Superligą Florentino Perez wchodzi all in i pędzi w przepaść. Na jego barkach spoczywa przyszłość futbolu

Superligą Florentino Perez wchodzi all in i pędzi w przepaść. Na jego barkach spoczywa przyszłość futbolu
Legan P. Mace / Sipa / PressFocus
Hiszpański przedsiębiorca, były polityk, wybrany na prezydenta Realu po raz szósty, jest jednym z bohaterów, ba, twórcą projektu, który w rzeczywistości oznacza prawdziwe trzęsienie ziemi dla europejskiej piłki klubowej i nie tylko. Florentino Perez poszedł na całość, ale może wrócić z niczym.
Po północy wszystkie plotki z szalonego niedzielnego popołudnia otrzymały oficjalny status. W oświadczeniu przesłanym najważniejszym agencjom prasowym utworzenie europejskiej Superligi zostało zapowiedziane pieczęcią dwunastu klubów założycielskich, które sięgają po sedno leżące u podstaw funkcjonowania UEFA i FIFA: wielką kasę.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Zamierzamy pomóc piłce nożnej na wszystkich poziomach, aby zajęła należne jej miejsce na świecie - głosi komunikat.
Twarzą nowo utworzonych rozgrywek będzie osoba, która od wielu lat zgrabnie porusza się po wszelkich korytarzach, wie, komu i co szepnąć do ucha, komu co zaproponować i jak przekonać wspólników do wkroczenia w nową erę futbolu. Florentino Perez jest człowiekiem-instytucją, ale od dziś będzie także wrogiem publicznym numer jeden kibiców dyscypliny, którą, jak utrzymuje, kocha ponad życie.

Człowiek znikąd

Nie ma żadnej tajemnicy w tym, że Perez nie stroni od szastania pieniędzmi. Wielokrotnie jako prezes Realu bił rekordy transferowe, sprowadzając na Santiago Bernabeu czy to Luisa Figo, wyszarpując go od katalońskiego arcyrywala, czy Cristiano Ronaldo, czy też rzucając wysokie sumy za nastoletnich Brazylijczyków. Po prostu wykonywał zadania, które sam nakreślał. Jednoosobowo obmyśla wieloletnie ramy strategiczne dla madryckiego klubu, ustala koncepcje i żąda, aby wszyscy pracownicy klubu się do niego dostosowali. “Galacticos” to w stu procentach jego pomysł. Słynne “Zidanes y Pavones” - również. Nastoletnie talenty z Ameryki Południowej - tak samo. Samiec alfa. Wie, że jeśli może na kogoś liczyć, to tylko na siebie.
Urodził się w rodzinie z klasy średniej, która prowadziła małą aptekę w stolicy Hiszpanii. Wychowany w kulcie ciągłego zaangażowania, pracy w niedziele i święta, edukowany w katolickiej szkole. Po studiach inżynierskich wiódł spokojny żywot urzędnika w czasach generała Franco i podobno ten okres wpłynął na niego najbardziej. Pragnął zrobić polityczną karierę. Mieć władzę. Kiedy zauważył, że notowania jego partii spadają na łeb, zajął się biznesem. Wolał być zależny od siebie niż od decyzji przewodniczącego grupy kilkuset polityków. Inwestował w przedsięwzięcia, które nie mogły się udać, a potem okazywało się, że trafiał w “dziesiątkę”. Intuicja zazwyczaj nie zawiodła go podczas pięciu kadencji w Realu Madryt. Dziś chce, by usłyszał o nim cały świat.

Wejście “all in”

