażenia, generalnie zmiany ustawienia zdarzały się już wcześniej, jednak to była najbardziej oczywista “hybryda” systemów. Kiedy Fiorentina atakowała, ustawiała się w ustawieniu 3-4-2-1, a po stracie piłki natychmiast przechodziła na 4-4-1-1. “La Repubblica” określiła ich “Ajaksem bez Cruyffa”, pojawiały się porównania do futbolu totalnego.
Nawet tak doświadczony trener jak Luciano Spalletti nie mógł się nachwalić Portugalczyka. Przed bezpośrednim spotkaniem jego Romy z Fiorentiną stwierdził, że Paulo Sousa zdołał stworzyć i zaimplementować we Florencji nowoczesny styl gry i zbudować drużynę, która potrafiła zaadaptować się do rywala i zależnie od niego przygotować odpowiednie “pułapki”. - Sousa jest najlepszy, to naprawdę numer jeden. Ludzie powinni pokłonić się pracy wykonanej przez niego i Fiorentinę - zachwycał się “Spall”.
Włoski trener podkreślał, że Sousa wniósł do ligi coś “ekstra”. - We Florencji miesiącami dyskutowano, czy Fiorentina gra trójką czy czwórką obrońców. W tym można dojrzeć umiejętności trenera, stworzył drużynę elastyczną, zmieniającą swój kształt w trakcie gry - podkreślał Włoch.
Brzmi znajomo? Koncept - przynajmniej na papierze, w ogólnych założeniach - bardzo podobny do tego, jaki obecnie w Turynie wprowadza Andrea Pirlo. On także chce, by jego drużyna grała w sposób “hybrydowy” - atakowała trójką obrońców i broniła czwórką. To założenie, które po zapowiedziach byłego rozgrywającego uznano w tym sezonie za rewolucyjne, tymczasem Fiorentina grała tak już kilka lat temu.
Zresztą podobne zmiany w trakcie meczów miały miejsce także za czasów Juventusu Massimiliano Allegriego, gdzie Andrea Barzagli często z akcji na akcję przechodził z prawej obrony do środka lub odwrotnie, a lewy obrońca zamieniał się w bardzo ofensywnie usposobionego lewego wahadłowego.
Sam Paulo Sousa odniósł się do tego w niedawnym wywiadzie na łamach “La Gazzetty dello Sport”. - Cieszy mnie to, że faktycznie zostawiłem w Serie A swój ślad jako trener. Widzę coraz więcej gry wysokim pressingiem i hybrydowych systemów, takich jak w mojej Fiorentinie - zachwycał się Portugalczyk. I dodawał - cytując Fabio Capello - że każdy trener kradnie trochę pomysłów od pozostałych.
I coś w tym faktycznie jest, nawet jeśli Portugalczyk nie ma na koncie wielkich osiągnięć w Serie A, to bez wątpienia zdołał ją wzbogacić taktycznie. Tak zwane “płynne moduły” gry na stałe zagościły we Włoszech, nawet na długo po tym, jak Sousa je opuścił. Inspirację takim sposobem gry można znaleźć chociażby w Sassuolo Roberto De Zerbiego, zdarzało się w ten sposób grać także Napoli Carlo Ancelottiego, czy wspomnianemu wcześniej “Juve”.
Także Arrigo Sacchi, czasem surowy wobec trenerów, chwalił Portugalczyka. - On wymaga od swoich piłkarzy, by byli mistrzami boiska, nawet jeśli mają mniejsze umiejętności od rywali. A to wymaga dużej odwagi - podkreślał legendarny włoski szkoleniowiec.
Pochwały ze strony Sacchiego nie był zresztą ogromnym zaskoczeniem, ponieważ Włoch zawsze cenił przede wszystkich tych trenerów, którzy nie myśleli wyłącznie o przeszkadzaniu, ale o kreowaniu. A taki był Sousa.
- Najważniejszym celem trenerów jest wygrywanie meczów, ale musimy zapewniać rozrywkę kibicom i grać atrakcyjną piłkę opartą o wysokie tempo, pressing i wymuszanie błędów na rywalach - opisywał Portugalczyk.
Jednak już wtedy, gdy Fiorentina wciąż była liderem, Sacchi przepowiadał, że Portugalczyk będzie krytykowany przez media i “taktycznych konserwatystów”. - Jednak na dziś, Fiorentina to czysty spektakl, zachwyca i czaruje. Jest rozkoszą dla miłośników futbolu - mówił wówczas Arrigo.

Po co tak kombinować?

