Sousa znowu winny. Ta obsesja śmieszy, żenuje i niepokoi. Zostawmy Portugalczyka w spokoju

Sousa znowu winny. Ta obsesja śmieszy, żenuje i niepokoi. Zostawmy Portugalczyka w spokoju
Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Nie ma łatwo Paulo Sousa. Skala czepialstwa wobec selekcjonera nawet za rzeczy, na które nie ma wpływu, jednocześnie śmieszy, żenuje i niepokoi.
48. minuta wczorajszego meczu reprezentacji Polski z San Marino. Kamil Piątkowski nie dogaduje się z Michałem Helikiem i popełnia fatalny błąd przy wyprowadzeniu piłki w defensywie. Nicola Nanni dostaje idealnie “wypieszczone” podanie, jak na tacy, po czym pewnym, mierzonym strzałem pokonuje bezradnego Łukasza Skorupskiego. Gospodarze szaleją, w końcu nieczęsto mają okazję fetować zdobycie bramki. A dla “Biało-czerwonych” strata gola nawet z tak słabiutkim rywalem to bez wątpienia powód do wstydu. Czyja to wina? W tym wypadku na pewno nie Paulo Sousy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Absurd

Pojawiły się głosy, że nasza kadra nawet z San Marino nie potrafi zagrać na zero z tyłu, co jest kamyczkiem do ogródka Portugalczyka, bo za jego kadencji Polaków nie “ukłuła” wyłącznie Andora. I to akurat prawda. Ale, na litość boską, wykorzystywanie trafienia Nanniego do, przepraszam za kolokwializm, walenia w Sousę jak w bęben, zakrawa o absurd. Zwróciłem na to uwagę niedługo po ostatnim gwizdku arbitra, a teraz się powtórzę. Co miał zrobić selekcjoner? Wtargnąć na boisko, by powstrzymać Piątkowskiego przed piękną asystą do rywala, czy wybić piłkę lecącą wprost do siatki?
Paulo Sousa nie jest trenerem idealnym. Gdyby chociaż aspirował do tej roli, nie pracowałby w średniej europejskiej reprezentacji. Popełnia błędy. Można - merytorycznie! - debatować nad jego wyborami personalnymi, nad preferowaną taktyką, nad dopasowywaniem poszczególnym piłkarzom pozycji na boisku. Rozmawiajmy, sensownie krytykujmy, zastanawiajmy się, zwracajmy uwagę na to, co da się zrobić lepiej. To zupełnie naturalne. W przeciwieństwie do nadmiernego czepialstwa za rzeczy, na które 52-latek nie ma wpływu. Bo widoczna miejscami obsesja względem przybysza z Półwyspu Iberyjskiego jednocześnie śmieszy, żenuje i niepokoi.
Sousa nie ponosi żadnej odpowiedzialności za bramkę San Marino. Trudno też krytykować go za podejście niektórych zawodników do gry w drugiej połowie, bo momentami “Biało-czerwoni” wyglądali, jakby pierwsza, udana część spotkania uruchomiła w nich tryb lekceważenia przeciwnika. Portugalski szkoleniowiec musi z tego wyciągnąć wnioski, to jasne. Z pewnością zwrócił na to uwagę w szatni, zresztą już w trakcie meczu strofował podopiecznych i chwilami kręcił głową z niedowierzaniem.

Niech pracuje w spokoju

Łatwo bić w Sousę. Bo jest spoza polskiego środowiska, bo nie wszystkim podobają się jego powołania, bo robi to, co uważa za stosowne. I, podkreślę jeszcze raz, nie jest nieomylny, a dorobek punktowy Polski na EURO 2020 był fatalny. Dajmy mu jednak spokojnie wykonać robotę.
52-latek po nieudanych mistrzostwach Europy otrzymał jedno, najważniejsze zadanie - ma wprowadzić tę reprezentację na mundial w Katarze. Nadal są na to całkiem spore szanse. Podobne jak po serii trzech meczów w marcu (gdy, wbrew części opinii, wcale nie zredukowaliśmy ich niemal do zera remisem z Węgrami), a nawet większe, dzięki zwycięstwu Albanii nad Madziarami. Proces trwa. Paulo Sousa zostanie rozliczony za dwa miesiące. Choć raczej nie pomoże mu prawdopodobna porażka z Anglią (oby, jeśli przegrać, to jak najniżej - bilans bramkowy jest ważny w kontekście rozstawienia w barażach), która spowoduje chwilowy spadek w tabeli grupy eliminacyjnej.
Przy okazji krytykowania Sousy za byle co, łatwo też zauważyć, że niektórzy chyba zbyt wysoko oceniają obecną siłę kadry pod względem czysto piłkarskim. Jasne, mamy z przodu najlepszego napastnika na świecie, kilku niezłych graczy w skali europejskiej (z czego część ma problemy zdrowotne), ale nie wymagajmy od tej drużyny - pozbawionej wysokiej klasy obrońców i skrzydłowych - cudów i piłkarskiej maestrii. Z Albanią i San Marino wyniki wyglądały lepiej od gry, lecz to też jest element futbolowego rzemiosła. Dlatego tym bardziej warto docenić, że w przeciwieństwie do mistrzostw Europy, tym razem bezlitośnie punktujemy rywali, nawet jeśli w biało-czerwonym mechanizmie nie wszystko funkcjonuje tak jak powinno. W dzisiejszej piłce reprezentacyjnej rzadko który zespół “tnie” przeciwnika za przeciwnikiem. Nawet ci z najwyższej półki. Włosi potykają się z Bułgarią, Francuzi z Bośnią i Ukrainą, Holendrzy z Norwegią.
A Polska, nawet jak w środę ulegnie wicemistrzom Starego Kontynentu, wciąż będzie w niezłej pozycji wyjściowej, by misja mundial zakończyła się sukcesem. Sukcesem reprezentacji i Paulo Sousy. Tego życzę i zespołowi, i w szczególności portugalskiemu trenerowi. Niech jego projekt trwa.

Przeczytaj również