"Aguero, Aguero, Aguerooooo!" Ranking najbardziej dramatycznych końcówek ligowych sezonów

"Aguero, Aguero, Aguerooooo!" Ranking najbardziej dramatycznych końcówek ligowych sezonów
Youtube
Gdyby nie pandemia koronawirusa, właśnie mielibyśmy za sobą rozstrzygnięcia w ligowych rozgrywkach. W tym roku przyjdzie nam na nie jeszcze trochę poczekać - i to nie we wszystkich krajach - co jednak nie przeszkadza przypomnieć sobie najbardziej dramatyczne momenty końcówek sezonów sprzed lat. Kiedy jedni wpadali w euforię, inni pogrążali się w rozpaczy, a neutralni obserwatorzy… tracili jakąkolwiek rachubę!
W naszym zestawieniu uwzględniliśmy najbardziej niesamowite wydarzenia z finiszu sezonów w pięciu największych ligach europejskich na przestrzeni ostatnich kilku dekad. Jak to bywa z rankingami, niełatwo było ograniczyć się do zaledwie 10 dramatycznych finiszów, a co dopiero uporządkować je w logicznej kolejności. Na inne propozycje - samych zdarzeń czy poszczególnych miejsc w rankingu - czekamy w komentarzach!
Dalsza część tekstu pod wideo

10. Sprawiedliwości...

- Lazio zasługuje na ligowy tytuł, zarówno moralnie, jak i dla dobra futbolu - mówił przed ostatnią kolejką sezonu 1999/2000 w Serie A Sergio Cragnotti. Afera “Calciopoli” miała wybuchnąć dopiero sześć lat później, ale właściciel rzymskiego klubu wietrzył spisek znacznie wcześniej. Kiedy sędzia Massimo De Santis nie uznał wyrównującej bramki zdobytej przez obrońcę Parmy, Fabio Cannavaro, w doliczonym czasie gry meczu przedostatniej kolejki rozgrywek przeciwko Juventusowi, na Półwyspie Apenińskim zawrzało.
Prowadzony przez Carlo Ancelottiego zespół z Turynu wydawał się kończyć sezon “na oparach”. Pod koniec marca miał aż dziewięć punktów przewagi nad Lazio. Na trzy spotkania przed linią mety - już tylko pięć. Przystępując do ostatniego weekendu rozgrywek - jedynie dwa. Drużyna Svena-Gorana Erikssona z powodzeniem wykonała swoje zadanie, pewnie pokonując na Stadio Olimpico Regginę po golach Simone Inzaghiego, Juana Sebastiana Verona i Diego Simeone. Następnie czekała, bagatela, 80 minut, aż zakończy się wyjazdowy mecz Juventusu z Perugią, opóźniony z powodu ulewnego deszczu.
Sprawiedliwości, tym razem, stało się zadość. Na początku drugiej połowy 33-letni środkowy obrońca ekipy ze środka tabeli Serie A, Alessandro Calori, dał gospodarzom sensacyjne prowadzenie. Wielkie Juve nie odpowiedziało. Po raz drugi w historii - i pierwszy od 1974 roku - mistrzem Italii zostali “Biancocelesti”.

9. Wielka ucieczka

W całej historii Premier League tylko trzykrotnie zdarzyło się, by klub, który zajmował ostatnie miejsce w tabeli w Boże Narodzenie, na koniec sezonu utrzymał się w elicie. W odróżnieniu od Sunderlandu (rozgrywki 2013/2014) i Leicester City (sezon 2014/2015), West Bromwich Albion nadal znajdowało się na samym dnie ligowej klasyfikacji, przystępując do ostatniego weekendu rozgrywek 2004/2005. Ba, było na 20. lokacie nawet w przerwie meczów. A mimo to godzinę później... celebrowało pozostanie w angielskiej ekstraklasie na kolejny sezon!
Paradoksalnie podczas tak zwanej “niedzieli przetrwania” najmniej emocji dostarczyło spotkanie rozegrane na The Hawthorns. West Brom pewnie pokonał Portsmouth 2:0 i oczekiwał na wieści z innych stadionów. Żadnych wątpliwości nie było na Craven Cottage, gdzie Norwich City zostało rozgromione przez Fulham aż 0:6. Blisko uratowania ligowego bytu znalazło się Southampton, które prowadziło z Manchesterem United, by ostatecznie przegrać 1:2. Najwięcej dramaturgii przyniósł derbowy mecz z udziałem Crystal Palace. Podopieczni Iana Dowiego najpierw przegrywali, a potem prowadzili na wyjeździe z Charltonem, zanim do wyrównania doprowadził Jonathan Fortune.
Remis okazał się dla ekipy z Selhurst Park niewystarczający. Kibice Albion opanowali murawę swojego stadionu, ciesząc się z historycznej “wielkiej ucieczki” razem z fanami… Portsmouth. W końcu z ligi spadał przy okazji lokalny rywal “Pompey” - Southampton!

