Sergio Ramos strzelał w kosmos, Jose Mourinho płakał po porażce. Klęska rekordowego Realu Madryt

Sergio Ramos strzelał w kosmos, Jose Mourinho płakał po porażce. Klęska rekordowego Realu Madryt
Jose Breton- Pics Action/Shutterstock
Posiadali wszystko, żeby po 10 latach odczarować dla siebie Ligę Mistrzów. Wygrywali z kim, gdzie i ile chcieli. Bili rekord za rekordem. W tamtym sezonie nawet stary, utytułowany rywal nie miał prawa pokrzyżować ich planów. Raz na kilka lat w futbolu zdarzają się jednak rzeczy, których po latach ciągle nie sposób wytłumaczyć.
- To jedyny raz w całej mojej karierze trenerskiej, kiedy płakałem po porażce.
Dalsza część tekstu pod wideo
Jose Mourinho jest jedynym trenerem w historii piłki nożnej, który zdobywał mistrzostwo kraju w Anglii, Włoszech i Hiszpanii. Z FC Porto sięgnął po Puchar UEFA i Ligę Mistrzów. Ten drugi wyczyn powtórzył jako szkoleniowiec Interu. Nawet za sterami Manchesteru United zwyciężył w rozgrywkach Ligi Europy.
W trenerskiej karierze Portugalczyka nie zabrakło też oczywiście porażek. Spośród których żadna nie bolała go tak, jak ta sprzed ośmiu lat.

Sezon Bayernu?

Sezon 2011/2012 miał należeć do Bayernu Monachium. Po pierwsze, Bawarczycy chcieli pod wodzą Juppa Heynckesa odzyskać utracony na rzecz Borussii Dortmund tytuł mistrzowski. Po drugie, przede wszystkim wierzyli, że uda się poprawić wynik zespołu prowadzonego przez Louisa van Gaala dwa lata wcześniej (porażka w finale Ligi Mistrzów z Interem) i znowu sięgnąć po Puchar Europy. Tym bardziej, że finał Champions League był zaplanowany na Allianz Arenie.
O ile na krajowym podwórku Bayern znowu musiał uznać wyższość BVB - zarówno w Bundeslidze, jak i przegranym aż 2:5 finale Pucharu Niemiec - o tyle na arenie międzynarodowej długo wyglądało na to, że tym razem monachijczykom naprawdę może się udać. Podopieczni Heynckesa najpierw pewnie wygrali swoją grupę, mając za rywali Napoli i Manchester City. Następnie, mimo porażki w pierwszym meczu, rozgromili różnicą siedmiu bramek FC Basel w 1/8 finału. Wreszcie, bez problemu rozprawili się z Olympique Marsylia w ćwierćfinale.
Pierwsze prawdziwie wielkie wyzwanie czekało jednak na Bayern w przedostatniej rundzie rozgrywek. W postaci starcia z bijącym ligowe rekordy Realem Madryt Jose Mourinho. Tym samym Mourinho, którego Inter dwa lata wcześniej pokonał FCB w finale Ligi Mistrzów na Estadio Santiago Bernabeu.

Sezon rekordów

Sezon 2011/2012 w Hiszpanii przeszedł do historii jako “liga rekordów”. Real Madryt Mourinho przełamał trzyletnią dominację Barcelony Pepa Guardioli, ustanawiając szereg najlepszych wyników w najwyższej klasie rozgrywkowej. Nikt wcześniej nie zdobył w jednym sezonie tylu punktów (100), nie odniósł tylu zwycięstw (32), ani nie strzelił tylu goli (121) co drużyna z Cristiano Ronaldo, Karimem Benzemą, Gonzalo Higuainem, Mesutem Ozilem LINK czy Angelem Di Marią w składzie.
- Czuliśmy, że jesteśmy najlepsi - wspominał “Mou” tamten Real kilka dni temu w wywiadzie dla dziennika “Marca”. - Z taką mentalnością jechaliśmy grać do Valencii, Sevilli, na Calderón, San Mames czy Camp Nou. Ta niesamowita motywacja sprawiała, że mecze na tamtych stadionach nie wiązały się dla nas z żadną presją.
To wręcz niesamowite, ale “Królewscy” wygrali we wspomnianym sezonie aż 16 spośród 19 ligowych meczów rozegranych na wyjazdach. Zwyciężyli na wszystkich stadionach wymienionych przez Mourinho: 3-2 na Mestalla, 6-2 na Pizjuan, 4-1 z Atletico i 3-0 w Bilbao. Pokonali też czwartą na koniec rozgrywek w tabeli Malagę, 4-0. Na Camp Nou (2-1) wygrali “w środku” półfinałowego dwumeczu z Bayernem w Champions League.
- Urządzało nas zwycięstwo, ale także remis - przywoływał Mourinho. - Ciągle powtarzałem moim zawodnikom: “wygramy ten mecz, wygramy go. U siebie grają pod taką presją, ‘zabijemy’ ich kontratakiem”.
Zwycięskie trafienie Ronaldo padło zaledwie chwilę po wyrównaniu autorstwa Alexisa Sancheza.

