Tajemnica 1283 goli Pelego. Przestańmy umniejszać jego geniusz! Ani nie oszukiwał, ani nie nabijał rekordów

Tajemnica 1283 goli Pelego. Przestańmy umniejszać jego geniusz! Ani nie oszukiwał, ani nie nabijał rekordów
Nelson Antoine/shutterstock.com
Strzelał dużo goli, zgadza się. Krytycy go jednak nie oszczędzają. “W jakich czasach! Przeciwko jakim rywalom! W ilu meczach!”. Pele spada w wielu rankingach, przegrywa z czasem i z porównaniami do współczesnych gwiazd. Dlatego po ponad 50 latach koniecznym stało się potwierdzenie jego fenomenu. Tak - to był geniusz.
Kiedy strzelał gola, często świętował w ten sam sposób. Robiąc kilka kroków, skacząc, wykonując półobrót i wyrzucając jedną pięść w powietrze. Jednak kiedy 19 listopada 1969 roku umieścił piłkę w siatce w świątyni piłki nożnej na Maracanie, dając swojemu Santosowi prowadzenie 1:0 nad Vasco da Gamą, nie miał żadnych szans na celebrację zdobytej bramki. Rzucił się, by jak najszybciej dorwać futbolówkę, ucałować ją, ale dosłownie chwilę później jego sylwetka zniknęła w tłumie, świętującym wielkie wydarzenie. Tak bóg futbolu zanotował tysięczne trafienie w karierze.
Dalsza część tekstu pod wideo

W cieniu aktualnych mistrzów?

To, co dzisiaj pochłania sprawę Pelego, to fakt, a właściwie domniemanie: czy naprawdę jego licznik zatrzymał się na 1283. Gdy wrzuci się hasło “Pele 1000 goli” dostaniemy tyle samo artykułów. Wiele z nich to wykpiwające teksty, np. z “Guardiana”, że Pele “słynął ze zdobytych bramek podczas kąpieli w wannie”. Zostało to oczywiście napisane żartem, ale wskazuje na stosunek do osiągnięć wielkiego, jakby nie było, człowieka. Modne stało się bagatelizowanie niezwykłych osiągnięć reprezentanta “Canarinhos”. W miarę upływu czasu i zanikania wspomnień, pojawiają się nowi bohaterowie.
Diego Maradona. Ci, którzy dorastali na jego wyczynach w latach 80., dziś są poważanymi komentatorami i opiniotwórcami współczesnego świata. Wielkość “Boskiego Diego” będzie rosła wprost proporcjonalnie do czasu, który będzie mijał po jego śmierci. Niedawne osiągnięcia Leo Messiego (rekord strzelonych goli w jednym klubie) oraz Cristiano Ronaldo (który oficjalnie miał wyprzedzić Pelego w liczbie trafień w całej karierze) zdominowały przestrzeń i każą szukać “najlepszego piłkarza wszech czasów” w gronie tej dwójki.
Świętowanie sukcesów jednych to bardzo często obrzucanie błotem drugich. 1283. Liczba, która stała się synonimem przesady. Że nie miał prawa tyle strzelić. “Dziadek zwariował” i “niech to udowodni”. Wejście Brazylijczyka w piękny wiek (skończył 80 lat w październiku) upoważnia mnie, by podjąć próbę obrony jego dorobku. Nie jestem naiwny, nie uda mi się zwrócić mu korony “najwspanialszego”, zwłaszcza przy silnych pro-maradońskich sentymentach i chwilach, jakie przeżywają teraz kibice Leo i CR7, ale wypada przynajmniej przedstawić sprawę w korzystniejszym świetle.

