To nie przypadek, że Lech szybko zwolnił Djurdjevica. Prezesi polskich klubów są oderwani od rzeczywistości

To nie przypadek, że Lech szybko zwolnił Djurdjevica. Prezesi polskich klubów są oderwani od rzeczywistości
screen z youtube.com
Sytuacja w polskiej piłce klubowej jest tragiczna. Z tym stwierdzeniem nie można się nawet kłócić. Mistrz Polski polega w konfrontacji z zespołem z Luksemburga, a od dwóch lat nie mieliśmy ani jednego przedstawiciela naszego kraju w europejskich pucharach. Należy więc sobie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego? Moim zdaniem winne są osoby zarządzające najbogatszymi klubami. To, co dzieje się na naszym ligowym podwórku jest po prostu niepoważne.
Jeśli myślimy o naszej Ekstraklasie, to tak naprawdę mamy dwie drużyny, które są jej towarem eksportowym. Legia i Lech od 2008 roku nie kwalifikowały się do rozgrywek kontynentalnych odpowiednio tylko jeden i dwa razy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Prawda jest jednak taka, że cały czas nie widać stałego progresu w którymkolwiek z tych klubów. Co roku słyszymy o tych samych problemach, niezależnie od wzmocnień, zatrudnionych trenerów czy klasy rywala. Za każdym razem odtwarzana jest praktycznie ta sama płyta, tylko z innymi bohaterami w roli głównej.

Brak długofalowego planu

Dwie postacie od kilku lat są jednak niezmienne. To dwie osoby zarządzające konkurującymi ze sobą klubami z Mazowsza i Wielkopolski. Dariusz Mioduski i rodzina Rutkowskich stale mydlą oczy kibicom, obiecując wejście na wyższy poziom i stabilizację, ale nigdy nie dotrzymują swoich słów, powielając ciągle te same błędy.
Obaj panowie zachowują się tak, jakby klub był firmą, którą zarządzają. Brak zadowalających wyników oznacza szybkie pożegnanie podlegającego im trenera. W biznesie to działa, w sporcie nie. Przynajmniej, jeśli działają według swojego sposobu.
W czym leży problem? W obu klubach cały czas widzimy ten sam scenariusz. Seria słabszych wyników lub kompromitująca wpadka w pucharach, która skutkuje pożegnaniem szkoleniowca. Zatrudnienie nowego, gwarantującego „nową jakość” i idąca z tym poprawa wyników. Kolejna słabsza seria – i znowu żegnamy. No i tak się kręci karuzela.
Stałe zmiany na ławce trenerskiej uniemożliwiają zbudowanie stabilnej drużyny, trzymającej pewien wymagany poziom. Tym bardziej, że przy zatrudnieniu żadnego z nowych menedżerów nie bierze się pod uwagę filozofii gry, którą preferuje.
W efekcie z każdym nowym trenerem zespół startuje od zera. Nowa taktyka, nowe założenia, nowe ustawienie. To wszystko sprawia, że piłkarze muszą mniej więcej raz do roku przystosować się do czegoś kompletnie nowego. Przecież to oczywiste, że to nie pomaga w zbudowaniu mocnej drużyny.

Budują, by burzyć i budować od nowa

W przypadku mistrza Polski nie można liczyć na ujednoliconą politykę transferową. Filozofia budowania zespołu stale się zmienia, bo przy ciągłych roszadach trenerskich nie zbuduje się stabilnego kręgosłupa zespołu.
Besnik Hasi oparł swoją ekipę na ludziach, których znał z Belgii. Potem nadszedł Jacek Magiera, a następnie Romeo Jozak, który pozbył się „wojskowych” Albańczyka i rozpoczął zaciąg z Chorwacji. Teraz nastał czas Ricardo Sa Pinto. Jaką drogę obierze, kiedy Legia uzbiera środki na transfery? Tego nie wie nikt, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa będą to zakupy graczy z Półwyspu Iberyjskiego.
Przez te kilka ostatnich lat nie można było nawet jednoznacznie określić trzonu drużyny. Nie ma chyba żadnego piłkarza, który jest nie do wyjęcia z podstawowego składu. Potraficie takiego wskazać? W Legii jest to niemal niemożliwe.
Zero planu, zero wizji. Pomieszanie z poplątaniem. Tak się nie buduje drużyny, a już na pewno nie takiej, która ma regularnie odnosić sukcesy. Chcesz wygrywać trofea? Czasami musisz okazać trochę cierpliwości.
Nie widać konsekwencji, chęci kontynuacji. Nowi trenerzy Legii powinni być wybierani na podstawie tego, jak pasują do projektu, który ma prowadzić do określonego celu, ale tak nie jest. Ciągle mamy coś innego, bo zarząd nie umie ustalić sobie konkretnej wizji. Do czego to zmierza?

