To może być nowy trend w futbolu. Bezczelną grą robią hałas. Prorocze słowa Guardioli

To może być nowy trend w futbolu. Bezczelną grą robią hałas. Prorocze słowa Guardioli
Jeremy Landey/Focus Images/MB Media/PressFocus !
Pep Guardiola miał rację, gdy mówił, że Roberto De Zerbi wjedzie do Premier League z drzwiami i futryną. Dobry trener nie tylko selekcjonuje piłkarzy, ale też oferty, a Włoch wybrał najlepiej jak mógł. Brighton to studnia potencjału i punkt zazdrości innych. Właśnie obserwujemy eksperyment: grę na krawędzi, bezczelnie odważną, która jeśli dostanie ekspozycję w europejskich pucharach, może stać się trendem.
Jeszcze nie opuścili angielskiej bańki, ale De Zerbi mówi: “Strzelajcie, ile wlezie. Już raz z Sassuolo nie wszedłem do pucharów, bo mieliśmy dwa gole mniej od Romy”. Premier League jest trudniejszym środowiskiem do robienia awansów niż Serie A. Każdy pompuje się na maksa, ale to Brighton wygląda ostatnio jakby ktoś wbił im dobrą szprycę. Właśnie zdmuchnęli 5:0 Grimsby Town w ćwierćfinale Pucharu Anglii. W lidze mają tyle samo punktów, co Liverpool, chociaż zagrali jeden mecz mniej i w ogóle punktują tak, jakby maszerowali ku Europie.
Dalsza część tekstu pod wideo
De Zerbi powiedział kiedyś, że jako piłkarz czuł się jak wrzód na dupie. Był typową “dziesiątką”, piewcą nieograniczonej wolności akurat w momencie, gdy futbol zaczął tę wolność ukracać. Indywidualności miały coraz trudniej, a on zawsze znajdował się gdzieś pomiędzy: dobry, żeby grać w Serie A, ale za słaby, by ktokolwiek zapamiętał go na dłużej. Dzisiaj nawet nie zerka w tę stronę. Jest jednym z tych, którzy skoczyli na główkę, zanurzając się w świecie trenerki. Nie ma jeszcze marki Kloppa albo Guardioli, ale to jak konsekwentnie realizuje założenia i jakie wyniki wykręca, każą uważniej zerkać na to, co dzieje się na południu Anglii.
Brighton już od paru lat ma łatkę klubu poukładanego na tip-top. Tony Bloom, hazardowy guru i właściciel Brighton, stworzył tam szczęśliwą wyspę futbolu, która najpierw dorobiła się nowoczesnego stadionu i ośrodka treningowego, a potem dołożyła do tego drużynę. Skauting od paru sezonów zarabia krocie i jakoś nie widać, by to eldorado nagle prysło. W każdym zespole odejście takich ludzi jak Potter, Bissouma, Maupay, Cucurella, szef rekrutacji Winstanley i dyrektor generalny Ashworth wywołałoby wstrząs, ale nie w Brighton.
Tutaj wszystko wygląda tak, jakby to była część procesu. Przyszedł nowy trener, przejął zabawki i robi większy hałas niż wcześniej. Zrobił to w mniej niż pół roku. Z flagę “Forza De Zerbi” powiewającą na The Amex, fascynującym Kaouru Mitomą i z Sollym Marchem, który rozgrywa najlepszy sezon w karierze.
Wielu kibiców spoza kręgu Premier League może go nawet nie kojarzyć. 28-latek nigdy nie grał w reprezentacji Anglii. Za Pottera śmiano się, że oddaje najwięcej strzałów w lidze, ale żaden z nich nie może znaleźć drogi do siatki. Aż nagle zapakował osiem bramek w 14 meczach, podpisał nową umowę i czeka na to, co wydarzy się dalej. Lewis Dunk na pytanie, czy wolałby wygrać Puchar Anglii, czy zagrać w Europie, odpowiedział ostatnio: “A dlaczego mam wybierać? Jesteśmy w stanie dokonać dwóch tych rzeczy”. To też jest znak szczególny De Zerbiego: objął drużynę bez medialnego blichtru, ale tak zamieszał w głowach piłkarzy, że dziś wszystko im jedno, czy grają z United, czy z Grimsby. Tak właśnie wykluwają się “Mentalne Potwory”.
