"Dudek Dance" to nie wszystko. Błędy trenera i sędziów, wracamy do "Cudu w Stambule"

"Dudek Dance" to nie wszystko. Błędy trenera i sędziów, wracamy do "Cudu w Stambule"
berm_teerawat/shutterstock.com
Blisko 15 lat temu Jerzy Dudek został bohaterem najbardziej niesamowitego finału w historii Ligi Mistrzów. Wszyscy pamiętają kapitalną grę Milanu w pierwszej połowie, szaloną pogoń Liverpoolu w drugiej, niewytłumaczalną paradę polskiego bramkarza w końcówce dogrywki i wreszcie niezapomniany “Dudek Dance” w konkursie rzutów karnych. My postanowiliśmy się przyjrzeć mniej zapamiętanym elementom tamtego niezwykłego wieczoru.
Tym razem nie będzie zatem o przygotowaniach ani przebiegu decydującej serii jedenastek. Nie będzie pastwienia się nad Andrijem Szewczenką ani wychwalania pod niebiosa Jerzego Dudka. Nie będzie nawet o skurczach Jamiego Carraghera ani wybiciu piłki z linii bramkowej przez Djimiego Traore. Zajrzymy na Stadion Ataturka w Stambule raz jeszcze. Ale znacznie głębiej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kluczowy Kewell

Przystępując do tamtego finału, Milan (sześć) i Liverpool (cztery) miały w swoich klubowych gablotach łącznie 10 zdobytych Pucharów Europy. Mediolańczycy triumfowali w rozgrywkach Ligi Mistrzów dwa lata wcześniej. Na murawę wybiegło od pierwszej minuty aż siedmiu zawodników “Rossonerich”, którzy rozpoczęli w podstawowym składzie również rozegrany na Old Trafford finał przeciwko Juventusowi w 2003 roku. Trzech kolejnych zasiadło tym razem na ławce rezerwowych, podobnie jak będący zmiennikiem w obu meczach Serginho. Trenerem Milanu pozostawał niezmiennie Carlo Ancelotti. Jedyną niespodziankę stanowił brak nawet wśród rezerwowych Filippo Inzaghiego.
Dla Liverpoolu był to pierwszy występ w finale od 20 lat i tragedii na Heysel. Podczas gdy ich rywale zakończyli sezon 2004/2005 na drugim miejscu w tabeli Serie A, podopieczni Rafy Beniteza zajęli dopiero piątą lokatę w Premier League i nie wiadomo było, czy nawet w przypadku zwycięstwa UEFA pozwoli im w ogóle bronić zdobytego trofeum w kolejnych rozgrywkach. Co więcej, wyjściowa jedenastka, na którą zdecydował się hiszpański szkoleniowiec w Stambule, wystąpiła w takim zestawieniu po raz pierwszy i ostatni!
Sporym zaskoczeniem okazała się obecność w podstawowym składzie Harry’ego Kewella.
- Ludzie krytykowali go, ponieważ był cały czas kontuzjowany, nie ze względu na jego umiejętności - wspominał kilka miesięcy temu Benitez na antenie “Sky Sports”. - Miał bardzo dobrą lewą nogę, był dobry w powietrzu, szybki, potrafił wygrać pojedynek i oddał groźny strzał. Mógł zrobić dużo dobrych rzeczy i utrzymać się przy piłce jako drugi napastnik. Myślę, że był kluczowym zawodnikiem.

Błędne ustawienie

Biorąc pod uwagę, za jak defensywnego - a przynajmniej “zachowawczego” - trenera uchodził ówczesny menedżer Liverpoolu, wydaje się wręcz niewiarygodne, w jak ofensywny sposób ustawił on swoją drużynę przed 15 laty. Przeciwko niesamowitej sile w ataku przeciwnika z duetem napastników: Szewczenko - Hernan Crespo oraz operującym za ich plecami Kaką. Oglądając dziś początek tamtego meczu, trudno nie wyrazić zdziwienia, jak bardzo “otwarci” byli późniejszy zwycięzcy w linii pomocy złożonej z Johna Arne Riise, Stevena Gerrarda, Xabiego Alonso i Luisa Garcii (Kewell został ustawiony za plecami wysuniętego napastnika, Milana Barosa).
Tym bardziej, że “The Reds” mieli za sobą trzy kolejne spotkania w Lidze Mistrzów (jeden z Juventusem i dwa z Chelsea) bez straty bramki. W półfinałowym dwumeczu przeciwko prowadzonym przez Jose Mourinho mistrzom Anglii duet środkowych pomocników Liverpoolu tworzyli dwaj spośród trójki: Alonso, Dietmar Hamann, Igor Biscan. Gerrard operował wyżej lub na skrzydle. Kewell wchodził z ławki.
Tym razem Benitez pozostawił jednak bardziej defensywnie usposobionych Niemca i Chorwata na ławce.
- To był błąd z powodu ustawienia Kaki, który “zabijał” nas między liniami, wykorzystując przestrzeń zwolnioną przez podłączającego się do akcji ofensywnych Steviego - przyznał po latach Rafa. - Myślałem, że będziemy w stanie to kontrolować, ale Stevie był wtedy pomocnikiem biegającym od pola karnego do pola karnego, środkowi obrońcy byli okupowani przez napastników, a Xabi nie był najszybszy. Trudno było zarządzać tą przestrzenią.

