Stawiali opór narkotykom, tworzyli monolit i kąsali rywali. Tę ekipę w NBA będą pamiętać na zawsze

Stawiali opór narkotykom, tworzyli monolit i kąsali rywali. Tę ekipę w NBA będą pamiętać na zawsze
screen youtube
Żółta czapeczka z niebieskim daszkiem wprost z lokalnego bazaru, na której widnieje logo klubu Charlotte Hornets - piętnaście złotych. Podrabiana koszulka z nazwiskiem Larry’ego Johnsona - dwadzieścia złotych. Ortalionowa kurtka z szerszeniem i nazwą organizacji na plecach - trzydzieści złotych. Przejść się po mieście w takim stroju? Bezcenne. Są rzeczy, których kupić nie można. Za wszystkie inne płaciliśmy banknotami, które uzyskaliśmy ze sprzedaży w skupie butelek. Poznajcie Hornets!
Powiedzieć, że Charlotte Hornets lat dziewięćdziesiątych byli utalentowaną ferajną, to jak splunąć, machnąć ręką i uwierzyć na słodkie oczy O.J. Simpsonowi. Myśląc o zespołach z największą liczbą stricte koszykarskich wykroczeń czy zbrodni, patrzymy w stronę legendarnych Detroit „Bad Boys” Pistons. Jeżeli chodzi o pozaboiskowe ekscesy, bezkonkurencyjni wydają się być Portland „Jailblazers”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ale to Alonzo Mourning był obserwowany przez DEA, gdy kumplował się z Rayfulem Edmondem. Muggsy Bogues wyciągał brata z kokainowych tarapatów, przy okazji pomagając sobie, natomiast Larry Johnson tylko uprawiał basket wśród świszczących wokół kul oraz rozbrzmiewających policyjnych syren. Na wokandzie stają kąsające „Szerszenie”. Zapraszamy na rozprawę.

Muggsy, pomocy!

Chuckie Bogues, kuzyn Muggsy’ego, najniższego zawodnika w historii NBA, nauczył go za młodu (oraz jego rodzeństwo) wielu sztuczek, począwszy od liczonych karcianych rozdań, na kantowaniu przy rzucie pięciocentówkami lub innymi monetami skończywszy. Stawką zawsze były ciasteczka. Jako nastolatek wychowywał się z dala od kuzynostwa, większość czasu spędzając w towarzystwie swojego ojca, Billy’ego, zanim ten nie został osadzony w zakładzie penitencjarnym na 20 lat za napad z bronią w ręku. Chuckie’ego nie dało się oderwać od narkotyków, jeśli już zaczynał ćpać. Heroina, kokaina, nieważne co to było, nieistotne jakiego pochodzenia, aby tylko zagłuszyć ból rzeczywistości.
Tymczasem Muggsy’ego i jego siostrę Sharron „Helen” pochłonął zdrowszy nałóg - sport. Bogues nienawidził chodzić wcześnie spać. Pewnej nocy, pięciolatek usłyszał brzęk tłuczonego szkła w knajpce po drugiej stronie ulicy i natychmiast zbiegł schodami na dół. Właściciel lokalu, zwany „Staruszkiem Chesterem”, załadował strzelbę, po czym zaczął pruć do wszystkiego, co się rusza, choć wandale dawno zdążyli się ulotnić. Odłamki pocisków trafiły natomiast w ramiona oraz nogi Muggsy’ego, który ocknął się dopiero w szpitalu.
Chuckie dbał o kuzyna, był przy nim w najcięższych momentach, również wtedy. Jego postępowaniem nadal jednak kierowały prochy. Kłopoty coraz częściej stawały się drugim imieniem kuzyna Muggsy’ego. Dochodziło do rozbojów i kradzieży. W 1993 roku aresztowano go za wyłudzenie ponad 300 dolarów. Dwa lata później, w październiku, Muggsy odebrał połączenie telefoniczne od swojej matki, Elaine, która bezradnym, łamiącym się głosem zakomunikowała, że już nie ma pojęcia, co ma zrobić z Chuckiem, i że jeśli Bogues go nie przygarnie, nie pozwoli mu się wprowadzić pod własny dach, Chuckie umrze.
Muggsy zawsze był posłusznym synem, więc zabrał najstarszego kuzyna do siebie i zafundował mu komfortowy detoks, o ile ten stan można porównać do strefy jakiegokolwiek komfortu. Wstawił do lodówki sześciopak piwa bezalkoholowego O’Doul’s, urządził pokój gościnny specjalnie, by Chuckie mógł wracać do formy i kupił mu długi czerwony szlafrok. Często znajdował go spętanego drgawkami i mimowolnym łkaniem, jego uszu dobiegały wrzaski, ale najbardziej nieznośna była cisza, pośród której słychać było spłycony oddech rezygnujących z walki płuc Chuckie’ego.
Muggsy zazwyczaj wiedział, jak ulżyć kuzynowi w mękach, ale zdarzało się też, że nie mógł nic poradzić. Jedno było pewne - on nie straci Chuckie’ego. Sześć uciążliwych miesięcy, następnie długoletnia terapia. Nie było lekko, lecz powiodło się. Odnieśli wspólny triumf w najtrudniejszym pojedynku, jaki przyszło im stoczyć. Dragi odcisnęły jednak swoje piętno na wyniszczonym organizmie - dekadę temu Chuckie doznał udaru mózgu, który uszkodził pamięć krótkotrwałą. Jednak i temu problemowi dali radę. Za kilka miesięcy upłyną 24 lata, odkąd Chuckie Bogues jest zupełnie „czysty”.
- To był mój brat, to było moje zadanie. Od tego jest rodzina, żeby wspierać się w chwilach złych, dobrych i rozwiewać wątpliwości. Tak wychowała nas moja mama - mówił Muggsy.
W trakcie sezonu 1996/97, Muggsy zaczął zabierać kuzyna na treningi oraz mecze Hornets. Chłopaki z drużyny uwielbiali Chuckie’ego. Ponoć kapitalnie prowadziło się z nim dialogi, ale jest też druga strona medalu, a mianowicie fakt, że Chuckie przynosił „Szerszeniom” szczęście. Zespół ukończył tamte rozgrywki z najlepszym bilansem w dziejach organizacji (54 zwycięstwa i 28 porażek). Muggsy pomógł Chuckie’emu, natomiast Chuckie się odwdzięczył, pełniąc rolę talizmanu Charlotte Hornets.