Kupić tanio, sprzedać drogo, zastąpić byle jak...

W Lechu jest podobnie. Nenad Bjelica wylatuje z klubu, chociaż widać było po nim, że miał plan i jest naprawdę dobrym szkoleniowcem. Jego miejsce zajął Ivan Djurdjević, który nie miał nawet doświadczenia w trenerce na profesjonalnym poziomie.
Zatrudnienie Bośniaka w mojej opinii miało jedynie załagodzić negatywne nastroje wśród kibiców. W końcu były piłkarz „Kolejorza” był naprawdę lubiany przez fanów za swoje oddanie na boisku, więc to idealny kandydat dla władz klubu. Jak się okazało, na kozła ofiarnego. W końcu trzeba jakoś zasłonić własne błędy.
Zespół z Bułgarskiej to naprawdę dziwna sprawa. Mają chyba najlepszy skauting w kraju. Regularnie znajdują perełki, które potem sprzedają z zyskiem. Podobnie zresztą jest ze szkoleniem młodzieży.
Tomasz Kędziora, Karol Linetty, Dawid Kownacki i Jan Bednarek to wychowankowie, którzy odeszli z klubu za naprawdę imponujące pieniądze. Jeśli do tego dodamy sprzedaż Tonewa do Aston Villi, Rudniewsa do HSV czy Lewandowskiego do BVB, to inne kluby powinny skautom z Poznania tylko zazdrościć „dobrego oka”.
Łącznie piłkarze, którzy odeszli od 2010 roku, zasilili klubową kasę naprawdę pokaźną sumą 37 milionów euro. W takim razie, gdzie te pieniądze? Na wzmocnienia przeznaczono w tym samym czasie raptem niespełna 12 milionów. Nie dziwi więc, że spadek jakościowy jest naprawdę widoczny.
Od odejścia Łotysza „Kolejorz” tak naprawdę nie miał w stu procentach pewnego napastnika. No, był Dawid Kownacki, ale on bardzo szybko odszedł. Gytkjaer jest dobry, ale ma okresy przestoju. W buty Kędziory powoli wskakuje Robert Gumny, dziurę po Bednarku wypełniał Dilaver, ale podążył za Bjelicą. Jest jeszcze solidny Vujadinović, ale ma już 32 lata.
Karol Linetty to już w ogóle ciekawa historia. Brakuje absolutnie jakichkolwiek znaków, że ktoś ze środka pola Lecha mógłby pokazać to, co piłkarz Sampdorii. Dobitnie pokazał to w niedzielę Maciej Gajos, który powinien ciągnąć grę zespołu.
Jeśli Pan Rutkowski nastawia się na wynik finansowy, a nie sportowy, to nie ma co się łudzić. Postępu nie będzie. A chyba wszyscy rozmarzyli się po pojedynkach z Juventusem i Manchesterem City. Niestety, to tylko przeszłość.

W Polsce jak w lesie

Czy walczący w ostatnich latach o mistrzostwa Polski rywale mogą w końcu pokazać to, czego wszyscy chcemy? Czy będą w stanie zrobić na tyle duży postęp, aby regularnie walczyć w europejskich pucharach bez spektakularnych wpadek?
Niestety, ale jeśli sytuacja się nie zmieni, to mają małe szanse. Z jakiegoś powodu wyglądają tak, jakby nikt z zarządzających nie chciał tak naprawdę wejść wyżej. Wątpię, żeby tak było, ale wręcz przykro się to ogląda.
Trzeba zrozumieć, że czasem potrzebne są inwestycje. Że ciągłe kupowanie nowych zawodników i składanie drużyny przez kolejnych trenerów nie da oczekiwanych efektów. Tacy Amaral czy Tiba szybko dostosowali się poziomem do naszej Ekstraklasy i przestali ciągnąć swój zespół, a zapowiadali się świetnie. Vadis uciekł, gdy tylko zrozumiał, że u nas nie osiągnie nic poza sukcesami na krajowym podwórku.
Niestety, pod względem budowy poważnych drużyn wyglądamy słabo na tle innych, lepszych krajów. Może zmieni to nowa krew i drużyny takie jak Jagiellonia, ale to będzie bardzo trudne zadanie.
Lech i Legia mają środki, aby zwyczajnie odjechać reszcie ligi niczym Dinamo Zagrzeb, BATE Borysów czy Szachtar Donieck i może wypadałoby wziąć przykład z tych klubów, skoro osiągnęły to, o czym marzą zespoły ze stolicy i Poznania? Zwłaszcza Ukraińcy są przykładem dobrego zarządzania.

