Urodzony lider niechciany w FC Barcelonie. Philippe Coutinho i Newcastle United to naprawdę sensowny pomysł

Miał być kolejną gwiazdą Barcelony, a dziś wszystkie media są zgodne - “Blaugrana” chce się pozbyć Philippe Coutinho. Nazwisko Brazylijczyka przewija się w kontekście kilku europejskich klubów, ale na ich liście widnieje jeden, który się wyróżnia. Drużyna Newcastle United i bardzo ambitne plany ich bogatych nowych właścicieli. A jeśli faktycznie klub zostanie wreszcie oficjalnie kupiony przez potężne konsorcjum, to ten kierunek może okazać się naprawdę sensownym, choć nieoczywistym wyborem filigranowego pomocnika.
Powiedzieć, że wychowanek Vasco da Gama nie spełnił oczekiwań wiążących się z jego przenosinami do Katalonii, to jak nie powiedzieć nic. “Barca” zapłaciła za niego Liverpoolowi 145 milionów euro. Nowy nabytek miał być kluczowym ogniwem i gwarantem jakości. Nie zdołał jednak odnaleźć się w LaLiga. Najlepszy okres w jego wykonaniu przypadł na końcówkę sezonu 2017/18. Wtedy też, w okresie od marca do czerwca, zaliczył niemal połowę swoich udziałów przy trafieniach w barwach “Dumy Katalonii”. Potem było tylko gorzej.
W Niemczech tylko na chwilę?
Po niezbyt udanej pierwszej pełnej kampanii na Camp Nou, stwierdzono, że wysokie uposażenie reprezentanta Brazylii stanowi obciążenie niewspółmierne do korzyści wynikających z jego występów. Z pomocą przyszedł Bayern Monachium, który wypożyczył 27-latka. Bawarczycy nie są jednak dziś skorzy do aktywowania klauzuli wykupu zawartej w umowie, która ma wynosić 120 milionów.
Mistrzowie Niemiec mają podobno upatrzone inne cele. Głośno mówi się o tym, że na Allianz Arena wreszcie trafi Leroy Sané, pojawiają się także spekulacje dotyczące zainteresowania Kaiem Havertrzem. W obliczu takich doniesień, to jasne, że wydanie ponad stu milionów euro na Coutinho nie leży w interesach władz klubu z Bawarii. Pomimo tego, że kontuzjowany obecnie zawodnik średnio co 120 minut zalicza udział przy golu w barwach niemieckiej drużyny. To stawia zarówno Barcelonę, jak i samego piłkarza w niekomfortowej sytuacji. Wciąż istnieje szansa na ponowne wypożyczenie. Jeśli jednak ma dojść do transferu definitywnego, strony muszą szukać innego wyjścia.
Wielki projekt - nowa szansa?
Brytyjska prasa bulwarowa już od dłuższego czasu żyje losami eks-gwiazdy “The Reds”. “Cou” łączony był z powrotem na Anfield, aktualnie przymierzany jest do Arsenalu i Chelsea. My skupimy się na innym potencjalnym kierunku, również angielskim - Newcastle United. Od kilku miesięcy głośno mówi się, że “Sroki” mają zmienić właściciela. Po latach udręki związanych z rządami Mike’a Ashleya, wreszcie ma nadejść era dobrobytu, zapewnionego przez saudyjskiego księcia, Mohammada bin Salmana. Sprawa się przeciąga, ale przejęcie zespołu wydaje się jednak mocno prawdopodobne. I w związku z tym pojawia się szansa dla Coutinho. Nieoczywista, ale z pewnością interesująca.
Nowy projekt to czysta karta, świeży start, zaś właściciel z dużymi ambicjami (i finansami) oznacza mocną przebudowę drużyny. A jeśli 27-latek podejmie ryzyko i zgodzi się zostać jednym z pierwszych głośnych nazwisk ściągniętych na St James’ Park, to wiązałoby się z wielką szansą dla samego piłkarza. I nie chodzi tu tylko o aspekty finansowe. Tyneside może okazać się idealnym środowiskiem do odbudowy po nieudanym podboju Półwyspu Iberyjskiego.
“Twarz” zespołu
Jeżeli nowi włodarze “The Magpies” rzeczywiście chcieliby przywrócić czasy dawnej świetności, to można spodziewać się, że spróbują pozyskać choć jedno głośne nazwisko na start. Ot, taki manifest, buńczuczną zapowiedź swoich planów. Podobnie jak Manchester City, który niedługo po przejęciu przez inwestorów z Kataru pozyskał Robinho. To był sygnał pt.:“tak, musicie się z nami liczyć”.
Oczywiście przenosiny do takiego niesprawdzonego środowiska stanowią pewne ryzyko, ale spójrzmy na to z innej strony. Chelsea - nieustanne porównania do Hazarda, Arsenal - sfrustrowani kibice, którzy zawsze mają duże oczekiwania w stosunku do gwiazd. A w Newcastle? Fani czujący ulgę, z nadzieją na wyśnione, lepsze czasy “Srok”. A uosobieniem tych nadziei może okazać się właśnie pierwszy głośny transfer.