Larry Johnson - Więcej Koszykówki

Było lato. Przez jedno z osiedli południowej części Dallas pomykała policja konna. Właśnie zamordowano kierowcę taksówki na tle rabunkowym, a reakcją służb mundurowych było powołanie do życia jednostki funkcjonariuszy na koniach. Larry Johnson grał w koszykówkę. Na przestrzeni następnych letnich skwarów gliniarze wybudowali malutki posterunek w centrum dzielnicy, aby zanotować wzrost poziomu egzekwowanego prawa względem zalewającej sąsiedztwo fali narkotyków i coraz częściej używanej broni palnej. Larry Johnson grał w koszykówkę.
Uwielbiał grywać o poranku, zanim zrobiło się gorąco, ale potem znowu kozłował i rzucał całymi popołudniami oraz wczesnymi wieczorami, a zwłaszcza późnymi godzinami nocnymi. Jego mama, Dorotha, mogła się martwić niebezpieczeństwami czyhającymi na niego na ulicy, lecz nie złymi nawykami. Jej syn nie posiadał złych nawyków, nawet gdy wszędzie wokół roiło się od melin narkotykowych. Nie sięgał po papierosy, ani po alkohol. On grał w koszykówkę.
Przed premierowym sezonem LJ’a w NBA redaktorzy gazety „Charlotte Observer” przeprowadzili ankietę w kwestii: Czy Larry wywalczy nagrodę Rookie of the Year, czy nie? Do jej wypełnienia zaprosili dziennikarzy ze wszystkich dwudziestu siedmiu miast ligi. Rezultat głosowania nie zaskoczył: 26-1 na korzyść Johnsona. Przyszły debiutant roku nie uniknął porównań do Charlesa Barkleya oraz Karla Malone’a.
- Larry nie okazywał żadnych słabości. W życiu otaczało mnie wielu świetnych graczy: George Gervin, Dan Issel, Alex English. Jednak każdy z nich miał słabe punkty. Nie dostrzegałem mankamentów w osobie Johnsona, a to był dopiero początek - rozpływał się nad Johnsonem ówczesny szkoleniowiec „Szerszeni”, Allan Bristow.
Od tamtej pory Larry posiadał własne rośliny doniczkowe, dom w Lake Wylie nieopodal Charlotte, własną „Babciową” reklamę butów, samochody marki Mercedes-Benz i Corvetta, sprzęt stereo, szafy pełne ciuchów, apartament w Dallas, ale to właśnie rośliny doniczkowe wprawiały Larry’ego w największy zachwyt. Okrążał dom dwa razy dziennie z konewką i podlewał wszystkie kwiatki. Ten olbrzymi człowiek miał wówczas w głębokim poważaniu dobra materialne, bo kochał pielęgnować piękno domowej natury. Jeżeli ktoś pamięta film pt. „Leon Zawodowiec”, nie powinien się za bardzo dziwić.
11 marca odbył się pierwszy mecz LJ’a przeciwko Mavericks w hali Reunion Arena w Dallas. Dorotha wykupiła 150 biletów i wyglądało to, jakby połowa krzesełek w obiekcie była zajęta przez ludzi z południowego Dallas, a na parkiecie? Tam błyszczała gwiazda Larry’ego Johnsona, który zdobył 24 punkty oraz zaliczył 18 zbiórek, co pozwoliło Hornets na zwycięstwo 120-105.
Larry lubił podjechać Benzem na swoje dawne osiedle, zaparkować w pobliżu boiska do kosza, otworzyć bagażnik, odpalić muzykę z głośników, a każdy kto się kręcił w okolicy, od razu podbijał do niego na pogawędkę. To była dla Johnsona najlepsza impreza. Rozmawiał z ziomkami, wlepiał wzrok w dziewczyny. Pewnego razu, naprawdę późną nocą, zebrał się tłum. Obok Mercedesa stało mnóstwo innych samochodów. Nagle do hałasującego zgromadzenia podjechał policyjny patrol, rzucili okiem na tablice rejestracyjne i jeden z oficerów zagaił LJ’a, co tu robi, dodając że to nie miejsce dla niego i może tylko napytać sobie biedy. Larry wskazał okno domostwa, konkretnie lokal 204, po drugiej stronie ulicy, po czym rzekł: „Widzisz to? Tam mieszkałem. Tam spędziłem większą część mojego życia. Nie powinno mnie tu być? To mój dom. Nigdy nie zapomnę o korzeniach”.

