Sześć lat temu szukał pracy w pośredniaku, teraz ma uratować Chelsea FC od błędów Kepy. Oto zbawca "The Blues"

Sześć lat temu szukał pracy w pośredniaku, teraz ma uratować Chelsea od błędów Kepy. Oto zbawca "The Blues"
Nicolas Messyasz / Press Focus
Zaledwie sześć lat temu temu został zwolniony z piątoligowego Cherbourga, klubu z niezbyt dużego bretońskiego miasteczka. Chwilę po opuszczeniu budynku z torbą sportową przewieszoną przez ramię szedł prosto do urzędu pracy. To tylko jednak część niezwykłej podróży Edouarda Mendy’ego, bramkarza spisywanego na straty, który ma zbawić Franka Lamparda i kibiców Chelsea.
Trener Christophe Lollichon spędził osiem lat w Rennes, a od 2007 roku zajmuje się bramkarzami w Chelsea. Edouarda Mendy’ego obserwował od ponad roku. Otrzymał jasną misję od menedżera “The Blues”. Miał znaleźć ad hoc zastępcę dla popełniającego notorycznie błędy Kepy Arrizabalagi. Dawny klub był więc naturalnym, pierwszym kierunkiem dla Lollichona.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Mendy? Jest, jak ja to nazywam, bardzo proaktywnym bramkarzem - powiedział Lollichon gazecie “Le Parisien”. - Ma blisko dwa metry wzrostu, a jednocześnie potrafi tak świetnie się poruszać, podejmować inicjatywę, walczyć w powietrzu. Jeśli któryś ze skautów skreśliłby go od razu, powinien szukać sobie nowej pracy - oświadczył pracownik klubu ze Stamford Bridge.

23 lata i koniec z piłką?

Kariera golkipera, który lada moment ma zostać oficjalnie zaprezentowany jako nowy zawodnik “The Blues”, zaczęła się jednak w mało obiecujący sposób. W 2014 roku pokazano mu drzwi nie w pierwszo- czy drugoligowym klubie, tylko w małej, prowincjonalnej drużynie, która nigdy nie ocierała się o wielki futbol i grała na piątym szczeblu. Nie miał żadnych innych ofert pracy, pomimo obietnicy przeprowadzki do Anglii. To siostra pomagała mu w załatwianiu dokumentacji dla urzędu pracy. Gdy zjawił się w pośredniaku, czekał pół godziny, zanim zdał sobie sprawę, że aby zostać obsłużonym, najpierw musi pobrać bilecik rejestracyjny z automatu. Kiedy nastała jego kolej i opowiadał o swoim doświadczeniu, doradca zawodowy odparł, że “nie może dla niego niczego zrobić, skoro nie zakończył kariery i ciągle szuka klubu”.
W wieku 23 lat wrócił więc do Le Havre, gdzie stawiał pierwsze piłkarskie kroki jako nastoletni chłopak. Postanowił ćwiczyć i liczyć na okazję, że ktoś go dostrzeże, że da mu szansę rozwoju. Rano trenował, a po południu wchodził na główną płytę boiska i prosił brata, by ten uderzał piłkami z całej siły z kilku metrów. Po kilku miesiącach prób, machnął na wszystko ręką. Le Havre miało dość bramkarzy i nie zamierzało nikogo zatrudniać. Rozczarowany Mendy przestał nawet oglądać mecze w telewizji.
Potrzebował bezpiecznej przystani i stałego źródła zarobku. Wkrótce bowiem miał zostać ojcem. Uzyskał dyplom uprawniający do pracy jako wykwalifikowany handlowiec, kiedy odebrał telefon od dawnego kolegi z drużyny w Cherbourgu. Usłyszał: “trzymamy dla ciebie miejsce w Marsylii, szukamy jednego rezerwowego w Olympique”. To była ostatnia szansa, aby wrócić na właściwe tory zawodowego piłkarza. Spóźniony pociąg do futbolu właśnie odjeżdżał, a Mendy wskoczył do niego w ostatniej chwili.

