Studium upadku Antoine'a Griezmanna w FC Barcelonie. Albo odbije się od dna, albo podąży drogą Coutinho

Studium upadku Antoine'a Griezmanna. Albo odbije się od dna, albo podąży drogą Coutinho
Christian Bertrand / Shutterstock.com
Największe kluby pokroju FC Barcelony są przez wielu uznawane za Ziemię Obiecaną, piłkarski raj, w którym idylliczna sielanka ciągnie się w nieskończoność. Gwarancja trofeów, gra u boku największych wirtuozów, splendor i chwała w mieście Gaudiego - te i inne atrakcje powinny czekać na każdy nowy nabytek. Antoine Griezmann przed kilkoma miesiącami uwierzył w możliwość rozwoju kariery na Camp Nou. Decyzja, którą podjął, mści się na nim z każdym kolejnym spotkaniem.
W lipcu ubiegłego roku sympatycy “Blaugrany” mogli odetchnąć z ulgą. Powszechnie uważano, że pozyskanie gwiazdora Atletico rozwiąże wszystkie problemy linii ataku i załata lukę powstałą po odejściu Neymara. Zjawiskowego Brazylijczyka próbowali zastąpić Philippe Coutinho z Ousmane Dembele, ale, eufemistycznie mówiąc, obaj zawiedli. Około 250 mln euro wyrzucono w błoto. Griezmann miał wnieść powiew świeżości, uzupełnić wraz z Suarezem i Messim ofensywny trójząb. Na razie 29-latek podzielił los poprzedników, “pracując” na miano transferowego niewypału.
Dalsza część tekstu pod wideo

“La Décision”

Telenowela z napastnikiem “Les Bleus” i potencjalnymi przenosinami do Katalonii rozpoczęła się jeszcze w 2018 r. Klauzula wykupu opiewająca na 100 mln euro kusiła Barcelonę, która potrzebowała nowego filaru. Griezmann miał być strzałem w środek tarczy, w końcuy mówimy o sprawdzonym w najtrudniejszych bojach snajperze ze świetną renomą na Półwyspie Iberyjskim. Bartomeu i spółka wierzyli, że wreszcie wydane pieniądze zwrócą się na boisku. Szkopuł w tym, że chęć “Barcy” nie wystarczała, ponieważ decydujące słowo należało do samego zainteresowanego.
Hiszpańskie media podgrzewały temat jego przenosin, co nie spotkało się z aprobatą francuskich kibiców. Saga transferowa nieco zakłócała przygotowania “Trójkolorowych” do Mundialu, więc wszyscy chcieli, aby Griezmann możliwie jak najszybciej ogłosił wiążącą deklarację. Napastnik wykorzystał medialne 5 minut do cna. Poszedł śladami Lebrona Jamesa, swojego idola z parkietu i zdecydował, że przedstawi światu swoją przyszłość za pomocą specjalnie nagranego filmu pt. La Décision. Fani “Dumy Katalonii” liczyli, że scenariusz będzie podobny i ostatecznie Francuz zapowie, że od następnego sezonu przywdzieje bordowo-granatowy trykot. Publikacja wideo wywołała szok i konsternację.
Można było sądzić, że Griezmann pragnie zapracować na własny pomnik w stolicy Hiszpanii. W ciągu pięciu lat został przecież najlepszym strzelcem w dziejach “Materacy”. Ultra-defensywna filozofia gry sprawiała, że to na jego barkach spoczywała odpowiedzialność za jakiekolwiek poczynania “Los Colchoneros” w ataku. W ubiegłej kampanii maczał palce przy ponad 40% bramek “Rojiblancos” w lidze. Miał Wanda Metropolitano u stóp. Fani go kochali, był odpowiedzią na wszelkie bolączki. To mu nie wystarczyło.
Stosunkowo niedługo po tym, jak świat zawrzał po emisji filmu o rozterkach na temat transferu, Griezmann znów chciał podbić serca widzów. Netflix zrealizował dokument “Historia Legendy”, który prezentuje wyboistą drogą od baskijskiej akademii, przez transfer do Madrytu, aż po upragniony triumf na Mundialu. Rok temu “Grizou” zapragnął kolejnego zwrotu akcji.
Upływ czasu nie odwiódł włodarzy Barcelony od chęci pozyskania nowego snajpera. Wraz z przedłużeniem kontraktu, klauzula Griezmanna wzrosła do 120 mln euro, jednak nie stanowiło to przeszkody dla Bartomeu. Antoine tym razem nie oponował, ponieważ chyba zdał sobie sprawę, że dalsze budowanie marki w Madrycie to za mało. Barcelona zdobyła wówczas kolejne mistrzostwo Hiszpanii, a Atletico odpadło już na etapie 1/8 finału Ligi Mistrzów. Jego słowa o dozgonnej miłości i poświęceniu dla “Rojiblancos”, które wypowiadał w ostatnich scenach “La Décision”, można było wyrzucić do kosza.

