Święcicki: Moje El Clasico: Blackout, Capello szturchający mnie łokciem i Frank De Boer częstujący pomarańczą

Święcicki: Moje El Clasico: Blackout, Capello szturchający mnie łokciem i Frank De Boer częstujący pomarańczą
własne
Nie ma lepszej roboty w tej branży od komentowania meczów. Najlepiej ze stadionu. Najlepiej z wielkiego, który oddycha historią, lśni blaskiem pucharów, nazwisk i niezapomnianych momentów. Podpułkownik William „Bill" Kilgore mówił: „Uwielbiam zapach napalmu o poranku". Ja zapach clasico godzinę przed meczem.
Liczę szybko. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem. Sobotnie starcie Barcelony z Realem będzie ósmym jakie skomentuję dla telewizji ELEVEN SPORTS (studio w telewizji ELEVEN SPORTS 1 wystartuje w sobotę o 13:15, a transmisja meczu o 16:00). Do trzech innych prowadziłem studio: jedno sprzed Santiago Bernabeu, kiedy ELEVEN raczkowało. Było cholernie zimno, Andres Iniesta niszczył karierę Rafy Beniteza w Madrycie, a ultrasi wychodzący ze stadionu mijali nas i krzyczeli: Florentino, dimision! Bałem się, że podejdą bliżej i skopią nam dupy.
Na starcie mieliśmy w sobie mnóstwo pasji, energii i - tu zacytuję Sokoła z kawałka, który kocham - tę chęć, żeby robić. Koledzy z innej telewizji śmiali się wówczas, że to studio parking. Kilka miesięcy później siedzieliśmy już w skyboxie na Camp Nou, a następnie rozkładaliśmy nasz legendarny stół (to tak naprawdę wielka walizka zaadaptowana na potrzeby telewizji) tuż przy linii bocznej. Obok nas zazwyczaj instalowali się Francuzi. Dziennikarz - Alexander Ruiz, eksperci: Marcel Desailly, Sonny Anderson, Ludovic Giuly. Mateusz Majak któregoś razu wydrukował zdjęcie z meczu Zagłębie Lubin - AC Milan, by pokazać temu pierwszemu, że grał przeciwko jego ojcu. Piękne lata 90-te, dożynkowy stadion bez sztucznego oświetlenia i ludzie zwolnieni z kopalni na epokowe wydarzenie w mieście. Na murawie: George Weah, Roberto Baggio, Marcel Desailly, a przy ławce rezerwowych: Fabio Capello.
Ten sam, który szturcha nas czasami łokciami na stanowisku komentatorskim na Santiago Bernabeu. Jest ciasno, każdy centymetr powierzchni na wagę złota. Z jednej strony warczący coś na nas Don Fabio, a z drugiej Frank De Boer rozkładający kanapki, banany i pomarańcze. Zapytałem go, kiedyś po co mu jedzenie do komentowania (sam ze względu na skoki adrenaliny nie mogę nic włożyć do ust), a on na to: - To wyczerpująca robota. Nawet Rafa Nadal je banany między setami.
Podczas jednego z klasyków, kiedy prowadziłem studio tuż przy linii bocznej, piłkarze Barcy wyszli na murawę i zaczęli się rozgrzewać. Na wysokości naszego stanowiska stał Luis Suarez, a kilkadziesiąt metrów dalej Leo Messi. Przez kilka minut kopali piłkę do siebie utrzymując ją bez przerwy w powietrzu. Odwróciłem się w pewnym momencie, kiedy wyemitowaliśmy akurat jakiś materiał i osłupiałem z wrażenia. Jeśli zapytalibyście mnie o kilka takich flashbacków, które stanowią dla mnie esencję futbolu, odpowiedziałbym: rozgrzewka Suareza z Messim i podanie Joshuy Kimmicha do Lewandowskiego tuż przy linii bocznej podczas Klassikera w Niemczech. Stałem dwa metry od całego wydarzenia i nie zdążyłem pomyśleć, co zrobiłbym z tą piłką, a Lewandowski miał ją już pod nogą. Szybkość to wszystko!
Clasico pokazuje potęgę telewizji. Wzdłuż linii bocznej przed meczem stoją ściśnięci dziennikarze najróżniejszych telewizji: afrykańskich, amerykańskich, europejskich, azjatyckich. Każdy centymetr powierzchni jest bezcenny. Nie widziałem tego ani na derbach Mediolanu ani derbach Madrytu, ani w Anglii, ani w Niemczech. Siła rażenia klasyku jest gigantyczna; tylko jeden mecz dzieli planetę na pół. W sensie kosmopolitycznym nic nie przebije starć Realu z Barcą.