Odpowiedź Liverpoolu

Plan Beniteza spalił na panewce. Po pierwsze dlatego, że rywale (po faulu Traore na Kace w bocznym sektorze boiska) przechytrzyli Liverpool nieszablonowym rozegraniem stałego fragmentu gry i objęli prowadzenie przed upływem pierwszej minuty meczu. Po drugie dlatego, że aktywny na początku Kewell nabawił się kontuzji. Na murawie zastąpił go jeszcze rzadziej oglądany na boisku w tamtym sezonie Vladimir Smicer. Wszyscy wiedzieli już wtedy, że to ostatni występ Czecha w barwach “The Reds”. Smicer powędrował na prawą stronę. Garcia przeszedł na pozycję zajmowaną wcześniej przez Kewella.
Wbrew obiegowej opinii, Milan wcale nie zdominował pierwszej połowy tamtego finału od początku do końca. Podopieczni Ancelottiego atakowali bardziej zrywami, niejednokrotnie oddając rywalom posiadanie piłki. Drugiego gola o mało nie strzelili po kolejnym stałym fragmencie gry. Garcia wybił piłkę z linii bramkowej po tym, jak Crespo uprzedził na krótkim słupku Gerrarda. Na 2:0 tylko na chwilę podwyższył znajdujący się na spalonym Szewczenko, po pierwszym z serii zabójczych kontrataków mediolańczyków.
- Nie radziliśmy sobie - nie ukrywał partnerujący Samiemu Hyypii na środku obrony Liverpoolu Carragher, odnoszący się do ciągłych ruchów bez piłki napastników rywala pomiędzy stoperów a bocznych defensorów LFC.
Zanim Crespo, jak się wówczas wydawało, rozstrzygnął losy meczu, “The Reds” imponująco dobrze zareagowali jednak na wczesną stratę bramki. Niedługo po trafieniu Paolo Maldiniego to Milan dał się zaskoczyć sposobem rozegrania rzutu rożnego przez przeciwników. Na całe szczęście dla “Rossonerich” piłka po potężnym uderzeniu Riise trafiła w Jaapa Stama. Chwilę później, po kolejnym dośrodkowaniu Gerrarda, Dida złapał piłkę po strzale głową Hyypii. Tymczasem Baros sprawiał problemy zarówno Stamowi, jak i Alessandro Neście.

Kontrowersje sędziowskie

W erze VAR-u można się tylko zastanawiać, jak inaczej potoczyłby się stambulski finał, gdyby prowadzący zawody Hiszpan Manuel Mejuto Gonzalez mógł skorzystać z pomocy technologii. I to w kluczowych momentach.
Druga bramka dla Milanu? Chwilę po tym, jak Nesta zagrał piłkę ręką we własnym polu karnym. Drugi gol dla Liverpoolu w drugiej połowie? Niedługo po tym, jak sędzia główny nie zauważył (?!) wściekle sygnalizowanej mu przez liniowego pozycji spalonej Barosa (obrońcy mediolańczyków poradzili sobie z zagrożeniem, po czym rywale wznowili grę z autu, a kilka sekund później piłka była już pod nogami Smicera). Rzut karny, który zakończył się wyrównaniem autorstwa Alonso? Gennaro Gattuso powinien też prawdopodobnie obejrzeć czerwoną kartkę za faul na Gerrardzie. Nie dostał nawet żółtej.
Najmniejszej kontrowersji nie było za to przy trzecim trafieniu dla Milanu. Cała akcja była po prostu genialna. Tak bardzo, że wręcz prosi się o obejrzenie jej raz jeszcze.