Dobre złego początki

Na Camp Nou, jak niemal co roku ostatnimi czasy, odbyła się prezentacja zawodnika pozyskanego za astronomiczną kwotę. Wielkie oczekiwania, huczne zapowiedzi, majaczące na horyzoncie akcje zabójczego w teorii tercetu Messi-Suarez-Griezmann. Brzmiało obiecująco, ale potem nadeszła rzeczywistość. Jakże smutna z perspektywy sympatyków katalońskiego klubu.
Na Wanda Metropolitano Griezmann niejednokrotnie dusił się w okowach taktyki opartej na murowaniu dostępu do własnej bramki. Francuz pokazywał klasę, ale przez większość spotkań nie uczestniczył w grze, ograniczał się do czynnego udziału w pressingu i czekaniu na tę jedną jedyną akcję w meczu. Przeskok do zespołu o znacznie bardziej ofensywnym usposobieniu miał pomóc w wydobyciu pełni potencjału, zmaksymalizowaniu szerokiego wachlarza atutów.
Szansę na pokazanie umiejętności otrzymał błyskawicznie, ponieważ w sierpniu na L4 wylądowali Messi i Suarez. Griezmann już w pierwszych meczach otrzymał zadanie wcielenia się w lidera ofensywy. W debiucie zżarła go trema, a dzielne “Lwy” z Bilbao urządziły sobie ucztę na San Mames. Jednak w drugiej serii gier Antoine poprowadził Barcelonę do “remontady” z Betisem, notując dublet i asystę. Fenomenalny występ, to nie ulega wątpliwości, ale problem polega na tym, że przez następnych kilka miesięcy nie wszedł na podobny poziom ani razu.
Wraz z powrotem do zdrowia argentyńsko-urugwajskiego tandemu, Griezmann przeniósł się na lewe skrzydło, gdzie… nie robi nic. W większości spotkań jest niewidoczny, nie oddaje strzałów, nie stwarza jakiegokolwiek zagrożenia. W pierwszej połowie niedawnego meczu z Leganes zaliczył pięć celnych podań. Pięć w ciągu trzech kwadransów. Kuriozum, biorąc pod uwagę, że styl gry Quique Setiena opiera się na długich wymianach futbolówki.