8. Przeklęta Teneryfa

Jeżeli do grona twoich znajomych należy znajdujący się w średnim wieku kibic Realu Madryt, proponowanie mu wspólnego, wakacyjnego wyjazdu na Teneryfę może okazać się co najmniej lekko nieszczęśliwym pomysłem. To właśnie na tej kanaryjskiej wyspie na początku lat dziewięćdziesiątych“Królewscy”... dwa sezony z rzędu przegrywali bowiem walkę o ligowy tytuł w ostatniej kolejce sezonu. Oczywiście z Barceloną.
O ile na finiszu rozgrywek 1992/1993 Madryt przegrał bezdyskusyjnie przynajmniej z zespołem z czołówki tabeli La Liga, o tyle rok wcześniej nic nie zapowiadało katastrofy. Real mierzył się bowiem z drużyną walczącą o utrzymanie i szybko wyszedł na dwubramkowe prowadzenie po trafieniach Fernando Hierro i Gheorghe’a Hagiego. Nawet kontaktowy gol dla Tenerife, strzelony jeszcze przed przerwą, nie wydawał się podciąć gościom skrzydeł.
Wszystko posypało się dopiero w drugiej połowie. Najpierw czerwoną kartkę zobaczył Francisco Villarroya, później do własnej bramki skierował piłkę Brazylijczyk Ricardo Rocha, po czym sensacyjne zwycięstwo outsiderowi zapewnił rezerwowy Pier (i to w jakich okolicznościach!). Barca nie przegapiła okazji. Leo Beenhakker mógł tylko schować twarz w dłoniach.

7. Wejście nastolatka

Kiedy czujesz, że grunt pali ci się pod nogami, chwytasz się wszelkich sposobów. Nierzadko takich, o jakich w normalnych okolicznościach nawet byś nie pomyślał. Mimo wcześniejszego, dwukrotnego prowadzenia trener Girondins Bordeaux, Elie Baup, czuł, że pierwszy od 12 lat tytuł mistrza Francji właśnie wymyka się klubowi z rąk. Trzeba było sięgnąć po ostatnią deskę ratunku.
Dla 18-letniego Gwinejczyka, Pascala Feindouno, wejście na boisko w 85. minucie meczu ostatniej kolejki sezonu 1998/1999 w Ligue 1 przeciwko Paris Saint-Germain na Parc des Princes stanowiło dopiero trzeci występ w dorosłym futbolu. I, jak się wkrótce okazało, do dziś najbardziej pamiętny. Zegar wskazywał dokładnie 88. minutę i 53. sekundę, kiedy pierwsze dotknięcie piłki w wykonaniu nastolatka zakończyło się upragnionym trafieniem.
Podobnie jak kilka lat później na The Hawthorns, kibice pokonanego zespołu... dołączyli się do świętowania. Gdyby nie gol Feindouno, tytuł mistrzowski powędrowałby bowiem do Marsylii!

6. Nigdy nie spadnie

Hamburczycy igrali z losem już rok wcześniej. Wtedy, tylko dzięki bramce zdobytej na wyjeździe, pokonali w barażu o pozostanie w Bundeslidze Greuther Fuerth. Tym razem nie mogło jednak się udać. Rozpoczynał się doliczony czas gry w rewanżu, a HSV nadal przegrywał w Karlsruhe. Jakby tego mało, do wykonania rzutu wolnego przygotowywał się nie rozgrywający swoje ostatnie spotkanie w barwach Hamburga ulubieniec kibiców, Rafael van der Vaart, a Chilijczyk Marcelo Diaz.
Były pomocnik Bazylei spędził w północnej części Niemiec ledwie rok. Do tamtej pory nie strzelił żadnego gola dla HSV. Nie zrobił też tego nigdy później. Ale wtedy ze spokojem przeniósł piłkę ponad murem, doprowadzając do dogrywki, którą Hamburg rozstrzygnął następnie na swoją korzyść.
Tamto trafienie pozwoliło hamburczykom zachować status jedynego klubu w historii Bundesligi, który występował w niej nieprzerwanie od 1963 roku. Na kolejne trzy lata. W 2018 roku HSV nie zdołał “zakwalifikować” się już nawet do barażu.

