Tańcz jak Papu Gomez. Atletico nie miało na niego pieniędzy, uciekał przed wojną, a teraz spełnia marzenia

Tańcz jak Papu. Atletico nie miało na niego pieniędzy, uciekał przed wojną, a teraz spełnia marzenia
Marco Iacobucci Epp/shutterstock.com
Papu Gomez od kilku sezonów jest jedną z wiodących postaci rewelacyjnej ostatnimi czasy Atalanty Bergamo. Argentyńczyk stał się symbolem jej sukcesów, choć zanim dotarł na szczyt, musiał cierpliwie pracować na własny rachunek. Nie miał łatwo, gdy myślał o transferze do Interu lub Atletico, a niespodziewanie znalazł się w samym centrum działań wojennych. Pomimo tego, potrafi się bawić jak mało kto.
Alejandro Darío Gomez, bo tak 32-latek ma zapisane w dowodzie osobistym, znajduje się ostatnio w doskonałej formie. Przez długi czas doświadczony ofensywny zawodnik pozostawał w cieniu innych, ale dziś to on nadaje ton drużynie Atalanty. Jest doskonałym przykładem na to, że cierpliwość popłaca. I, przede wszystkim, nigdy nie warto się poddawać.
Dalsza część tekstu pod wideo

Z pilotem w ręku

Filigranowy pomocnik zawdzięcza boiskowy pseudonim ukochanej mamie, która zwracała się tak do niego, gdy był malutkim chłopcem. Papu stawiał pierwsze kroki w klubie Independiente, a piłkarsko dorastał w Arsenalu Sarandi. W 2006 roku FC Barcelona zawarła z tym klubem umowę o pomoc w odnowieniu infrastruktury, w zamian za możliwość testowania i pozyskiwania młodych zawodników, wyróżniających się w zespole z Sarandi. Papu nie został “wybrańcem”. Nie imponował na tyle, aby sprawdzić się na Camp Nou.
Po kilku latach w Sarandi przeniósł się na rok do San Lorenzo, skąd szybko trafił, jak wielu solidnych argentyńskich zawodników, do ligi włoskiej. Parafował kontrakt z grającą wówczas w Serie A Catanią Calcio. Przeprowadzka na Półwysep Apeniński była spełnieniem jego marzeń. Wychował się na generacji cudownego Calcio lat 90’ i przełomu wieku. Imponowali mu rodacy. Podziwiał zwłaszcza Juana Sebastiana Verona, obserwował, jak grają Batistuta, Crespo czy Almeyda. - Wstawałem o świcie w Argentynie, aby obejrzeć mecz na żywo Serie A. Wtedy grali w niej najlepsi piłkarze na świecie - wspomina Papu.

Ukraińskie złoto i wojna

W trakcie trzech sezonów spędzonych w Cataniii zdołał pokazać się szerszej publiczności ze świetnej strony. Grał i efektywnie, i efektownie. W barwach klubu z Sardynii zanotował 18 goli i 17 asyst. Jego mikra postura nigdy mu nie przeszkadzała - wręcz przeciwnie. Latem 2013 roku nadszedł czas na krok do przodu. Gomez miał dołączyć do Interu Mediolan. Wszystko było już na ostatniej prostej, trenerowi Andrei Stramaccioniemu bardzo zależało na jego transferze. Pech w tym, że wkrótce go zwolniono. Z przeprowadzki do stolicy Lombardii nic nie wyszło. Nie trafił też do Atletico Madryt, choć bardzo na to liczył i sam zawodnik, i Diego Simeone. "Rojiblancos" nie byli w stanie, co z perspektywy czasu brzmi komicznie, wyłożyć na Gomeza 10 mln euro.
Nie Mediolan, nie Madryt, zatem Papu zameldował się w... Charkowie. Jeden z najbogatszych Ukraińców, Oleksandr Jarosławskij, chciał zbudować potęgę miejscowego Metalista. Nie żałował pieniędzy, więc skusił Argentyńczyka na grę za naszą wschodnią granicą. Papu robił swoje - strzelał i asystował - ale po roku musiał opuścić klub. Ukrainę ogarnęła wojna. Argentyńczyk przeżył trudne chwile. - Moja żona miała przez to depresję, nie mogliśmy się kąpać, ponieważ woda była zanieczyszczona, nie mogliśmy gotować ani myć zębów. Być może cierpienie nadało mi więcej charakteru - opowiadał.
Koniecznie chciał stamtąd uciec. I to jak najszybciej. Włoskie kluby z uwagą obserwowały jego losy. W Serie A wyrobił sobie solidną renomę. Mógł przebierać w ofertach. Wybór ostatecznie padł na Bergamo. Okazało się, że Papu trafił w środek tarczy.