W głowie tkwi mi kilka wspomnień. Decydująca bramka Messiego dająca zwycięstwo 3:2 na Santiago Bernabeu (krzyczałem wtedy „Blackout", byłem akurat chwilę po przeczytaniu książki o tym tytule), reakcja Argentyńczyka na cios Marcelo (LM biegał później z tamponem w ustach) i dudniący mi tekst w uszach jednego reprezentanta Argentyny: - Pamiętaj, Messi nie cierpi, kiedy się go nie szanuje na boisku. Jeśli ktoś mu podpadnie, masakruje go później, szuka kontaktu, by przedryblować, założyć siatkę, skompromitować po piłkarsku.
Wykorzystałem to w transmisji.
Dzięki komentowaniu klasyków na stadionach pojąłem klasę Karima Benzemy, jego niesłychaną inteligencję, umiejętność bezszelestnego poruszania się po boisku i wpływ na grę Realu. Były takie mecze, w których zachwycali mnie: Toni Kroos czy Luka Modrić. Miażdżył swoim przygotowaniem fizycznym i klasą Sergio Ramos. Siedzieliśmy kiedyś w barze po meczu w Madrycie z ekipą w ELEVEN, piliśmy hiszpańskie piwko (po robocie można), a Marcin Gazda powiedział mądrą rzecz:
- Kocham tu przyjeżdżać, bo widzisz jakość. W każdym dotknięciu piłki, strzale, podaniu. Wiesz, że nie ma tu żadnej ściemy, przeszacowania. Jeśli jako piłkarz chcesz zagrać w klasyku, musisz być cholernie dobrym piłkarzem.
Na Camp Nou zrobiłem sobie zdjęcie ze słynnym „Observerem". Francesc Satorra był wieloletnim pracownikiem Barcelony, który zasłynął podczas scysji Jose Mourinho z Tito Vilanovą. Stał i przyglądał się wszystkiemu z kamienną twarzą, a social media uczyniły z niego bohatera (typowe dla współczesności zdominowanej przez trolling). Kiedy odchodził na emeryturę, Portugalczyk wysłał mu wiadomość: - Sprawiłem, że stałeś się słynny wskutek negatywnego wydarzenia, które było efektem olbrzymiego napięcia emocjonalnego, ale nie jesteś tylko obserwatorem. Jesteś i zawsze byłeś kimś więcej.
Cały Jose.
Andrzej Janisz, legendarny komentator „Polskiego Radia", którego uwielbiam za warsztat i osobowość powiedział mi kiedyś: - Całe nasze pokolenie dziennikarzy nosiło w sobie kompleks niespełnionej kariery sportowej. Szliśmy do dziennikarstwa, bo pozwalało nam przytulać się do wielkich wydarzeń i mistrzów. To była jakaś namiastka tego, co straciliśmy.
Stojąc kiedyś na murawie Santiago Bernabeu i prowadząc studio, pomyślałem to samo: „Cholera, jestem krok od wejścia na murawę, zawsze chciałem być piłkarzem, grać w La Liga albo Serie A, zrealizowałem sobie marzenie dziennikarskie, ale w sumie to chciałbym więcej."
No cóż, trawa jest (dosłownie) zawsze bardziej zielona po drugiej stronie. Nigdy nie zapomnę sceny, która była dla mnie przykładem najwyższego uznania, szacunku w najczystszej postaci. Kibice Barcelony stojący w kolejce na Camp Nou do Raula Gonzaleza (gościa w studiu telewizji hiszpańskiej). Kobiety, mężczyźni i dzieci ubrani w koszulki „Blaugrany", robiący sobie zdjęcia z legendą Realu, proszący o autografy i dziękujący mu za lata rywalizacji. Nic tylko wyciągnąć chusteczkę i otrzeć łzę wzruszenia.
Jeśli czyta ten tekst ktoś, kto śni o pracy w dziennikarstwie sportowym, niech pamięta, że życie płata różne figle, nawet takie w których nasze projekcje i marzenia stają się rzeczywistością. Uważaj z nimi, bo jeszcze ci się spełnią :-)
Dlaczego straszę? Już kilkuletnie komentowanie meczów i praca w branży dziennikarskiej demoluje w tobie naturę kibica. Nie umiesz przeżywać wydarzeń jak kiedyś, znaczenie przestaje mieć wynik. Chodzi ci tylko o to, by zobaczyć dobrą piłkę i przeżyć niezapomniane emocje.
Do zobaczenia i usłyszenia w ELEVEN SPORTS 1. Studio zaczynamy w sobotę o 13:15, a transmisję meczu o 16:00. Kto nie obejrzy, ten gapa!

Przeczytaj również