Cierpliwość na wyczerpaniu

Problemem nie jest osoba 61-letniego szkoleniowca, bo jeszcze za kadencji Ernesto Valverde Griezmann zaczął pikować w dół. Tylko przeciwko “Verdiblancos” zanotował podwójną zdobycz w jednym spotkaniu. 22 (!) ligowe mecze kończył z pustym przelotem. To 72% wszystkich występów. W ostatnich trzynastu kolejkach wpisał się na listę jeden raz. Jest źle, wręcz tragicznie, a symptomów poprawy jak nie było, tak nie ma.
- Praca Antoine’a jest ogromna, trzeba to docenić. Jego wkład w grę czasem jest większy, czasem mniejszy, ale zawsze daje z siebie wszystko, pomaga drużynie. Jest dla nas niezwykle ważnym graczem - mówił Setien po meczu z Leganes. Były szkoleniowiec Betisu może mamić dziennikarzy na konferencji, ale samego siebie nie oszuka. Nawet po nim widać gorycz wywołaną przez fatalną dyspozycję Francuza.
Niezwykle istotne spotkanie przeciwko Sevilli Griezmann rozpoczął na ławce. W jego miejsce wskoczył Martin Braithwaite. Ściągnięty w pośpiechu napastnik Leganes w ciągu kilku tygodni przekonał do siebie trenera i przeskoczył w hierarchii “wirtuoza” za 120 mln euro. W minionym meczu z Athletikiem “Grizou” wybiegł na murawę od 1. minuty i znów zawiódł. Ściągnięto go po godzinie gry, a dopiero z Ansu Fatim i Ivanem Rakiticiem na boisku Barcelona wyrwała komplet punktów. Znakomita dyspozycja 17-letniego wychowanka wystarczyła, aby z Celtą Antoine po raz kolejny zasiadł pośród zmienników. Zapas cierpliwości kończy się z każdym dniem.
Griezmann nie zostanie na stałe przyspawany do rezerw tylko z powodu metki z ceną. Nie wypada, aby tak kosztowny zawodnik był trzymany z dala od gry. Nawet jeśli już na murawie prezentuje się katastrofalnie. Podobny zabieg zastosowano rok temu wobec Philippe Coutinho. Epilog obu panów może być podobny, jeśli Francuz rychle nie odbije się od dna. Barcelona szykuje się na małą rewolucję kadrową, o czym świadczy choćby nadchodząca wymiana na linii Pjanić-Arthur. W stolicy Katalonii nie ma czasu na naiwną wiarę w wystrzał zawodników, którzy cieniują. A do takiej grupy niestety trzeba zaliczyć blondwłosego napastnika.

Obcy: Pasażer na gapę Barcelony

29-latek przypomina nieprawidłowo przeszczepioną kończynę, która nie przyjęła się w nowym organizmie. Podstawą funkcjonowania napastnika w Barcelonie jest nawiązanie nici porozumienia z jej kapitanem i liderem. A chemia na linii Griezmann-Messi nie istnieje. “La Pulga” oraz pozostali koledzy zdają się w trakcie meczów grać w podwórkową zabawę o zmodernizowanej nazwie “Antoine parzy”. Francuza na murawie unikają jak ognia.
Griezmann może czuć się wyobcowany, lecz sam nie broni się boiskowymi argumentami. Gdy wreszcie otrzymuje piłkę, nie wykazuje się inwencją twórczą, wybiera bezpieczne rozwiązania, boi się zaryzykować. Kompletne przeciwieństwo energetycznego Ansu Fatiego, który z każdym tygodniem umacnia pozycję. Pomimo braku doświadczenia, 17-latek non stop próbuje, wdaje się w dryblingi, prze do przodu. Ewentualne błędy? Wypadkowa podjętego ryzyka. Lepiej dwa razy stracić i zanotować asystę, niż chować się za plecami rywali, samemu skazywać się na przeciętność, marazm.
Z perspektywy czasu francuski mistrz świata chyba troszeczkę żałuje decyzji, którą podjął w 2019 r. Odrzucił klub, który jeszcze niedawno nazywał domem, jedynym miejscem na ziemi, ostoją. W Madrycie miał dosłownie wszystko, liderował drużynie, najlepiej zarabiającym piłkarzem, ulubieńcem fanów, oczkiem w głowie “Cholo”. W pogoni za sławą i trofeami zatracił ideały, a czar na Camp Nou błyskawicznie prysł. Na Wanda Metropolitano Francuz był Supermanem. W Barcelonie przedrostek “super” zniknął. Dziś Griezmann to po prostu Griezmann.

Przeczytaj również