Wystarczy spojrzeć, jak odebrano letni zakup Joelintona czy przenosiny Miguela Almirona pół roku wcześniej. Obaj, choć na boisku zawodzą, dali odrobinę nadziei. A zmiana właścicieli i ewentualny “marquee signing”, jak powiedzieliby Amerykanie, stanowiłyby kolejny poważny krok ku świetlanej przyszłości. Początkowe oczekiwania nie będą raczej przesadnie duże (pomijając prasę brukową - pamiętacie plotki o Mbappe?), a przenosiny do Newcastle, nawet na kolejne wypożyczenie, to szansa na odbudowę.
Wydaje się, że jednym z głównych problemów Coutinho w Hiszpanii stanowiło odnalezienie się w zespole budowanym wokół Messiego. Brazylijczyk nie potrafił pokazać swojej klasy tak, jak robił to w Liverpoolu, gdzie grę przez długi czas opierano na jego umiejętnościach. Chociaż drużyna niejednokrotnie zawodziła, on zawsze błyszczał. Brał ciężar na swoje barki, ciągnął kolegów, strzelał, asystował, dryblował. To właśnie takiego piłkarza chcieli w Katalonii, właśnie takiego chcielibyśmy oglądać i podziwiać. Aby tak się stało, musi być jednak wiodącą postacią zespołu. A na St James’ Park z pewnością dostałby pole do popisu.
Być liderem
Newcastle będzie mogło zaszaleć na rynku transferowym, z uwagi na sposób, w jaki obliczane są limity wydatków Finansowego Fair Play. Skąpstwo Mike’a Ashleya sprawiło, że w ostatnich latach zespół z północno-wschodniej Anglii miał spory “zapas” do wykorzystania. FFP jest bowiem rozliczane w okresie trzyletnim. Specjalizujący się w finansach świata futbolu Kieran Maguire szacował, że możliwe są wydatki rzędu 150 milionów funtów, a zatem na poziomie ligowej czołówki.
Klub będzie więc w stanie przygotować kilka wysokich kontraktów i pokaźnych sum odstępnego, ale o rozsądku i tak nie wolno zapomnieć. Trzeba wydawać z głową, aby za rok czy dwa nie nagiąć zasad, które mogą skutkować wyrzuceniem z rozgrywek europejskich lub nawet ujemnymi punktami na krajowym podwórku. Wedle doniesień hiszpańskiego “Mundo Deportivo” zapewnienie sobie usług Brazylijczyka latem ma wymagać zapłacenia 80 milionów euro za pozyskanie go lub dziesięciu procent tej kwoty za roczne wypożyczenie. W drugim przypadku konieczne jest pokrycie całości jego wynagrodzenia, opiewającego ponoć na około 240 tysięcy funtów tygodniowo. Wydatki realne, ale pokaźnie uszczuplające budżet i takie, z którymi trzeba się liczyć przy chęci zatrudnienia piłkarza takiego formatu.
Dlatego też nie należy spodziewać się zakupowego szaleństwa. W razie przejęcia klubu, realne wydaje się sprowadzenie jednego lub dwóch głośnych nazwisk, a do tego mądry “lifting” kadry. No i oczywiście zakontraktowanie nowego menedżera, bo chyba nikt nie wierzy, że zadanie budowy drużyny na miarę europejskich pucharów zostanie powierzone Steve’owi Bruce’owi, za którym swoją drogą niezbyt przepadają kibice.
Jeśli więc potwierdzą się plotki wrzucające Coutinho nad rzekę Tyne, to ma on niemal zagwarantowane miejsce lidera zespołu. Drużyna budowana wokół niego, jak w najlepszych czasach w Liverpoolu, kreowanie i dyrygowanie atakami, swoboda w poczynaniach na murawie - w tym czuje się najlepiej. I tutaj może to dostać, przy stosunkowo niewielkiej presji. Moglibyśmy zobaczyć prawdziwego, fenomenalnego “Cou”, oczywiście jeśli koledzy również będą prezentować odpowiedni poziom.
A to zawsze duży znak zapytania. Wybór Newcastle wiąże się z ogromnym ryzykiem. Porażka w takim środowisku oznacza potencjalne problemy w razie chęci znalezienia zatrudnienia w czołowym europejskim klubie, a inne, przytaczane przez media opcje, również są kuszące. W Arsenalu też potrzebują lidera linii pomocy. W Chelsea Brazylijczyk byłby najgłośniejszym nazwiskiem. A jeśli PSG straci Neymara? Otworzą się kolejne drzwi. Przyszłość (wciąż) zawodnika Barcelony jest wielką niewiadomą. Newcastle to tylko jedna z możliwości. Ale wcale nie taka absurdalna.
Zwłaszcza jeśli czas będzie naglił i nie pojawią się oferty w pełni zadowalające włodarzy “Blaugrany”, taki zaskakujący ruch stałby się jeszcze bardziej prawdopodobny. Ale najpierw na St James’ Park muszą zagościć nowi właściciele. Jeśli to się stanie, to lato, zarówno dla “Geordies”, jak nazywa się społeczność fanów “Srok”, jak i samego zawodnika, może stanowić szalenie ciekawy okres.
Kacper Klasiński