“Towarzysko” dziś i wczoraj

Oficjalna suma uzgodniona przez FIFA to 757 bramek w 812 meczach. Skąd wzięły się więc 1283? Oczywiście z meczów towarzyskich, nieoficjalnych, ze spotkań charytatywnych, które rozgrywał w Santosie. Ignorowanie tych indywidualnych popisów, bagatelizowanie historii i ocenianie jej według standardów nowoczesności to typowe błędy biorące się z nieznajomości czasów, w których żył Pele.
Santos, aby opłacić pensję piłkarza (nie należała do małych), a także by utrzymać wokół niego silny zespół, zdolny do zdobycia dwóch tytułów Copa Libertadores, dwóch Pucharów Interkontynentalnych i 21 trofeów krajowych, zdany był na rozgrywanie meczów towarzyskich. W czasach, gdy sprzedaż biletów była jedyną formą zarobku dla klubu, wielokrotni mistrzowie Brazylii musieli podróżować po całym świecie, aby zmaksymalizować liczbę widzów i liczyć na zyski. Taki piłkarski Harlem Globetrotters. Bardziej jednak z ekonomicznej potrzeby, aniżeli z chęci. M.in. dlatego Santos zrezygnował z jednej z edycji najważniejszych klubowych rozgrywek w Ameryce Południowej. Gratyfikacje za końcowy triumf nie satysfakcjonowały szefów klubu. Gdyby nie wycofali się z Libertadores w 1963 roku, Pele niewątpliwie miałby więcej trofeów i, co za tym idzie, zwiększyłby też dorobek zdobytych bramek w oficjalnych zawodach.
Nazywanie też meczów, w których rywalizowali, “towarzyskimi”, to spore nadużycie. Wywołuje fałszywe wrażenie, że nie miały żadnej wagi. To fałszywy wniosek, który bierze się rzecz jasna z naszej wiedzy o sparingach, jakie widzimy przed każdym sezonem. To zupełnie różne materie. Nierzadko Santos mierzył się ze znacznie gorszymi rywalami, ale również rywalizował z najlepszymi klubami na świecie. Zwycięstwo było powodem do dumy narodowej, a wracających mistrzów w Brazylii witało się jak bohaterów, honorowano, przyznawano nagrody, np. “Fita Azul” dla drużyn, które w danym okresie pozostawały niepokonane za granicą.
W 1959 roku drużyna Pelego zrobiła tournee po Europie, bardzo wymagające i nie do zrealizowania we współczesnych czasach. Rozegrała 22 mecze w 43 dni. Na boisku średnio co drugi dzień, a zdarzały się partie co 24 godziny. Do tego długie podróże i brak czasu na trening. Odpoczynek? Zapomnijmy.
Pomimo tak trudnych warunków udawało się wygrać z potęgami ze Starego Kontynentu. Inter został zmiażdżony 7:1, a Barcelona prowadzona przez legendarnego Helenio Herrerę zeszła z boiska pokonana 1:5. Pele w tym jednym roku strzelił 126 goli. Ile z nich “ważyło” mniej niż dziurawienie bramkarza Alaves przez Messiego czy Benevento przez Ronaldo? Nie da się tego określić. Można za to wyliczać: 8 goli przeciwko Interowi, 6 przeciwko Romie, trzy z Lazio, po 2 wbite Milanowi i Juventusowi. W Niemczech dwukrotnie zanotował hat-tricka w starciu z Eintrachtem Frankfurt. Na listę wpisał się także na Santiago Bernabeu. W Brazylii z kolei demolował przeciwnika po przeciwniku.

Miał łatwiej? Niekoniecznie

Płynnie przechodzimy więc do kolejnego zarzutu: jakoby wiele goli padło przeciwko słabym rywalom oraz że grał w lidze, która dosyć niefrasobliwie podchodziła do zagadnienia defensywy. Wyjątkowo wysoka średnia bramkowa w ligach stanowych Brazylii może sprawiać wrażenie, że Pele grał w czasach, gdy łatwiej pokonywało się golkiperów. To pułapka, którą trzeba unikać. Średnia liczba goli w lidze brazylijskiej w latach 1961-65 wynosiła 3,07. Średnia w ostatnich pięciu latach w Lidze Mistrzów to 3,02 gola na mecz. Podobne liczby, nawet jeśli połowiczną rację będą mieć ci, krytykujący poziom TAMTYCH rozgrywek. Problem w tym, że nie tak łatwo porównać dwóch różnych epok.
Można wyliczać i wyliczać. Wskazać 77 trafień w reprezentacji, w tym 12 na czterech mistrzostwach świata, czego dokonało tylko trzech innych graczy w historii. Można przedstawić statystyki, z których wynika, że Pele “odpalał” zwłaszcza w decydujących spotkaniach, gdy w finałach potrafił strzelać po dwa, trzy i cztery gole. Podobnie jak Maradona, miał niezwykły dar przewidywania i wizji. Tak jak Messi, był światowej klasy dryblerem. I niczym Cristiano Ronaldo górował nad innymi w powietrzu, przez 90 minut napierając na rywala.
Nie mam wątpliwości co do tego, że tylko kilka z bogatego arsenału argumentów “za Pele” nie zakończy trwającej od lat debaty. Może jednak pozwoli spojrzeć na wspaniałego piłkarza z trochę innej strony? Pomoże poszerzyć kontekst? To, czego nam nie wolno robić, to “zmniejszać” jego historii, ulegając pokusie osądzenia zawodnika z pomocą wskaźników z teraźniejszości. Wybierasz kogoś z pozostałej trójki? W porządku. Ale w wieku 80 lat Pele zasługuje na to, by zostać zapamiętany na wieki.

Przeczytaj również