Takich jak on brakuje dziś w futbolu. Walczak w starym stylu, legenda Celtiku odchodzi z klubu po 14 latach

Takich jak on brakuje dziś w futbolu. Walczak w starym stylu, legenda Celtiku odchodzi z klubu po 14 latach
ph.FAB/shutterstock.com
W Celtiku kończy się pewna epoka. Ekipę z Glasgow opuszcza żywa legenda klubu - Scott Brown. Weteran zalicza emocjonalne pożegnanie z zespołem, w którego historii zapisał się złotymi zgłoskami.
14 lat na Celtic Park, ponad 600 meczów dla “The Bhoys”, opaska kapitańska noszona na ramieniu od 2010 roku, dziesięć mistrzostw kraju, sześć Pucharów Szkocji i sześć Pucharów Ligi - to tylko część dziedzictwa, pozostawionego przez nowożytną legendę drużyny z Glasgow. Piłkarza z kategorii prawdziwych, oldschoolowych walczaków, stanowiących dziś gatunek na wymarciu.
Dalsza część tekstu pod wideo
35-letni zawodnik odchodzi do Aberdeen, by podjąć pracę w roli grającego trenera i powoli szykować się do życia po karierze piłkarza. Karierze, która pozwoliła mu zostać częścią historii jednej z największych piłkarskich marek nie tylko na Wyspach, ale i w całej Europie.

Za miedzą go nie chcieli

Postać Scotta Browna nierozłącznie kojarzy się z zespołem 51-krotnych mistrzów Szkocji. Do tego stopnia, że wiele osób może być przekonanych, że jest on wychowankiem tego utytułowanego zespołu. Łatwo bowiem zapomnieć, że trafił do Glasgow w 2007 roku, jako - wówczas - bohater najdroższego transferu między szkockimi klubami. Pierwsze kroki w karierze (jeszcze z włosami na głowie, w co z dzisiejszej perspektywy trudno uwierzyć) stawiał bowiem w barwach Hibernian, gdzie rozegrał łącznie 135 spotkań i wygrał Puchar Ligi. Uznano go nawet najlepszym młodym zawodnikiem w Szkocji. Właśnie z tym tytułem wędrował do Celtiku, gdzie miał stać się legendą. Wcześniej niewiele jednak brakowało, by jego historia potoczyła się zupełnie inaczej i wylądował po drugiej stronie barykady.
Mama pomocnika, Heather, przy okazji wspomnianego rekordowego transferu, opowiadała “Daily Record”, że jej syn w wieku 12 lat mógł dołączyć do Rangersów. Łączył treningi w lokalnym Falkirk z sesjami na Ibrox, lecz “The Gers” stwierdzili, że jest zbyt słabo zbudowany. Niedługo potem zgłosili się “Hibs”. Gdy później ich opuszczał, chciało go Reading, lecz walka o utrzymanie w angielskiej Premier League go nie satysfakcjonowała. Zaś ofertę od Celtiku, szkockiej potęgi, określił mianem takiej nie do odrzucenia. Brown miał dobrze przeczucie, bo został człowiekiem-symbolem po drugiej stronie w Glasgow, przebijając wszelkie oczekiwania.
- Gdy Scott Brown przenosił się do Celtiku, chyba nikt nie sądził, że będzie to tak udany zakup. 4,4 miliona funtów to były w 2007 roku ogromne pieniądze dla zespołu z Glasgow - mówi nam Paul McTaggart, gospodarz programów “Celtic Fans TV”. - Zresztą to był inny Brown, niż ten, którego znamy. W “Hibs” grał bardziej ofensywnie. Nikt nie mógł przewidzieć, że przez ponad dekadę będzie kapitanem i zdobędzie 22 trofea.

