W 2018 ośmieszał Barcelonę, teraz zatrudni go chyba tylko naiwniak. Największy trenerski zjazd ostatnich lat?

W 2018 ośmieszał Barcelonę, teraz zatrudni go chyba tylko naiwniak. Największy trenerski zjazd ostatnich lat?
Medialys Images/shutterstock.com
Jeszcze nie tak dawno temu awansował do półfinału Ligi Mistrzów, wyrzucając za burtę Barcelonę po prawdziwym “klasyku”. A teraz już drugi raz w ciągu dwóch lat wyleciał z klubu, zanim zdążył dotrwać do dziesięciu spotkań u sterów. Eusebio Di Francesco dopiero co miał otwarte drzwi do wielkiej kariery. Dziś nabrać się na niego może chyba tylko naiwniak.
Historyczne sukcesy z Sassuolo i sensacyjny awans wraz z Romą do półfinału Ligi Mistrzów. Di Francesco stanowił oczywistego kandydata na kolejnego świetnego szkoleniowca z Italii. Można było sądzić, że to dopiero początek drogi na szczyt, ale nagle wszystko się zepsuło. Od sezonu 2018/19 nic mu nie idzie. W Sampdorii i Hellasie wytrwał odpowiednio osiem i cztery spotkania. W ostatnich trzech latach wygrał cztery z 33 ligowych meczów. Wygląda na to, że trener, który zaskoczył całą Europę, właśnie odchodzi w zapomnienie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Krok po kroku w górę

Kilka lat temu zanosiło się, że Di Francesco to przyszłość włoskiej myśli szkoleniowej. Jeszcze przed 50. urodzinami menedżer mógł pochwalić się świetnym autorskim projektem oraz fenomenalną europejską kampanią, podczas której zaliczył efektowny comeback w starciu z FC Barceloną. Jego CV w 2018 roku wyglądało naprawdę imponująco.
W czasach kariery piłkarskiej występował w reprezentacji Włoch, a z Romą sięgnął po jej ostatnie Scudetto. Zaś jako trener szerszej publiczności przedstawił się w Sassuolo. Chociaż wcześniej próbował już sił w Serie A, prowadząc Lecce (co skończyło się fatalnie), na Mapei Stadium zapracował na opinię jednego z największych szkoleniowych talentów w Italii. W 2013 r. wywalczył pierwszy w historii klubu awans do Serie A, lecz w styczniu kolejnego roku stracił posadę. Niewiele ponad miesiąc później zarząd postanowił jednak zatrudnić go ponownie. Eusebio wrócił, uratował kopciuszka przed spadkiem, a następnie zrobił z niego solidnego ligowca.
Wprowadził nawet “Neroverdich” do Ligi Europy. Musiała więc nadejść oferta z mocniejszego klubu. I właśnie taka wpłynęła ze strony Romy przed startem sezonu 2017/18. Początki w Wiecznym Mieście okazały się obiecujące. Wygrana grupa Ligi Mistrzów z Chelsea i Atletico Madryt, trzecie miejsce w lidze - wydawało się, że Di Francesco buduje kolejny świetny projekt. Kibice mogli wpaść w zachwyt, zwłaszcza gdy “Giallorossi” wygrali dwumecz ćwierćfinału Champions League z Barceloną, odrabiając w domowym rewanż stratę wynikającą z porażki 1:4 na Camp Nou. Ten wieczór na zawsze zapisze się w folklorze sympatyków ekipy ze Stadio Olimpico. Późniejsza porażka 6:7 w półfinałowym dwumeczu z Liverpoolem nie zepsuła wrażenia. 49-letni wówczas menedżer rozbudził duże nadzieje.
- Pojawiały się głosy, sugerujące, że rośnie kolejna wielka gwiazda włoskiej szkoły trenerskiej. Dobrze wiadomo, jak Włosi lubią pompować balonik - mówi nam Marcin Ostrowski z portalu “Calcio Merito”, prywatnie sympatyk Romy. - Z czasem jednak zrozumiałem, że było dla niego jeszcze za wcześnie. Mam wrażenie, że dotarło to do mnie wcześniej niż do zarządu Romy, który sporo zwlekał ze zwolnieniem go, gdy należało to zrobić.