Brighton niedawno dwukrotnie ograł Liverpool. Jesienią w pierwszym meczu Włocha zremisował z zespołem Kloppa 3:3 i niby można mówić, że to była jeszcze drużyna Pottera, ale już wtedy widzieliśmy skrajności z szuflady De Zerbismo. Tylko tutaj normalnym obrazkiem jest widok środkowego obrońcy stojącego niemal na połowie boiska, gotowego na drybling, byle tylko zyskać przewagę. De Zerbi kilka tygodni temu posadził na ławce bramkarza Roberto Sancheza, bo uznał, że to Jason Steele lepiej radzi sobie przy rozegraniu. Hiszpan nie był w tym aspekcie najgorszy - na grę nogami zwracał też uwagę Graham Potter. Ale dopiero u De Zerbiego zobaczył jak dużo jest w stanie zaryzykować nowe Brighton.
W tym pomyśle nie ma miejsce na negocjacje. Był taki czas, gdy De Zerbi kończył szkołę trenerów w Coverciano i mocno promował swoją pracę magisterską pt. “Il mio modello di gioco”, czyli mój styl gry. Opowiadał o inspiracjach Van Gaalem i Mourinho. Zachwalał też Guardiolę, który zresztą pierwszy namaścił De Zerbiego, mówiąc na sympozjum trenerów w Trento: “Oglądajcie Sassuolo. To jest coś nowego”. Dzisiaj Pep po cichu pewnie rozmyśla nad dniem, gdy Włoch utrze mu nosa, a to już pewnie niedługo. Na razie zagrali między sobą w październiku. City wygrało 3:1, ale to Brighton miał 52 procent posiadania piłki i ani myślał, żeby kłaniać się mistrzowi Anglii. Gdyby ten mecz powtórzyć dzisiaj - Haaland z ekipą mogliby mieć gorąco.
De Zerbi jako piłkarz mówił, że nienawidził gry na chaos. Gardził wysokimi piłkami. Kochał dostawać podania jakby ktoś wypolerował je szmatką i tak właśnie konstruuje swój zespół. To piłka techniczna i bezpośrednia. Pierwszymi rozgrywającymi zawsze są obrońcy, a wyjście spod pressingu z każdym kolejnym tygodniem wygląda coraz bardziej imponująco. Jedno z pierwszych zdań Włocha, gdy przyszedł do Brighton brzmiało: “Nie sądziłem, że tutaj są aż tak dobrzy piłkarze. To widać dopiero w treningu”.
I teraz znowu można to powtórzyć. “Mały” klub z południa Anglii miał przecież ośmiu graczy na mundialu, a Alexis MacAllister kręcił kierownicą mistrzów świata. Pamiętacie filmik z jego przywitania po powrocie do klubu? Takiej atmosfery nie buduje się w tydzień.
Sukces Brighton podkreślają choćby takie historie jak ta z Moisesem Caicedo, który jeszcze rok temu był piłkarzem anonimowym, a zimą stał się głównym celem Arsenalu. To, że Tony Bloom z dyrektorem Paulem Barberem zatrzymali Ekwadorczyka, pokazuje ich rosnącą siłę. Oni nie muszą sprzedawać przy pierwszej nadarzającej się okazji. Mogą czekać, pompować cenę, a jeśli coś im się nie podoba, układać biznes pod siebie. Czasem aż trudno uwierzyć w opowieści, że dekadę temu piłkarze Brighton trenowali na boiskach uniwersytetu Sussex, nie mieli normalnej szatni i że ciągle był problem z parkingiem, bo studenci też przecież mają auta. Ten klub w ciągu dekady wsiadł do windy i brutalnie popędził w górę.
De Zerbi w czerwcu ubiegłego roku siedział na Wembley jako kibic. Oglądał mecz Włochy - Argentyna i zastanawiał się nad tym, co dalej po tym, jak inwazja na Ukrainę odebrała mu pracę w Szachtarze. Teraz znowu wróci do Londynu, już na trenerskiej ławce i jako ten, który może wynieść Brighton na inną orbitę. “Mewy” nigdy nie grały w pucharach i nigdy nie sięgnęły po żadne trofeum. Trauma z 1983 roku, gdy w finale Pucharu Anglii przegrali z Manchesterem United, wreszcie może zostać wyleczona. A potem znowu wróci pytanie: jak zatrzymać De Zerbiego, gdy nie tylko Tottenham coraz mocniej zastanawia się, jak przyciągnąć go do siebie.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również