5. “Ćwiczyłem cały tydzień”

- Nie wiem, czy przestrzeliłbym czy nie, ale wiedziałem, w który róg uderzyłbym piłkę i nie był to ten, w który rzucił się bramkarz - wspominał w ostatnich dniach na łamach “The Guardian” Brazylijczyk Donato. - Ćwiczyłem cały tydzień. Nawet w hotelu powtarzałem sobie: “lewa strona, lewa strona, lewa strona”. Myślałem, że zwariuję.
Kiedy nadszedł decydujący moment, pierwszego wykonawcy rzutów karnych w zespole Deportivo nie było już jednak na boisku. Do piłki ustawionej 11 metrów od bramki Valencii podszedł Miroslav Djukić. Była 90. minuta meczu ostatniej kolejki sezonu 1993/1994 w La Liga. Gdyby Serb, który nie chciał podejść do egzekwowania jedenastki, trafił, klub z La Coruni zostałby mistrzem Hiszpanii po raz pierwszy w historii. Jego słaby strzał obronił jednak bramkarz Jose Gonzalez. Spotkanie zakończyło się bezbramkowym remisem.
Trzeci sezon z rzędu Barcelona sięgnęła po krajowy tytuł, przystępując do ostatniego weekendu rozgrywek z drugiego miejsca w tabeli. Donato odbił sobie niepowodzenie sześć lat później. To jego gol na samym początku domowego meczu ostatniej kolejki sezonu przeciwko Espanyolowi poprowadził “Super Depor” do zdobycia upragnionego mistrzostwa w 2000 roku.

4. “Teraz wszystko jest do wzięcia!”

Z perspektywy czasu wyzwanie nie wydaje się aż tak ogromne. Arsenal miał przecież wszystko w swoich rękach. Wystarczyło, że w ostatniej kolejce ligowego sezonu 1988/1989 pokona na Anfield Liverpool różnicą dwóch bramek. W futbolu zdarzały się dużo bardziej niewyobrażalne rzeczy.
Warto zwrócić jednak uwagę na kontekst. Przyjeżdżając w tamten piątkowy wieczór do Merseyside, Arsenal nie był mistrzem Anglii od 18 lat. Naprzeciwko niego stawał zaś absolutny hegemon. Tylko w latach osiemdziesiątych Liverpool aż sześciokrotnie zdobywał wcześniej krajowy tytuł. Nic dziwnego, że nawet kiedy goście objęli prowadzenie za sprawą muśnięcia piłki głową przez Alana Smitha, nikt nie dowierzał, że to faktycznie może się wydarzyć.
Aż nadeszła pierwsza minuta doliczonego czasu gry i minimalnie poprzedzające decydujące kopnięcie piłki przez Michaela Thomasa, jedno z najsłynniejszych zdań w historii angielskiej telewizji sportowej. “Teraz wszystko jest do wzięcia” (ang. “it’s up for grabs now”) - komentujący tamten mecz świętej pamięci Brian Moore w życiu nie spodziewał się, że sam właśnie przechodził do historii.

3. “Co za szaleństwo!”