Good Mourning, Rayful i DEA

Gdy Alonzo Mourning miał dwanaście lat, został wysłany przez ojca na letni obóz zorganizowany przez Old Dominion University w Norfolk. Pełniący wówczas funkcję trenera Paul Webb, dowiedziawszy się o wieku chłopaka, spojrzał wymownie w jego kierunku i nie zażądał nawet wpisowego, które było obowiązkowe. Niedługo później zaczął się starać, żeby młokos wybierając w przyszłości uczelnię nie zapomniał o ODU. Dostawał wszystko to, co było dostępne wyłącznie dla zawodników akademickich, włączając parę butów marki Converse sygnowanych przez samego Juliusa „Dr. J” Ervinga. Siedemnaście lat później ten dzieciak zgarnął statuetkę dla najlepszego defensora NBA.
Kiedy „Zo” ukończył szkołę średnią, wybrał uczelnię Maryland, ale nie zagrał tam ani jednego spotkania (naruszenie zasad rekrutacji przez uniwerek). Postanowił zatem zakotwiczyć na kampusie Georgetown, gdzie znalazł sobie nieodpowiednich znajomych, zaś imię i nazwisko nowego nabytku Hoyas znali funkcjonariusze DEA. Gdy Mourning przybył do stolicy USA, poznał niejakiego Rayfula Edmonda. Od razu się polubili. Rayful zabierał go w różne interesujące miejsca, rozmawiał z nim godzinami o koszykówce, a Alonzo grał nawet w jego ulicznym zespole koszykarskim, w skład którego wchodzili zawodnicy lokalnych uczelni oraz ci z niższych lig. Jakież zdziwienie zagościło na twarzy Mourninga, gdy okazało się, że jego kamrat Rayful jest dilerem narkotyków na szeroką skalę.
- To nie był zwykły koleś. Angażował się w wielomilionowe operacje, a agenci federalni twierdzili, że to właśnie on sprowadził crack do Waszyngtonu. Mecze, które organizował mi na ulicach, również nie były zwyczajne. Kiedy zarabiasz milion dolarów tygodniowo na nielegalnych interesach, to nie możesz tak po prostu pójść do banku i wpłacić tych pieniędzy na konto. Nie możesz również wydawać tej kasy ot tak sobie. Domy i samochody kupujesz na podstawione osoby, a resztę forsy musisz wyprać. Nie ma innej możliwości, kiedy chodzi o sumy rzędu pięćdziesięciu milionów dolarów rocznie. Okoliczni dilerzy mieli tyle forsy, że mogli nią palić w piecach. Dlatego też tworzyli własne zespoły koszykarskie i zakładali się o duże stawki. Te rozgrywki przypominały mini NBA, a ja byłem wówczas naprawdę naiwny. Teraz jest mi strasznie wstyd z tego powodu, bo widząc jak to wszystko wyglądało, czerwona lampka powinna mi się zapalić co najmniej kilka razy - zaznacza Mourning.
Pewnego dnia trening drużyny Hoyas przerwali agenci służb zajmujących się przestępczością narkotykową (DEA). Spokój trenera Johna Thompsona został zaburzony. Po wizycie tychże panów, Thompson zapowiedział, że odbierze Mourningowi stypendium, gdyż ten przyniósł wstyd nie tylko sobie, ale i całemu programowi uczelni. Szkoleniowiec Hoyas był znany ze współpracy z krnąbrnymi zawodnikami, których potrafił szybko ustawić do pionu, ponieważ w jego mniemaniu każdy zasługiwał na drugą szansę.
Alonzo obawiał się, że wezmą go za kapusia i zapukają do jego drzwi, żeby wymierzyć sprawiedliwość. Każdego dnia po przebudzeniu natychmiast nękała go myśl, że znalazł się w potrzasku. Proces Rayfula Edmonda był jedną z najgłośniejszych spraw w historii Waszyngtonu, obecnych nie tylko na pierwszych stronach lokalnych mediów, lecz wszędzie. Mourning nie mógł ani się ukryć, ani liczyć na to, że trener Thompson załatwi mu ochronę. Z powodu podwyższonego ryzyka nazwiska wszystkich ławników trzymano w tajemnicy, a na sali sądowej publiczność od uczestników procesu oddzielało kuloodporne szkło. Jeszcze przed pierwszą rozprawą jeden ze świadków został postrzelony w nogę, po czym odmówił składania zeznań. Matce innego spalono dom. Rayfula dla bezpieczeństwa więziono natomiast w bazie wojskowej w Quantico i każdego dnia dostarczano do gmachu sądu helikopterem.