Największy możliwy cios

Spełnienie marzeń o przenosinach do wielkiej drużyny zbiegło się jednak z prawdopodobnie najtrudniejszym wydarzeniem w życiu nieustępliwego pomocnika - ciężką chorobą i śmiercią jego młodszej siostry. 21-letnia Fiona zmarła na raka skóry w 2008 roku. Jak przyznaje sam Scott, poradzenie sobie w tej bolesnej sytuacji nie stanowiło łatwego zadania. Początkowo problemy rodzinne udawało się utrzymać w tajemnicy. O całej sprawie wiedziało tylko najbliższe grono, w tym menedżer zespołu, Gordon Strachan. Pomocnik utrzymuje, że stanowił on ogromne wsparcie w wymagającym okresie i wykazał się niebywałym zrozumieniem. Niestety, w końcu o chorobie Fiony dowiedziały się media.
- Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana siostra. Mówiła, że do jej drzwi puka ktoś z prasy. (...) Powiedziała, że jest w akademiku na swoim uniwersytecie w Dundee. Kazałem jej zostać w pokoju i nie ruszać się, aż nie przyjadę. Jechałem z Edynburga jak maniak. (...) Szczerze mówiąc, gość miał szczęście, że zniknął, zanim się pojawiłem - wspominał w rozmowie z ”Daily Record”. - Sam też chyba miałem szczęście, bo zrobiłbym coś, czego mógłbym żałować do końca życia.
Pomimo tych bolesnych okoliczności, postawa Browna na boisku nie uległa zmianie. Nawet jeśli 35-latek opowiada, że nie do końca poradził sobie z odejściem ukochanej siostry, to nie dał tego po sobie poznać na murawie, choć zdarzało się nawet, że w chamski sposób starali się go prowokować kibice rywali.
Trudno chyba o lepszy dowód jego niesamowicie silnego charakteru. Charakteru, który sprawił, że stał się kultową postacią i kultową postacią wśród sympatyków “Celtów”.

Uosobienie wszystkiego, co kochają kibice

Nasz rozmówca z Wysp wspomniał, że kapitan “The Bhoys” 14 lat temu był innym piłkarzem. To prawda. Brown w trakcie pobytu na Celtic Park zaliczył przemianę, przesuwając się “głębiej”. Dziś kojarzyć go można głównie jako “pracusia”, zawodnika od czarnej roboty, twardego, nieustępliwego, a momentami wręcz brutalnego. 35-latek to “bulldog”, gracz idealny na derby, przypominający postawą na murawie Roya Keane’a.
- Na początku kariery grywał nieco wyżej, lecz z czasem, zwłaszcza po transferze do Celtiku, ustawiany był głównie jako środkowy pomocnik odpowiedzialny za rozbijanie ataków rywali i szukanie możliwości do rozpoczęcia szybkiego kontrataku - opowiada nam Karol Koczta, prowadzący profil “Szkocki Futbol” na Twitterze, którego teksty można było również przeczytać na portalu “Futbolowa Rebelia”. - Jego największymi walorami od zawsze był odbiór piłki i agresja. To walczak, piłkarz bardzo charyzmatyczny, zaangażowany i potrafiący jednocześnie regulować tempo gry.
W ciągu kilku pierwszych sezonów po transferze do Glasgow skusić próbowały go drużyny z bogatszych lig, zwłaszcza angielskiej ekstraklasy. Odrzucił jednak zakusy ze strony Newcastle United, Portsmouth czy nawet Tottenhamu. Chciał grać dla Celtiku, czuł do niego ogromne przywiązanie i nie zamierzał zmieniać otoczenia, czym zapracował na wielki szacunek kibiców.
Brown pokazywał gotowość, by umierać za koszulkę w biało-zielone pasy i stanowił uosobienie tego, co kochali fani, uwielbiający klasyczny, wyspiarski futbol - nie tylko na murawie, lecz również w sferze mentalnej. Sposób, w jaki reagował na wydarzenia boiskowe, motywował kolegów i rugał rywali, sprawił, że stanowił naturalny wybór na kapitana. Opaskę powierzył mu dobry znajomy z Hibernian, Tony Mowbray, który objął drużynę z Glasgow w 2009 roku. Od tamtej pory nikt nawet nie myślał o zmianie w roli lidera szatni. Minęła już ponad dekada, Szkot oczywiście odczuł skutki upływu czasu - zwłaszcza że należał do najczęściej eksploatowanych piłkarzy. Niemniej, mentalnie nikt nie mógł mu dorównać.
- Jego umiejętności przywódcze i doświadczenie do dziś są nieocenione - mówi Paul McTaggart. - W poprzednich latach potrafił dominować w środku pola dzięki swojemu agresywnemu stylowi, rozbijał akcje zaczepne rywali i inicjował ataki. Trudno utrzymać taką intensywność w wieku 35 lat. W najważniejszych meczach Celtiku w tym sezonie widać było, że brakowało mu trochę mobilności. Nie mam jednak wątpliwości, że będzie bardzo wartościowym graczem w Aberdeen.