Założenia portugalskiego trenera były dość sensowne. Kiedy atakował, w środku boiska tworzył “magiczny kwadrat” stworzony z dwójki środkowych pomocników i dwóch ofensywnych pomocników, którzy byli ciągle w ruchu i szukali miejsc w pół przestrzeniach. Szybcy, techniczni wahadłowi zapewniali robienie wiatru na skrzydłach, a trójka środkowych obrońców pomagała w wyprowadzaniu piłki. W teorii, przy jej posiadaniu, w każdej strefie poza polem karnym Fiorentina miała przewagę liczebną.
A to było kluczowe dla założeń Sousy. Choć początkowo Portugalczyk zapowiadał grę zupełnie inną - bardzo wertykalną, nastawioną na dużą bezpośredniość, unikanie “klepania dla klepania”. Tymczasem jego Fiorentina miała przede wszystkim grać bezpiecznie, nie tracić piłki, nie stwarzać rywalom szansy na kontrataki. Przekładało się to na statystyki. Piłkarze z Florencji byli w absolutnej czołówce Europy pod względem posiadania piłki oraz celności podań. Zdarzały się im spotkania, w których rywale mieli poniżej 30% posiadania futbolówki. Średnia długość podań? 17 metrów, najniższa w Serie A.
Z czasem zresztą Sousa zaczął narzekać na brak dynamiki w kreowaniu sytuacji. - Piłka jakiej oczekuję nie jest oparta tylko o posiadanie, potrzebujemy więcej mobilności i wertykalnych podań - utyskiwał Portugalczyk. Jednak był to problem, który z czasem tylko się powiększał i Sousa nie dał rady go rozwiązać.
Kiedy Fiorentina traciła posiadanie, zakładała wysoki pressing, próbując jak najszybciej odzyskać piłkę. Zmieniała też ustawienie. Prawy środkowy obrońca przechodził na prawę obronę, lewy wahadłowy zostawał lewym obrońcą, a lewy ofensywny pomocnik przenosił się na lewą pomoc. Przesunięcie “o pozycję” sprawiało, że Fiorentina nagle grała 4-4-1-1, zagęszczała środek, ustawiała się wąsko i starała się wypchnąć rywala na boki, by wymusić skupienie się na grze na wrzutki. Z czym zresztą wysocy stoperzy “Violi” bardzo dobrze sobie radzili.
Ponadto Paulo często wykorzystywał drugą z “dziesiątek” do pressingu i uprzykrzania życia rozgrywającej “szóstce” rywali. Świetnie w tej roli odnajdywał się chociażby Federico Bernardeschi, którego zresztą z takim samym zadaniem wystawiał kilka lat później do gry Maurizio Sarri w Juventusie.

Plusy indywidualne

Drugi sezon Sousy we Florencji uznano za zupełnie nieudany, choć historia pokazała, że był to po części efekt osłabienia kadry Fiorentiny. Ósme miejsce “Violi”, wówczas najgorsze od pięciu lat, okazało się jednocześnie najlepszym aż do dzisiaj. Później było tak źle, że do ekipa z Florencji do samego końca walczyła o utrzymanie w lidze.
Mimo wszystko można wskazać kilku zawodników, którzy pod wodzą portugalskiego trenera zrobili krok do przodu, wybili się lub odżyli. Przykładem tego ostatniego jest Borja Valero, który był duszą oraz sercem tamtej Fiorentiny i razem z Josipem Ilicicem dobrze pokazywał, jakich piłkarzy Sousa lubi na “dziesiątkach”. Świetnych technicznie, imponujących grą jeden na jednego, obdarzonych niezłą wizją gry i ostatnim lub przedostatnim podaniem. Zresztą Słoweniec sam wspominał, że wiele zawdzięcza Portugalczykowi.
To także pod wodzą Sousy swój najlepszy sezon w karierze zanotował Federico Bernardeschi. I to grając zarówno jako ofensywny pomocnik, a nawet wahadłowy/lewy obrońca. Wówczas Włoch wyglądał jak przyszły zbawiciel ofensywy reprezentacji, miał z czasem stać się jedną z największych gwiazd ligi i nie bez powodu trafił do Juventusu. Także imiennik “Berny”, Chiesa, dobrze wspomina Portugalczyka. To on dał mu szansę, a potem regularnie na niego stawiał. Zresztą zawodników, którzy u Paulo osiągnęli szczyt formy było wielu. Chociażby Marcos Alonso, którego w nagrodę do Chelsea ściągnął Antonio Conte. To nie wszystko. Nikola Kalinić i Khouma Babacar zaliczyli najlepsze sezony w karierze, doskonale wyglądał też Davide Astori.