Kluczowy element układanki

Momentami szło mu bardzo trudno. W pierwszym sezonie w Atalancie strzelił raptem trzy gole i zanotował tyle samo asyst, był jednym z wielu zawodników w kadrze meczowej, nie miał możliwości czuć się wyjątkowym. Sytuacja się odmieniła po przyjściu trenera Giana Piero Gasperiniego, który mu zaufał. W ostatnich latach Papu trafiał i asystował jak na zawołanie. Szkoleniowiec zdecydował się powierzyć opaskę kapitańską właśnie jemu. Nie bez przypadku. - Papu Gomez to nasz Ronaldo. Pokazał, że jest niezwykle zmotywowanym i ambitnym piłkarzem, umiejącym robić na boisku niesamowite rzeczy - mówił Gasperini.
Aktualnie Argentyńczyk to jeden z najlepiej asystujących piłkarzy na świecie. W trzydziestu ligowych meczach zaliczył 15 skuteczny ostatnich podań. Kosmiczny wynik, niewiele słabszy od genialnego Kevina de Bruyne’a, który szaleje w Premier League.
Papu stworzył zabójczy duet z Josipem Iliciciem. Obaj są postrachem rywali. Jak wyznaje sam Gomez, nic nie dzieje się bez przyczyny. Ciężka praca popłaca. Treningi u Gasperiniego są dla niego męką. - W tygodniu nie mam siły na nic. Modlę się, żeby jak najszybciej przyszła niedziela, bo mecz tak naprawdę dla mnie oznacza wypoczynek. Wtorek cię niszczy, w środę pracujesz nad siłą, po czwartku boli cię absolutnie wszystko. W piątek zaczynasz hamować, w sobotę dostajesz coś na otrzeźwienie, na szczęście w niedzielę jest już tylko spotkanie - tłumaczy Papu.
Atalanta nie tylko ma poważne szanse na wicemistrzostwo Włoch, ale też doszła do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Awans do fazy pucharowej rozgrywek zapewniła sobie w doskonale znanym Gomezowi Charkowie. Bez niego nie udałoby się osiągnąć tego niebywałego sukcesu.
- Dotknęliśmy nieba i przeżyliśmy wyjątkowy oraz historyczny moment dla klubu i miasta. To niesamowite, że wszystko nagle musiało się zatrzymać z powodu pandemii, ale wiemy, że zagramy w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i szczerze mówiąc rozgrywanie od tej fazy tylko jednego meczu jest dla nas odpowiednie. Wszystko może się zdarzyć w ciągu 90 minut. Będzie spektakularnie - wierzy Gomez.
Co ciekawe, niewiele brakowało, aby Papu nie uczestniczył w tej pięknej przygodzie klubu z Bergamo. Argentyńczyk przyznał ostatnio, że przez ostatnie dwa lata kilka razy był bliski odejścia. Mocno zabiegało o niego Lazio, pojawiła się też bardzo dobra oferta finansowa z Arabii, którą jednak szybko odrzucił. Nie chciał powtórki z Charkowa. Swoje już przecież zarobił. Realizacja marzeń jest dla niego warta więcej niż worek dolarów.

Taniec, piosenka i książka

Papu potrzebował dobrych kilku lat, aby stać się piłkarzem z wysokiej półki. W lutym skończył 32 lata. W reprezentacji zadebiutował tuż przed trzydziestką. Na przestrzeni kilku sezonów zyskał sporą popularność, do czego przyczyniła się też nietypowa “cieszynka” po zdobytym golu. Bramki celebruje bowiem w dość nietypowy sposób - charakterystycznym tańcem. To przyczyniło się do powstania w 2017 roku piosenki o tytule ”Baila Como El Papu” (Tańcz Jak Papu), którą na YouTube ma prawie 45 mln wyświetleń. W teledysku występuje sam Gomez, oczywiście dając pokaz swoich niebanalnych umiejętności tanecznych.
Z kolei w tym roku kapitan Atalanty wydał we Włoszech powieść dla dzieci, opowiadającą o jego życiu i karierze. Książeczkę “Ciao, son il Papu” (Cześć, jestem Papu) można kupić zarówno w formie fizycznej, jak i cyfrowej. Opis powieści idealnie pasuje do Gomeza. “Pewnego razu był mały chłopiec, który mieszkał w odległym kraju, Argentynie, i miał marzenie: zostać piłkarzem. To moja historia, chodź i baw się ze mną”.
Słowa te podsumowują, jakim piłkarzem i człowiekiem jest Papu. To bardzo pozytywny człowiek i przede wszystkim świetnie wyszkolony technicznie gracz, chcący czerpać radość z tego, co robi. Wraz z kolegami tworzy niesamowitą historię Atalanty. Dziś mogą napisać jej kolejny rozdział. Gomez i spółka zmierzą się w Turynie z Juventusem. “Bianconeri” muszą pilnować, aby Papu z nimi nie zatańczył. I przed golem, i po nim.

Przeczytaj również