Sprawa Rayfula Edmonda przyćmiła nieco osiągnięcia sportowe Alonzo Mourninga. Trzykrotnie meldował się w turnieju NCAA, ale za każdym razem zespół Georgetown przedwcześnie z niego odpadał. Na ostatnim roku studiów „Zo” notował średnie na poziomie: 21,3 punktu, 10,7 zbiórki i 5 bloków, rzucając ze skutecznością 59.5% z gry, dzięki czemu otrzymał nagrodę dla najlepszego zawodnika roku konferencji Big East, podarowano mu również statuetkę dla defensora roku, a do tego może pochwalić się obecnością w pierwszej piątce All-American. Zawodowa kariera stanęła przed nim otworem. Alonzo Mourning został wybrany przez Charlotte Hornets z drugim numerem draftu 1992 roku.
„Zo” zadomowił się w gnieździe Szerszeni, w którym pierwsze skrzypce grali następujący zawodnicy: Larry Johnson, Kendall Gill, Muggsy Bogues, Dell Curry. Ówczesny trener Charlotte Hornets, Allan Bristow, od początku postawił na pewną kartę, jaką był Alonzo Mourning. Nie wszystkim przypadło to do gustu, a jedyną osobą, która wyciągnęła pomocną dłoń w kierunku debiutanta był właśnie Curry.
- Dell Curry, na którego wołaliśmy „Gomez”, wziął mnie pod swoje skrzydła. Nikt inny się do tego specjalnie nie garnął. Kiedy wszedłem do szatni, po prostu zająłem swoje miejsce i nie wiedziałem, co będzie dalej. Wtedy przybył trener i oznajmił, że od początku będę wybiegał w pierwszej piątce. Ledwie przyjechałem do miasta, a już zostałem rzucony na głęboką wodę. Być może właśnie dlatego część kompanów nie patrzyła na mnie przychylnym okiem, bo przecież wiadomo, że kiedy jeden człowiek dostaje minuty na parkiecie, to drugi je traci. Tak jest w tym biznesie. Koniec, kropka - podsumowuje „Zo”.
Podczas premierowego sezonu Mourning pokazał się z najlepszej możliwej strony, zaliczając 21 oczek, 10,3 zbiórki oraz 3,5 bloku na mecz, zaś „Szerszenie” zakończyły rozgrywki na piątej lokacie w Konferencji Wschodniej z bilansem 44-38. W pierwszej rundzie play-offów Hornets odprawili z kwitkiem Boston Celtics (3-1), kończąc tym samym karierę sportową Kevina McHale’a. Półfinał Wschodu nie był już tak emocjonujący, ponieważ ekipa Charlotte musiała uznać wyższość New York Knicks (4-1).
W kampanii 1993/94 drużyna Szerszeni nie zdołała awansować do fazy pucharowej, jednak Alonzo Mourning otrzymał powołanie do reprezentacji USA na Mistrzostwa Świata w Kanadzie, gdzie miał zaszczyt występować z takimi koszykarzami jak: Reggie Miller, Shawn Kemp, Shaq O’Neal czy Isiah Thomas. Kadra Stanów Zjednoczonych zdobyła wtedy złoty medal, kosztem… ostrego płukania gardeł.
- Mieliśmy fantastyczny zespół z takimi graczami jak: Isiah Thomas, Joe Dumars czy Reggie Miller. Na linii frontu byli też Shaq, Larry Johnson, Derrick Coleman i Shawn Kemp. Mieliśmy również Steve’a Smitha oraz Dominique’a Wilkinsa, który był już u schyłku kariery, więc wołaliśmy na niego „Antique Wilkins”. To była grupa znakomitych zawodników, obdarzonych nieprzeciętnymi talentami. Tymczasem całe lato okazało się wielką imprezą. Obóz przygotowawczy odbywał się w Chicago. Za dnia trenowaliśmy, a każda noc kończyła się balangą. Byliśmy strasznie silni i wiedzieliśmy, że damy sobie radę nawet na kacu - twierdził center „Szerszeni”.
Rok później Charlotte Hornets ponownie mieli okazję zagrania w play-offach, ale tym razem szybko pożegnali się z postseason, ponosząc porażkę z Chicago Bulls (3-1). Potem były toczone rozmowy z włodarzami organizacji z Karoliny Północnej, w trakcie których Mourning zapewniał, że jest gotów spędzić resztę kariery sportowej, reprezentując ich barwy w zamian za 15 milionów dolarów rocznie. Negocjacje zakończyły się fiaskiem, gdyż oferta Hornets brzmiała 11,2 miliona baksów. Żadna ze stron nie chciała odpuścić, więc 3 listopada 1995 roku „Zo” wziął udział w wymianie, na mocy której powędrował do Miami Heat wraz z Petem Myersem i LeRonem Ellisem, a szeregi „Szerszeni” zasilili: Glen Rice, Matt Geiger, Khalid Reeves. Na dodatek klub z Florydy dorzucił pick w pierwszej rundzie draftu 1996.