Klęska w karnych

- Pamiętam to dobrze. Karanka i ja zatrzymaliśmy się przed moim domem. Płakaliśmy w samochodzie. Było bardzo ciężko, bo w tamtym sezonie 2011/12 byliśmy najlepsi w Europie.
Wydawało się, że zespół, który absolutnie zdominował rozgrywki La Liga - co potwierdził, pokonując być może najlepszą klubową drużynę w historii piłki nożnej na jej stadionie - musi poradzić sobie również z ambitną, acz zawodzącą drugi sezon z rzędu w Bundeslidze ekipą jednego ze swoich największych historycznie rywali na europejskiej arenie. Tamten sezon miał należeć do Bayernu Monachium. Nikt w stolicy Bawarii nie mógł przewidzieć jednak, że akurat objawi się “Real Madryt rekordów”.
W półfinałowym dwumeczu długo nic nie zapowiadało niespodzianki. Nawet zwycięski gol Mario Gomeza na 2-1 w pierwszym spotkaniu w Monachium nie sprawił, że nagle to podopiecznych Heynckesa zaczęto uważać za faworytów. Kilka dni później Madryt wygrał przecież na Camp Nou. A po kwadransie gry w rewanżu - i dwóch golach Ronaldo - prowadził z Bayernem już 2-0. Niedługo później do remisu w dwumeczu doprowadził jednak były zawodnik “Królewskich” i były podopieczny Mourinho z Chelsea, Arjen Robben. Pierwsza i ostatnia bramka w regulaminowym czasie gry na Bernabeu zostały zdobyte z rzutów karnych.
Konkurs jedenastek miał też przesądzić o ostatecznym rozstrzygnięciu. Manuel Neuer tym razem powstrzymał najpierw Ronaldo, a później Kakę i wydawało się, że tamten sezon chyba faktycznie został zapisany w gwiazdach językiem niemieckim. Potem Iker Casillas obronił jednak strzały Toniego Kroosa i Philippa Lahma. Po 10 latach Puchar Europy po prostu musi teraz powrócić do domu, uwierzyli znowu kibice “Królewskich”. Po czym Sergio Ramos kopnął piłkę w trybuny.
- Prawda jest taka, że tamta drużyna zasłużyła wygrać La Ligę i Champions League - może tylko dziś pocieszać się Mourinho.

Pokręcona fortuna

Portugalski szkoleniowiec oczywiście może mieć rację. Całkiem możliwe, że czterokrotny od tamtej pory zwycięzca Ligi Mistrzów nigdy nie grał tak jak w sezonie 2011/2012. Tak skutecznie. Tak efektownie. Z taką regularnością.
Z drugiej strony, największe zespoły poznaje się nie po tym, że na coś “zasłużyły”, ale po tym, że coś “osiągnęły”. Real Madryt potrzebował kolejnych dwóch lat - i zastąpienia Mourinho Carlo Ancelottim - by w końcu sięgnąć po dziesiąty w historii klubu Puchar Europy. W Lizbonie, w decydującym momencie, Sergio Ramos trafił już z chirurgiczną precyzją.
A Bayern… też musiał swoje przeżyć. I poczekać. Jeżeli fortuna sprzyjała Bawarczykom w konkursie rzutów karnych na Bernabeu, kompletnie opuściła ich w finałowym spotkaniu z Chelsea na własnym stadionie. Tym razem to Bastian Schweinsteiger, który w rewanżu w Madrycie wykorzystał ostatnią jedenastkę, płakał jak bóbr. Dopiero rok później, mimo że na murawie Wembley długo dominowała Borussia Dortmund, znowu triumfował klub z Monachium.
Futbolu… czasami nie da się zrozumieć.
Wojciech Falenta

Przeczytaj również