U naszych sąsiadów wiedzą, jak budować klub

Zespół z Donbasu w 2003 roku objął Mircea Lucescu. Pracował tam aż dwanaście lat! Zdobył mistrzostwo osiem razy, ale jestem w stanie się założyć, że w ekipie „Wojskowych” czy „Kolejorza” wyleciałby po swoim trzecim sezonie, zakończonym „jedynie” wicemistrzostwem. Rumunowi jednak zaufano i pozwolono zbudować swoją drużynę.
Efekt był świetny, a „Górnicy” stali się najlepszym zespołem w pasie pomiędzy Zachodem a Rosją. Pomogła im też ujednolicona filozofia budowy drużyny. Od zatrudnienia dzisiejszego selekcjonera reprezentacji Turcji zaczęto opierać zespół na kupowanych regularnie Brazylijczykach.
Dzisiaj, piętnaście lat później, wciąż mamy to samo i cały czas daje to naprawdę dobre efekty. Dzięki piłkarzom z „Kraju Kawy” udało się stworzyć prawdziwego hegemona i w efekcie zrobić z Szachtara klub samowystarczalny – sprzedający piłkarzy za pokaźne pieniądze i szybko znajdujący odpowiednie zastępstwa.
Jasne, w Doniecku mieli naprawdę bogatego właściciela, ale wystarczy tylko wyciągnąć naukę z mądrego prowadzenia ukraińskiego klubu. Trzeba zaufać zatrudnionemu szkoleniowcowi i ustalić koncepcję budowania zespołu.
Jeśli do tego masz dobrą bazę i zaplecze finansowe, a człowiek u sterów wie, co robi, to można zdominować własne podwórko i pójść jeszcze dalej, stopniowo pnąc się w europejskich pucharach. Konieczny jest jednak rozsądek
Na początku obecnego tysiąclecia Szachtar był sporadycznym uczestnikiem Ligi Mistrzów, który regularnie odpadał w eliminacjach. Czyli, pod względem sytuacji w rozgrywkach europejskich, taką trochę lepszą Legią. Teraz jest stałym bywalcem Champions League, a po drodze zdobył nawet Puchar UEFA w 2009 roku. Dlaczego nie spróbować pójść podobnym szlakiem?

Przed polską piłką klubową długa droga

Od awansu „Wojskowych” do najbardziej elitarnych rozgrywek klubowych na Starym Kontynencie minęły już dwa lata. W tym czasie zmieniło się tyle, że aż trudno uwierzyć w to, że uda się takie osiągnięcie powtórzyć.
Te dwa lata były prawdziwą weryfikacją i zdecydowanie zmieniły nastroje polskich kibiców. Teraz nie zadajemy już sobie pytania „kiedy” znowu nasz przedstawiciel zagra w Lidze Mistrzów, ale „czy” to się w ogóle zdarzy?
Oczywiście chciałbym, aby nasze zespoły pojawiały się tam regularnie, nieważne jest nawet, kto byłby naszym przedstawicielem. Niestety, przy obecnej postawie osób zarządzających naszymi klubami jest to mało prawdopodobne.
Cały czas słyszymy utarte frazesy, że po serii porażek zostaną wyciągnięte wnioski i skreśleni będą gracze, którzy nie dają z siebie stu procent. Chyba już nikt nie wierzy w to, że taki proces może ciągnąć się latami. To odwracanie uwagi od stałych, istotnych problemów. Jeśli leżą one w podejściu zarządu, to nie ma co liczyć na to, że coś się zmieni.
Wiecznie widzimy ten sam schemat, który nigdzie nie prowadzi. Kiedy zostanie przełamany? Trudno powiedzieć. Niestety, obecnie doganiają i przeganiają nas piłkarsko kraje takie jak Kazachstan czy Azerbejdżan. To musi się zmienić. Ale do tego konieczne są zmiany w metodach działania ludzi „na górze”.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również