To nie mogło się udać. Szczęście musi mieć swój limit. Kiedy prowadzony przez Fabio Capello Real Madryt z nawiązką odrabiał straty - jak np. w meczach z Sevillą czy Espanyolem - lub sam tracił w końcówce spotkania prowadzenie, by ostatecznie zwyciężyć - patrz trafienie Roberto Carlosa w Huelvie - wiosną 2007 roku wydawało się, że ta passa musi kiedyś znaleźć swój kres.
Kiedy Diego Milito po raz drugi tamtego wieczoru wpisał się zatem na listę strzelców w meczu przedostatniej kolejki La Liga pomiędzy Realem Saragossa a jego imiennikiem ze stolicy, można było spodziewać się nieuchronnego. Aż nadeszło najbardziej niesamowite kilkadziesiąt sekund w historii hiszpańskiego futbolu. Najpierw na La Romareda po raz kolejny wyrównał Ruud van Nistelrooy, a dosłownie chwilę później w równolegle rozgrywanym spotkaniu na Camp Nou Raul Tamudo pozbawił Barcelonę zwycięstwa w derbach miasta z Espanyolem. - Co za szaleństwo! - wręcz z bezradnością w głosie mówili hiszpańscy komentatorzy.
Status quo został zachowany. W kolejny weekend “Królewscy”, którzy do przerwy przegrywali oczywiście z Mallorcą, odzyskali po czterech latach tytuł mistrza Hiszpanii. A przy okazji wreszcie na dobre przepędzili kanaryjskie duchy.

2. Przenigdy więcej

- Brałem udział w dramatycznej końcówce ligowego sezonu, ale niczym takim! - jeżeli Paul Merson, który grał w umieszczonym na czwartym miejscu tego zestawienia meczu Arsenalu z Liverpoolem z 1989 roku, w taki sposób wypowiadał się na gorąco o tym, co właśnie wydarzyło się na stadionie Manchesteru City, musiało dojść do największych emocji w historii angielskiego futbolu.
- Przyrzekam, że nigdy, przenigdy nie zobaczysz już czegoś takiego - mówił podniesionym głosem na drugiej antenie “Sky Sports” bodaj największy weteran wśród piłkarskich komentatorów, Martin Tyler. Furorę zrobiła też polska wersja komentarza z Andrzejem Twarowskim i Rafałem Nahornym.
- Trenerze, co robimy? - pytał chwilę wcześniej Marka Hughesa rezerwowy napastnik Queens Park Rangers, Jay Bothroyd, kiedy do zawodników londyńskiego zespołu dotarła informacja, że QPR jest już pewne utrzymania w lidze, a Edin Dzeko chwilę wcześniej, już w doliczonym czasie gry, doprowadził do wyrównania. Cokolwiek odpowiedział walijski menedżer, Sergio Aguero miał zupełnie inne plany. Dominację City na krajowym podwórku czas było zacząć. Pierwszy od 44 latach tytuł mistrza Anglii poprzedził jak dotychczas trzy kolejne.

1. Fałszywy meldunek

Po końcowym gwizdku na Stadio Olimpico w maju 2000 roku zespół i kibice Lazio czekali jeszcze blisko półtorej godziny, aż zostaną potwierdzeni mistrzami Włoch. Dwanaście lat później na Stadium of Light oczekiwanie zawodników Manchesteru United na wieści ze stadionu lokalnego rywala trwało kilkadziesiąt sekund. Tymczasem w 2001 roku na Parkstadion w Gelsenkirchen naprawdę myślano, że Schalke po raz pierwszy w historii wygrało Bundesligę.
Dokładnie przez 4 minuty i 36 sekund. Wtedy na stadionowym telebimie wyświetlono obrazki z Hamburga. Patrik Andersson - jakżeby inaczej - nigdy wcześniej ani później nie strzelił gola dla Bayernu Monachium. Dokonał tego w czwartej minucie doliczonego czasu gry na Volksparkstadion po uderzeniu z rzutu wolnego pośredniego. Po tym, jak zaledwie kilka minut wcześniej bośniacki napastnik HSV, Sergej Barbarez, sensacyjnie, jak się wydawało, podarował mistrzostwo Niemiec klubowi z Gelsenkirchen.
Coś takiego na pewno już się nie powtórzy.
To ciekawe - choć kompletnie przypadkowe - że żadne z wydarzeń umieszczonych w powyższym rankingu nie rozegrało się w ostatnich pięciu latach. Czyżby w futbolu było dziś mniej dramaturgii niż wcześniej? A może opisane historie były tak niesamowite, że zwyczajnie ciężko o jeszcze większe emocje? Jedno jest pewne. Przy obecnym stopniu rozwoju technologii nikt nie przeżyje już takiej huśtawki nastrojów jak kibice Schalke. Na szczęście każdy fan jest dziś posiadaczem własnego telefonu komórkowego, dzięki któremu może kontrolować swój los. Przynajmniej w taki sposób, że następnym razem nie da się już wkręcić.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również