Captain, Leader, Legend

Trudno mieć wątpliwości co do tego, że Brown okaże się cennym wzmocnieniem drużyny z Pittodrie Stadium. W końcu przez ostatnie kilkanaście lat stanowił wizytówkę Scottish Premier League. Trudno byłoby wskazać ważniejszego zawodnika w ekipie “The Hoops”, która sięgała po mistrzostwo w poprzednich dziewięciu sezonach, a w ostatnich czterech kończyła rozgrywki z krajowymi trypletami.
- Nawet jeśli w jakimś stopniu ograniczały go umiejętności czysto piłkarskie, nadrabiał to zaangażowaniem i charakterem. Jego zdolności przywódcze i determinacja niejednokrotnie pomagały kolegom odwrócić losy meczu. Właściwie każdy menedżer “The Bhoys” zaczynał ustalanie składu właśnie od Browna - opowiada Karol Koczta.
Duża część “ery Scotta Browna” zbiegła się z czasami kryzysu wielkich rywali zza miedzy, Rangersów. Można więc powiedzieć, że zapełnienie gablotki trofeami stało się łatwiejsze. Nie należy jednak bagatelizować osiągnięć i dziedzictwa opuszczającego Celtic Park kapitana.
W końcu rozegrał dla drużyny z Glasgow ponad 600 meczów, co daje mu siódme miejsce w tabeli zawodników z największą liczbą występów. Żaden inny gracz w historii klubu nie wystąpił też w większej liczbie spotkań w europejskich pucharach. Samo utrzymanie się w podstawowej jedenastce przez kilkanaście lat stanowi dowód tego, jak niesamowicie istotną postacią był w ekipie 51-krotnych mistrzów Szkocji. Karol Koczta i Paul McTaggart nie mają wątpliwości, że zagwarantował sobie status żywej legendy.
- Jego pozycja w szatni była niepodważalna, a dla wielu wchodzących do drużyny młodych piłkarzy stanowił prawdziwą inspirację. Myślę, że zdecydowanie można powiedzieć, że przez ostatnią dekadę stał się najważniejszym zawodnikiem klubu, prawdziwą legendą i ikoną, a o jego sukcesach i dokonaniach będą w Glasgow mówić jeszcze przez długi czas - twierdzi pierwszy z nich.
- To bez cienia wątpliwości największa “nowożytna” ikona klubu - dodaje drugi. - “Długowieczność” i osiągnięcia Scotta Browna w Celtiku to coś, co w futbolu nie zdarza się często. Jest drugim najbardziej utytułowanym kapitanem w historii “The Hoops”. Trudno o większą nobilitację, bo Billy’ego McNeilla nikt nigdy nie przebije!
Kibice Chelsea mieli transparent z napisem “CAPTAIN LEADER LEGEND”, poświęcony Johnowi Terry’emu. Te słowa idealnie pasują również do Browna - zresztą można nawet kupić kubki z jego podobizną i takim hasłem. To zawodnik, który już za życia wybudował sobie wieczny pomnik. Dziadkowie będą o nim opowiadać swoim wnukom. A jego odejście to koniec pewnej epoki.