Debiut dzięki fortunie

Znał niektórych zawodników “Les Olympiens”, a “jedynkę”, Steve’a Mandandę, rzecz jasna podziwiał. Przeszedł trzy testy i zaproponowano mu kontrakt dla czwartego bramkarza. Żadnych szans na występy w lidze, pucharze, nawet rezerwach. Jego szansa na zabłyśnięcie, zwrócenia na siebie uwagi, była mocno ograniczona. Ale za to mógł trenować z czołowym golkiperem we Francji, otrzymywał porządne wynagrodzenie i spokojnie obmyślał plan, co dalej począć.
W 2016 roku dołączył do Reims, które wtedy rywalizowało w Ligue 2. Status? Oczywiście ławka rezerwowych. Los się jednak do niego uśmiechnął szybciej niż się spodziewał. Numer jeden, Johann Carrasso, otrzymał czerwoną kartkę po zaledwie siedmiu minutach inauguracyjnego meczu przeciwko Amiens. Każdy utkwił wzrok w rozgrzewającego się “wielkoluda”. Mendy, który ma 198 cm wzrostu i waży prawie 90 kg, dobrze pamięta ten moment.
- Cała ławka, włącznie z trenerem spojrzała na mnie. A ja tylko powiedziałem sobie: “To już?” - wspominał w wywiadzie dla telewizji “beIN Sports”.
To już, Big Ed, teraz zaczyna się twój czas.
Wybronił kilka groźnych strzałów, skapitulował tylko raz, po fatalnej interwencji swojego obrońcy. Dobry występ dał mu przepustkę do następnych. Bronił w kolejnych meczach ligowych i pucharowych, do momentu, gdy do składu wrócił zawieszony podstawowy bramkarz. Sprawy przyspieszyły dopiero w kwietniu następnego roku, kiedy drużynę przejął nowy szkoleniowiec. On i Carasso zostali poinformowani, że będą walczyć o bycie pierwszym wyborem. Mendy wygrał tę rywalizację. Nie przepuścił żadnej piłki w czterech spotkaniach z rzędu, a jego Reims odniosło komplet zwycięstw na początku sezonu 2017/18. Dodajmy - fantastycznego sezonu. “Czerwono-Biali” awansowali do Ligue 1 z dorobkiem 88 punktów i stracili zaledwie 24 gole w 38 meczach.
Francuska ekstraklasa nie jest zbyt gościnna dla beniaminków, więc ekipa Mendy’ego postawiła sobie ambitne zadanie utrzymania za wszelką cenę. Tymczasem z kolejki na kolejkę Reims spisywało się coraz lepiej i na koniec sezonu zajęło bardzo dobre ósme miejsce. Bramkarz w każdym spotkaniu uwijał się jak w ukropie. Grał “od dechy do dechy” we wszystkich ligowych spotkaniach i puścił 42 bramki. Mniej niż Marsylia, mniej niż Olympique Lyon, tylko kilka więcej od mistrza PSG. Zmiana otoczenia była konieczna. Mendy musiał się rozwijać dalej.

To koniec Kepy?

W zeszłym roku po 27-latka sięgnęli zdobywcy Pucharu Francji, Rennes, ekipa znana z pielęgnowania talentów (Ousmane Dembele, Eduardo Camavinga) oraz z tego, że świetnie szkoli bramkarzy. To z ich dłuta wyszedł m.in. z Petr Cech, czeska legenda, obecnie dyrektor techniczny Chelsea, największy zwolennik przyjścia Mendy’ego do londyńskiego klubu. Edouard natychmiast wszedł do bramki Rennes i zaliczył 9 meczów bez straty gola. Pewnie zmierzał po nagrodę dla najlepszego golkipera ligi, zanim w marcu koronawirus nie przerwał rozgrywek.
Kolejnego sezonu we Francji też już nie dokończy. Otrzymał wezwanie od ludzi, którzy mają dość problemów ze swoich pierwszym wyborem, piłkarzem totalnie przepłaconym i, najwyraźniej, nie na tyle utalentowanym jak sądzili. Kepa Arrizabalaga w ostatnim sezonie nie przechwycił ani jednego (!) dośrodkowania, podczas gdy Mendy przerywa co dziesiąty kros w polu karnym (dokładnie 10,2 proc.). Na tym polu prezentuje się lepiej niż Thibaut Courtois (8,1 proc.), powszechnie uważany za najlepszego specjalistę od łapania wysokich piłek. Mendy może się również pochwalić blisko 80-procentową skutecznością obronionych strzałów. A Kepa zanotował w tej materii najgorszy wynik w historii Premier League. Bask potrafił sparować nieco trochę więcej, niż co drugie uderzenie na jego bramkę.
Dla Arrizabalagi nachodzi więc trudny okres. Przegrana rywalizacja z wiekowym Willym Caballero odbiła się na jego pewności siebie, a przyjście bliżej nieznanego Senegalczyka może tylko pogłębić kryzys. Zwłaszcza, że silną stroną jego najnowszego konkurenta jest cierpliwość i mocna psychika. Może czekać na swoją szansę jedną kolejkę, rundę czy nawet sezon, ale koncentracji na pewno mu nie zabraknie. Kiedy trener włączy go do składu, postawi go między słupkami, on będzie gotowy. 198 centymetrów czystego optymizmu i niezmierzonego talentu, tak późno odkrytego dla świata futbolu.

Przeczytaj również