Symbol nienawiści w El Clasico. FC Barcelona go nie cierpi, choć dziś "Zabójca" jest łagodny jak baranek

Symbol nienawiści w El Clasico. Barcelona go nie cierpi, choć dziś "Zabójca" jest łagodny jak baranek
UK Sports Pics / PressFocus
Gdyby zapytać kibiców o współczesną definicję boiskowego bandyty, zapewne wielu wskazałoby postać Keplera Limy, czyli Pepe. Portugalski stoper w barwach Realu Madryt przez lata prześladował Leo Messiego i potrafił skopać rywali po głowie. Utożsamiano go z niepohamowaną siłą i brutalnością. A dziś? Dziś to owieczka w wilczej skórze.
Mogłoby się wydawać, że jego kariera będzie chylić się ku końcowi po odejściu z Madrytu. Rosły obrońca w 2017 r. opuścił Santiago Bernabeu tylnymi drzwiami, jednak jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Kilka miesięcy temu zdobył z Porto krajowe mistrzostwo i wciąż ma chrapkę na dołożenie do prywatnej gabloty paru zdobyczy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Jak wytresować Smoka?

Pepe dobrze czuje się na Estadio do Dragao, bo to właśnie tam kilkanaście lat temu wkraczał na wielką europejską scenę. Seria triumfów z ekipą “Smoków” otworzyła mu furtkę do wielkiego Realu. Już do hiszpańskiej stolicy przyjeżdżał jako brutal, który wyznaje zasadę: piłka przejdzie, rywal nigdy. Na trybunach wielu portugalskich stadionów skandowano wówczas: “Pepe Assassino!”. Łatka “mordercy” przylgnęła do niego na stałe, gdy zameldował się w Madrycie.
“Królewscy” zapłacili za niego aż 30 milionów euro. Oczekiwania były ogromne i w pierwszym sezonie wszystko szło jak po maśle. Pepe znalazł miejsce w składzie, a na koniec sezonu mógł świętować mistrzostwo. Gehenna nastąpiła dopiero w kolejnych rozgrywkach. W meczu domowym z Getafe zaliczył wybryk, który do dziś trudno wytłumaczyć. Na kilkadziesiąt sekund w reprezentanta Portugalii wstąpił diabeł.
Za bandycki atak na Francisco Casquero został zawieszony na 10 spotkań ligowych. To wciąż jedna z najdłuższych kar, jaką przyznano w La Liga. Co warte odnotowania, z Pepe w składzie Real zaliczył wtedy passę 16 zwycięstw z rzędu. Bez niego przegrali 5 z 6 meczów. Ale poziom sportowy przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Stoper stał się symbolem agresji, bestialstwa, sportowego zezwierzęcenia. Katalońska stacja “TV3” porównywała go do Hannibala Lectera. To wydarzenie wpłynęło na jego psychikę.
- Ludzie, którzy znają mnie poza boiskiem, wiedzą jaki jestem naprawdę. Popełniłem błąd w meczu z Getafe i zostałem za to ukrzyżowany. To był mój najgorszy dzień jako piłkarz i jako człowiek. Nigdy nie czułem się tak źle sam ze sobą. Gdy obejrzałem to później, nie poznałem samego siebie. Na chwilę straciłem kontrolę, panowanie nad sobą. Jedyne, co mogę, to przeprosić zawodników i ich rodziny, a także wszystkich kibiców. W tamtym momencie nie miałem już ochoty dalej grać w piłkę. To był najtrudniejszy okres - przyznał później w rozmowie z “The Guardian”.

Krwawe gody w El Clasico

Pepe wrócił na murawę i zbiegło się w to czasie z przybyciem na Bernabeu jego rodaka, Jose Mourinho. Trener znany z brudnych zagrywek od razu zakochał się w obrońcy, który od tego czasu był jego człowiekiem od zadań specjalnych. Objawiało się to zwłaszcza w starciach z Barceloną. W latach 2010-12 El Clasico wzniosło się na zupełnie inny poziom pod względem bagażu emocjonalnego. Dziś po meczach na boisku pozostaje tylko pot. Wtedy dochodziły do tego krew i łzy. Nikt nie brał jeńców. Zwłaszcza Pepe.
Nieustannie prowokował rywali, zaczepiał ich. Seydou Keitę nazwał “małpą”, Leo Messiego zdeptał, wdawał się w dziesiątki przepychanek, utarczek. Robił to, czego wymagał od niego “Mou”. Jednocześnie w świadomości tysięcy fanów ugruntował się wizerunek niepohamowanego agresora. A piłkarze “Dumy Katalonii” odpłacali pięknym za nadobne. W jednym z “Klasyków” Sergio Busquets nadepnął na głowę portugalskiego defensora. Ten otwarcie mówił o hipokryzji mediów.
- Gdybym to ja nadepnął na Sergio, zostałbym wyrzucony z kraju. Rozumiem, oni mają swój sposób działania, ja mam swój, ale nikt nie jest głupi - grzmiał Pepe.
Odejście Mourinho zakończyło kastylijsko-katalońską wojnę, w której wszystkie chwyty były dozwolone. Wraz z przybyciem nowych szkoleniowców, diametralnie zmienił się także styl gry madryckiej “trójki”. Pepe zaczął walczyć o zerwanie z negatywną renomą. Chciał pokazać, że też potrafi grać czysto i oddzielić przeszłość grubą kreską. Przemiana zakończyła się ogromnym sukcesem.