Pora na nowe wyzwania

35-latek opuszcza Celtic Park, aby przenieść się do Aberdeen i, poza grą, pełnić funkcję członka sztabu szkoleniowego Stephena Glassa. W ten sposób już teraz stawia pierwsze kroki ku karierze menedżera.
- Wiadomo, że ma dobre relacje z Glassem - opowiada nam McTaggart. - Tajemnicą też nie jest, że chce zająć się trenerką. Pamiętam, jak chodziłem na mecze drużyn U17 i U19 Celtiku sześć, siedem lat temu, a on wtedy pomagał ich sztabom. To więc jasne, że myśli o przejściu do tej profesji.
- Czynników, które mogły zadecydować o odejściu z klubu, jest więcej - kontynuuje. - Celtic znajduje się aktualnie “w zawieszeniu”, oczekuje na ogłoszenie nazwiska nowego menedżera. Pojawiają się więc wątpliwości dotyczące roli Browna w następnym sezonie.
Po latach dominacji “Celtowie” stracili miejsce na szczycie na rzecz odrodzonych niczym feniks z popiołów Rangersów. Możliwe, że zespół czeka przebudowa, a jej początek może stanowić zwolnienie Neila Lennona. Okres potencjalnych przemian wydaje się więc odpowiednim momentem na zamknięcie pewnego rozdziału i pozostawienie pola do gruntownej przebudowy. Ta stanowi duże wyzwanie, na co zwraca również uwagę Karol Koczta.
- Nawet jeśli uda im się ściągnąć do klubu piłkarza o podobnych atrybutach, nie musi to oznaczać, że będzie gotów przejąć rolę, którą dotychczas pełnił Brown. Z aktualnej kadry chyba najbardziej nadaje się do tego Callum McGregor. Nie sądzę jednak, żeby miał tak silną pozycję w szatni, jak dotychczasowy kapitan. Działaczy Celtiku czeka z resztą bardzo pracowity okres. Nadal nie wiadomo, kto poprowadzi klub od nowego sezonu, wciąż nie jest pewne, jacy piłkarze zostaną w klubie na dłużej. W związku z tym nie wydaje mi się, by ktokolwiek mógł go natychmiast zastąpić.
Dlatego też odejście Scotta Browna to wydarzenie, które dla wielu sympatyków “The Bhoys” zapewne okaże się jednym z najgorszych momentów ich kibicowskiego życia.
- Wszyscy odczuwają smutek. Zwłaszcza ze względu na okoliczności, w jakich kończy się ta historia. Ten sezon to prawdziwa tragedia dla Celtiku. Dodatkowo nie będzie należnego mu pożegnania przy pełnym stadionie. Komuś, kto oddał klubowi tyle lat swojego życia, chciałoby się podziękować w innych okolicznościach - podsumowuje McTaggart.
Rzeczywiście, Scott Brown zasługuje na pożegnanie z pompą. Takie z dziesiątkami tysięcy kibiców na stadionie i kolejnymi tysiącami pod nim. Ze skandowaniem jego imienia, łzami wzruszenia i biało-zielonymi trybunami. Teraz niestety jest ono niemożliwe.
Może dostanie jeszcze szansę na lepsze, bardziej odpowiednie podziękowania, gdy wróci na Celtic Park z Aberdeen. W końcu nie ma wątpliwości, że fani przywitają go tam jak króla. To legenda Celtiku, żywy pomnik klubu, uosobienie wszystkiego, co kochają.
Kiedyś jednak musiał zejść ze sceny. I zdecydował, że woli zrobić to jeszcze zanim organizm całkowicie odmówi mu posłuszeństwa. Dlatego na zawsze zapamiętają go jako zwycięzcę, jedynego w swoim rodzaju lidera, personifikację jednej z największych marek w świecie piłki nożnej.

Przeczytaj również