U podstaw planów Pereza zawsze leżało pragnienie, aby największe europejskie drużyny, takie jak jego, oderwały się od krajowych lig i utworzyły elitarne rozgrywki na własnych zasadach, z własnym kosztorysem i nową historią. I, co najważniejsze, bez pośrednika “zjadającego” wpływy, w większym procencie generowane przecież przez aktorów spektakli. Długo o Superlidze mówiło się jako koncepcji, straszącym potworku, który nigdy jednak nie odważy się wyjść na światło dzienne. Perez wyczekał na dogodny moment i powiedział “sprawdzam”.
Ruszył do ataku na początku grudnia 2019 roku, kiedy przeprowadził rozmowy z przedstawicielami największych klubów, ale także z prezesem FIFA Giannim Infantino, aby nakreślić wizję rewolucji. Szwajcarski działacz już wtedy miał prawo sądzić, że obok niego wyrasta inny lider, jeszcze bez mandatu społecznego, za to z potężnymi wpływami, dalekosiężnymi planami i wsparciem wielu korporacji. Lawina przyspieszyła w momencie wybuchu kryzysu pandemicznego, który w znacznym stopniu dotknął futbol. Perez nie chciał już dłużej czekać. Użył wszystkich zdolności, aby zebrać najważniejsze podmioty i stanąć w kontrze do molochów-monopolistów. Rzucił wszystkie karty na stół. Doprowadził do puczu. Wygrał pierwszą bitwę, ale wojna będzie trwała długo i przyniesie ze sobą mnóstwo ofiar.
Perez musi wiedzieć, że ukręcił bicz nie tylko na siebie. Wystawił także na ostrzał swoje ukochane dziecko, Real Madryt. Pomimo ogromnych zasobów finansowych, jakie europejska Superliga mogłaby dać “Królewskim”, wspieranie nowego produktu odsuwa klub od wartości, z których słynął. Real miał wpływ na powstanie rozgrywek, które na stałe zagościły w piłkarskim kalendarzu. Prezydenci z “Los Blancos” pomogli założyć Copa del Rey i Hiszpańską Federację Piłkarską, a sam Santiago Bernabeu odegrał kluczową rolę w tworzeniu Pucharu Europy, z którego później wyrosła Liga Mistrzów.
“Królewscy” stworzyli te turnieje w duchu uczciwej rywalizacji i mierzyli się z najlepszymi drużynami z kraju i Europy. Superliga nie została stworzona na tych samych ideałach. Brak degradacji lub awansu oraz ekskluzywne członkostwo zabijają ducha rywalizacji. To prawda, że drużyny, które obecnie mają dołączyć do ligi, należą do najlepszych na świecie, ale obecna konfiguracja betonuje scenę, sprawia, że nikt inny nigdy nie będzie miał szansy rzucić wyzwania tym hegemonom w przyszłości. Bajkowe scenariusze o futbolowych kopciuszkach można wyrzucić do kosza. Czy tego chciał naprawdę Perez?

Ryzyko się opłaci?

Florentino zapomina, że jego klub nie zawsze był supermocarstwem. Ten status zawdzięcza kilku historycznym postaciom, kilku pokoleniom zaangażowanych kibiców i towarzystwom, a także setkom drużyn, które pomimo swojego ograniczonego budżetu wyprodukowały piłkarzy i nowe standardy, pośrednio pomagające Realowi stać się potęgą. Wygląda na to, że tradycja niewiele dla niego znaczy, choć bardzo często się na nią powoływał. Perez nie będzie się teraz oglądał na nikogo. Zamyka oczy i prze do przodu. Bardzo prawdopodobne, że prosto w przepaść.
Perspektywa nie rysuje się optymistycznie. Jeśli UEFA poważnie podchodzi do swoich gróźb, ostracyzm ze strony władz europejskiej piłki dotknie nie tylko seniorskie drużyny, ale także ekipy młodzieżowe. Budowana z mozołem La Fabrica, na którą Perez łożył mnóstwo pieniędzy, poświęcił kupę czasu, może upaść, bo juniorskie zespoły zostałyby wykluczone ze wszystkich rozgrywek organizowanych przez krajowe federacje. Rozwiązaniem byłaby młodzieżowa Superliga, ale o niej nie mówi się ani słowa. Jak zwykle w tym przypadku futbol juniorski spadł na sam dół priorytetów, a problem dotyczy tak Realu Madryt, jak i wszystkich innych drużyn, wiążących się z nowym projektem.
Szef Realu bierze na barki olbrzymią odpowiedzialność. Za swój klub, za piłkę nożną, za szeroko pojęty sport w ogóle. Najprawdopodobniej przez kilka najbliższych miesięcy zostanie tarczą, w którą rzutkami celować będą oponenci, widzący w nim uosobienie wszystkiego, co najgorsze w futbolu.
Trzeba jednak pamiętać, że Perez nie jest orłem rozbijającym się o skały, owszem, popełnia błędy, ale wszystkie własneprojekty doprowadza do szczęśliwego finału. Gdy coś “wywala się” po drodze, nie porzuca doktryny, przeprowadza reformy, poprawia plany. Znamienne, że najmniej krytyków dla Superligi jest wśród kibiców “Królewskich”. “In Perez we trust”. Oni wierzą, że ich prezes to cudotwórca i nawet jeśli nowe rozwiązanie z pozoru wygląda na samobójcze, to otrzymało “błogosławieństwo” ze względu na jego twórcę. Na “Galacticos” przecież z początku też nikt nie chciał postawić złamanego pensa.

Przeczytaj również