Resocjalizacja

- Raphael Varane jest bardzo utalentowany, ale Pepe to Pepe. Jesteśmy z nim lepsi na boisku. On gwarantuje pewność siebie, osobowość, pomaga innym graczom. Jest bardzo ważną częścią mojego Realu - komplementował w 2013 r. Carlo Ancelotti.
Pepe zatrudnił wtedy psychologa, aby zacząć panować nad emocjami i uniknąć powtórki z ataku na Casquero. Przełożyło się to na statystyki, bowiem w sezonie 2013/14 zajął miejsce w czołówce obrońców La Liga, którzy popełnili najmniej fauli. Jednocześnie brylował w liczbie przechwytów. Emanował spokojem, opanowaniem. Na koniec sezonu podniósł trofeum Ligi Mistrzów.
- Ludzie mogą mnie oceniać jak chcą, ale niech najpierw spojrzą w statystyki. Neymar częściej ode mnie dostaje czerwone kartki. Gdybym był boiskowym szaleńcem, nie grałbym tak długo w Realu Madryt - bronił się wychowanek Maritimo.
Prawdziwy przełom w jego ocenie nastąpił w trakcie Euro 2016. Tam Pepe wreszcie udowodnił, że jest po prostu znakomitym obrońcą, który w formie zatrzyma absolutnie każdego napastnika. Jedni powiedzą, że liderem Portugalii był Cristiano Ronaldo, drudzy, że przecież Eder zdobył decydującą bramkę, ale tak naprawdę architekt sukcesu krył się na środku defensywy. To ówczesny zawodnik Realu otrzymał statuetkę MVP finału z Francją.
- Mieliśmy marzenie, gdy tu przyjeżdżaliśmy. Dziś je spełniliśmy. Zadecydowało nasze poświęcenie, siła kolektywu, człowieczeństwo - mówił na pomeczowej konferencji. Tego wieczoru na Stade de France świat zobaczył, że ten “boiskowy bandyta” i “morderca” to także doskonały sportowiec.

Gdzie jest Pepe?

Bliscy z jego otoczenia wielokrotnie zaznaczali, że prywatnie Kepler Lima to miły, spokojny i poukładany człowiek. Pod maską zadziornego mięśniaka kryje się dobre serce. Kilkukrotnie odcięło mu prąd, ale od wielu lat to wzór do naśladowania. I to nie tylko na murawie, gdzie swoją drogą stroni już od fauli i przewinień. Gdy mieszkał w Madrycie, regularnie angażował się w pomoc biednym. W trakcie świąt Bożego Narodzenia wspierał fundację zbierającą żywność dla ubogich. Jemu w dzieciństwie też się nie przelewało. Ojciec musiał się zadłużyć, żeby kupić mu pierwsze korki. Gdy zabrał go do sklepu, Pepe wybrał najtańsze buty marki “Umbro”. Z sentymentu reprezentował tę markę przez większość kariery.
Po tym, jak opuścił Madryt i przez roczny epizod w Besiktasie wrócił do Porto, to nie po to, by odcinać kupony. Nadal znajduje się w perfekcyjnej formie fizycznej. Niedawno rozegrał setny mecz w Lidze Mistrzów. Na zgrupowaniach reprezentacji występuje w większości spotkań od deski do deski. Jedynie Joao Moutinho, Luis Figo i Cristiano Ronaldo rozegrali więcej meczów w barwach narodowych.
Okazja do powiększenia imponującego bilansu nadarzy się już dziś, gdy podopieczni Fernando Santosa zmierzą się z Francją. “Trójkolorowi” z pewnością nie mają dobrych wspomnień z pojedynków z Pepe. Wieczorem 37-latek będzie mógł po raz kolejny uprzykrzyć życie mistrzom świata. A za siedem miesięcy chce być w życiowej formie na Euro. Znów ma ochotę podnieść puchar za mistrzostwo Starego Kontynentu. I niewykluczone, że to zrobi.

Przeczytaj również