Mistrzowska reakcja

Jeżeli Benitez pomylił się przy doborze wyjściowej jedenastki, na pewno nie można powiedzieć tego samego o zmianach, na jakie zdecydował się w trakcie gry. Ktoś może oczywiście powiedzieć, że z wprowadzeniem na boisko Hamanna należało nie czekać do przerwy. Z drugiej strony, Hiszpan stracił wcześniej jedną zmianę z powodu kontuzji Kewella. Gdyby nie ona, Djibril Cisse prawdopodobnie również pojawiłby się na murawie wraz z początkiem drugiej połowy spotkania (ostatecznie wszedł pod koniec regulaminowego czasu gry).
- Didi odmienił dla nas ten mecz - przywoływał Benitez, który postanowił zmienić ustawienie. Carragher, Hyypia i Traore (jakby problemów było mało, kontuzja Steve’a Finnana sprawiła, że Hamann zastąpił na boisku Irlandczyka, zamiast reprezentanta Mali) stworzyli trójkę środkowych obrońców. Riise i Smicer operowali jako “dzisiejsi”, choć początkowo bardzo wysoko operujący “wahadłowi”. Hamann dołączył do Alonso w środku pola. Gerrard został przesunięty wyżej, by wraz z Garcią wspierać Barosa.
Zanim doszło do najbardziej wstrząsających kilku minut w historii futbolu, Milan mógł na dobre zamknąć sprawę rozstrzygnięcia tamtego finału. Mediolańczycy nie wykorzystali jednak błędów popełnionych najpierw przez Jerzego Dudka, a następnie Traore. Chwilę później mocny strzał Szewczenki z rzutu wolnego polski bramkarz sparował na rzut rożny. Po drugiej stronie Alonso z jeszcze większej odległości nieznacznie minęło bramkę Didy.
Wejście Hamanna odmieniło ostatecznie przebieg gry nie tylko dlatego, że zamknęło - a przynajmniej ograniczyło - przestrzeń między liniami dla Kaki. Równocześnie pozwoliło też “uwolnić” Gerrarda, który miał od tamtego momentu bliżej, żeby stwarzać zagrożenie w polu karnym rywala. Zanim podopieczni Ancelottiego zdążyli połapać się w roszadach taktycznych w szeregach przeciwnika, niepilnowany kapitan Liverpoolu strzelił gola i wywalczył rzut karny.
“The Reds” tak się rozochocili, że mogli nawet wyjść na prowadzenie. Ze strzałami Riise Dida akurat jednak sobie tamtego wieczoru radził.

Kosmiczny Gerrard

Jeszcze raz oglądając po latach tamten finał, można nie tylko odtworzyć sobie wydarzenia, które na zawsze wpisały się w historię futbolu. Można też obalić pewne mity, niejako naturalnie przylegające następnie do tego typu meczów. Można jednak wreszcie również docenić dawną klasę i niezwykłe umiejętności piłkarskich legend. W tym wypadku przede wszystkim Kaki i Gerrarda.
Zaledwie 24-letni wówczas kapitan Liverpoolu momentami wydawał się być na murawie po prostu wszędzie. Wygrywał mnóstwo stykowych pojedynków. Dośrodkowywał. Popisywał się niesamowitymi, kilkudziesięciometrowymi przerzutami “na nos” do partnerów. Niewykluczone, że największa rola przypadła mu jednak w końcówce spotkania. Po tym, jak Ancelotti posłał na murawę Serginho.
- Zrobił właściwą zmianę - przyznał Benitez. - To, co zrobiliśmy, to przesunęliśmy tam Gerrarda, który był w stanie biegać w tę i z powrotem.
Pod koniec regulaminowego czasu gry Gerrard zamienił się pozycjami ze Smicerem, po czym przez całą dogrywkę toczył zażarte pojedynki z ustawionym na lewym skrzydle Milanu Brazylijczykiem. I dopiero wtedy tamten mecz zaczął wyglądać tak, jak spodziewano się tego od początku: mediolańczycy atakowali, Liverpool głęboko się bronił. Z większości wyszedł zwycięsko, wykonując wślizg za wślizgiem, choć Serginho i tak kilka razy zdołał zagrać piłkę w szesnastkę przeciwnika. Po jednym z takich dośrodkowań Dudek znowu - dwukrotnie i nadal nie po raz ostatni - powstrzymał Szewczenkę.
To wcale nie był jednak finał reprezentanta Polski, lecz przede wszystkim być może najbardziej kosmiczny występ Stevena Gerrarda. Piłkarza, który potrafił wszystko. Strzelać, podawać, dośrodkowywać, biegać, bronić. Z jednym wyjątkiem. Anglik nigdy nie nauczył się kontrolować przestrzeni za swoimi plecami. Dokładnie tej, z której w swój niepodrabialny, elegancki i zabójczy sposób korzystał w pierwszej połowie Kaka.
Gerrard był bowiem stworzony do działania. Co Benitez w Stambule na zawsze zrozumiał.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również