Wspólny mianownik - Charlotte Hornets

Trzy różne historie, trzech obcych sobie mężczyzn, których losy w drużynie „Szerszeni” połączył jeden okrągły pomarańczowy przedmiot. W życiu każdego z nich pojawiały się narkotyki, każdy zmierzył się z ich zgubną mocą pod odmiennymi postaciami, każdemu podczas starć z tymi używkami sprzyjała koszykówka. Wpojono im wartości rodzinne, nauczono jak trzymać prawidłową postawę, by kręgosłup moralny nie uległ poważniejszemu defektowi. Pomijając kilka mniej chwalebnych epizodów, ci panowie śmiało mogą stanowić wzór do naśladowania dla przyszłych pokoleń. W końcu czuwał nad nimi przykładny ojciec oraz święt(n)y snajper Dell Curry (najlepszy rezerwowy NBA w 1994 roku), przez moment mentorował im Robert Parish (ikona Boston Celtics).
Gdy w 1996 roku Mourning i Johnson opuścili klub, natomiast posadę trenera głównego powierzono Dave’owi Cowensowi (tak, to ten sam, co stworzył emocjonujący spektakl z Kareemem Abdulem-Jabbarem w NBA Finals 1974 i staranował Mike’a Newlina, biorąc wendettę na sędziach), w następnych latach Hornets z Glenem Rice’em w składzie osiągnęli odpowiednio pierwszą rundę i półfinał Konferencji Wschodniej. Czy mogli święcić większe sukcesy, gdyby LJ oraz „Zo” zgodziliby się na warunki finansowe oferowane przez kierownictwo Charlotte? Jasne, tyle że potem wyszła na jaw różnica charakterów obu graczy.
Larry zawsze uśmiechnięty, gotowy na wszystko, żeby tylko zrobić komuś kawał. Z kolei „Zo” wiecznie poważny, w pełni skoncentrowany. Po drugie - walka o stanowisko lidera. Obaj palili się do tego, by rządzić szatnią. Po trzecie - kwestie finansowe. Jak to ktoś kiedyś pięknie powiedział: „Jak cię widzą, tak ci płacą”. Ale czasami, dla wymarzonego celu, wystarczy po prostu odpuścić albo poszukać wspólnego języka. Najlepiej języka pasji do basketu. On jest uniwersalny.
Redakcja meczyki.pl
Mateusz Połuszańczyk20 Feb 2021 · 19:00
Źródło: własne

Przeczytaj również