Ambicja, odwaga, inteligencja, szybkie myślenie

To dla Sousy najważniejsze cechy u piłkarzy. Sam nie odżegnywał się od porównań do Jose Mourinho, powtarzając, że codziennie mocno pracuje po to, by wygrywać. Jest wielkim fanem nowoczesnych technologii w sporcie, już lata temu używał tabletów, specjalnych kamer termicznych, a godziny zajęć ustalał w oparciu o prognozy pogody stacji meteo.
I choć na zewnątrz sprawia wrażenie pozytywnego i spokojnego, to w szatni podobno potrafi być ostry. Tak samo zresztą jak wobec nieprzychylnych, czy zwyczajnie krytycznych wobec niego dziennikarzy, do których miał uśmiechać się jedynie dopóki kamera pozostawała włączona.
Nie miał zresztą problemów z tym, by skrytykować publicznie Mauro Zarate, twierdząc wprost, że nie gra ze względu na nieodpowiedni poziom zaangażowania na treningach.
- Stawiam na tych, którzy podczas treningów pokażą mi, że mają chęć by rywalizować. Tacy piłkarze mogą liczyć na grę - podkreślał Portugalczyk. Jednocześnie często piłkarzy chwalił, nie przypisywał sobie pełni zasług za wygrane. Opowiadał, że praca z takimi piłkarzami jak we Fiorentinie to spełnienie marzeń każdego trenera i jest im niesamowicie wdzięczny.

Ciemna strona

Z pewnością jednak Paulo Sousa nie jest tak otwartym, bezpośrednim i przyjemnym człowiekiem, na jakiego się kreuje. Przekonały się o tym we Fiorentinie przynajmniej cztery osoby.
Vincenzo Guerini, kierownik klubu, odszedł z Fiorentiny, w której pracował od 2011 roku. - Chciałbym podziękować rodzinie Della Valle za te 5 wspólnych lat. Cztery były wspaniałe, ostatni nie, ze względu na Paulo Sousę - takimi słowami żegnał się Włoch z Fiorentiną.
Guerini twierdził, że Portugalczyk go unikał, nie rozmawiał z nim i ostatecznie poniżył, nakładając zakaz wchodzenia do centrum treningowego, żeby nie mógł brać udziału w sesjach taktycznych. I był daleki od bycia “bezpośrednim” - Mógł przyjść sam i mi wszystko wytłumaczyć, zamiast tego wysłał swojego asystenta, żeby robił za posłańca - twierdził Guerini.
Średnio Paulo Sousę wspomina też pewnie Kuba Błaszczykowski. Polak miał co prawda na początku pewne miejsce w jedenastce, jednak pojechał na kadrę wbrew trenerowi, który chciał, żeby Polak we Florencji wyleczył do końca uraz stopy. “Błaszczu” ze zgrupowania reprezentacji wrócił z kontuzją, wyleciał z podstawowego składu i stracił zaufanie ze strony Portugalczyka.
Delikatnie mówiąc nie przepadał za nim także Manuel Pasqual, który spędził we Florencji ponad dekadę, przez kilka sezonów był kapitanem drużyny i planował we Fiorentinie zakończyć karierę. Portugalski trener mu to uniemożliwił i ponownie zachował się w sposób daleki od idealnego. - Sousa nigdy mi niczego nie powiedział prosto w twarz. Zabrał mi opaskę kapitańską, w ogóle mnie o tym nie informując. Tak jak nie powiedział mi, że nagle dostanę ją z powrotem na pożegnalny mecz - opowiadał Pasqual.
Sporo do zarzucenia swojemu trenerowi miał także Riccardo Saponara. W tym wypadku akurat Sousa powiedział za dużo. W rozmowie z dziennikarzami stwierdził, że włoski trequartista ma chroniczny problem z kostką, który ciągle się odnawia i już się tego nie pozbędzie. - Byłem tym bardzo zasmucony. Sousa był nie fair wobec mnie i kłamał, nie miałem chronicznego problemu, w pełni wyleczyłem kostkę - żalił się Saponara.
Co ciekawe, Portugalczyk mógł swoją przygodę z Fiorentiną zakończyć już po półtora roku. Zdenerwowany tym, jak wyglądało zimowe okno transferowe “Violi”, której władze odmówiły mu sprowadzenia nowego obrońcy, złożył na początku lutego dymisję. Nie została ona jednak przyjęta, więc dalej pracował z tym co miał. A latem, choć sam opowiadał mediom, że ma bardzo dobrą relację z władzami Fiorentiny, podziękowano mu za dalszą współpracę. I tak zakończył się najdłuższy etap w karierze trenerskiej nowego selekcjonera reprezentacji Polski. Pełen zawirowań, ale chyba jednak pozytywny. W 95 meczach Sousa “wykręcił” średnią 1,62 zdobytych punktów na mecz. Później, w chińskim TJ Quanjian oraz Bordeaux, były one zdecydowanie niższe.

Przeczytaj również