Weryfikacja

Kolejna kampania przyniosła już zdecydowanie więcej problemów. Do Rzymu zawitał nowy dyrektor sportowy, Monchi. To oznaczało spore zmiany w kadrze zespołu. Awans do Champions League stanowił cel minimum, lecz Di Francesco miał problemy z przebudowaną drużyną i w marcu 2019 r. stracił posadę.
- Roma wyglądała naprawdę słabiutko i może to wydawać się dziwne, ale oczekiwania w niej są wielkie. Mnóstwo audycji radiowych, portale, niewyobrażalna presja jak na klub, który od 13 lat czeka na trofeum. Tymczasem miała sporą stratę do czołowej czwórki - tłumaczy nam Ostrowski. - Gwóźdź do trumny stanowiły derby - Lazio rozjechało Romę 3:0 - oraz wypuszczenie przewagi w 1/8 finału Ligi Mistrzów z Porto.
as roma screen di francesco
as roma poland facebook
Cieniem na pracy szkoleniowca kładły się również zdarzające się poważne wpadki ze słabszymi przeciwnikami. Coś, co rok wcześniej nie miało miejsca, pod koniec przygody Włocha w Rzymie stało się regularnym zjawiskiem. Zwolnienie go wydawało się jedynym słusznym wyborem. Zwłaszcza że pojawienie się Claudio Ranieriego przyniosło poprawę wyników. Niemniej, wtedy jeszcze nie przewidywano, co stanie się później.

Zjazd

Wszystko, co działo się potem, to już prawdziwa porażka Eusebio Di Francesco. Zwolnienie z Romy oznaczało konieczność objęcia zespołu z trochę niższej półki. Na pierwszy ogień latem 2019 poszła Sampdoria. Osiem meczów, sześć porażek, tylko jedna wygrana w lidze. Ekipa celująca w górną połówkę tabeli wyglądała na starcie rozgrywek katastrofalnie. Kolejny raz posprzątać po Di Francesco miał Claudio Ranieri. I faktycznie - zdołał doprowadzić “Sampę” do spokojnego utrzymania.
W kolejnym, zeszłym sezonie Di Francesco objął Cagliari. Tam udało mu się wytrwać zdecydowanie dłużej, lecz to wcale nie oznacza, że sytuacja wyglądała lepiej. Po przyzwoitym starcie przyszła katastrofalna seria. Został zwolniony w lutym, mimo że zarząd zaledwie miesiąc wcześniej przedłużył z nim kontrakt. Ta decyzja zakrawała o absurd. Ostatnią wygraną w lidze zaliczył bowiem… 7 listopada. Od tamtej pory uzbierał ledwie pięć punktów w 16 spotkaniach Serie A. Drużynę zostawił w strefie spadkowej. A następca (tym razem Leonardo Semplici) zdołał uniknąć spadku.
Jak to się mówi: “do trzech razy sztuka”. Di Francesco dostał jeszcze jedną szansę. Przed rozpoczęciem obecnych rozgrywek objął Hellas Werona. W nowej roli zadebiutował 14 sierpnia. I dokładnie miesiąc po pierwszym spotkaniu został zwolniony. Bilans ligowy? Trzy porażki, zero punktów. Kolejna kompromitacja i drugie już błyskawiczne zwolnienie. Włoch zaliczył wręcz drogę od bohatera do zera. W ciągu trzech ostatnich przygód trenerskich 52-latek prowadził drużyny łącznie w 38 meczach. Średnia punktowa we wszystkich rozgrywkach? 0,79 “oczka” na mecz. Przeciętny czas, w którym wytrwał na posadzie w tym okresie? 136 dni. Niewiele ponad cztery miesiące. To mówi samo za siebie: katastrofa.

Co poszło nie tak?

Marcin Ostrowski uważa, że to sfera mentalna zadecydowała o tym, że Di Francesco z wielkiej nadziei stał się jednym z najgorszych szkoleniowców ostatnich lat w Serie A:
- Sassuolo naprawdę fajnie grało w piłkę, nawet w Europie, jako nieznany nikomu kopciuszek. Roma odpaliła w Lidze Mistrzów, a potem jak się zaczęło sypać, to nie był w stanie tego uratować. W Cagliari nieźle zaczął, ale znowu miał moment, w którym wszystko upadło. On nie potrafi wychodzić z dołka.
W Sampdorii gra i wyniki były na tyle słabe, że zarząd przestał w niego wierzyć po trzech miesiącach. I w Hellasie, najwyraźniej, również nie dostrzegli nadziei na odwrócenie fatalnej tendencji. W rezultacie okres przygotowawczy mogą tam uznać za stracony. Zatrudnili menedżera, który nie oferował praktycznie nic. I teraz wydaje się skreślony w ojczyźnie.
- Myślę, że jest spalony. Tylko jakiś naiwniak by go zatrudnił. Chyba że jakiś beniaminek, ale to proszenie się o problemy. Jego Sassuolo fajnie grało, jako postronny kibic łatwo ich było dopingować. Roma w Lidze Mistrzów... Tu mam zagadkę, ale jestem zdania, że to bardziej drużyna pokazała odpowiedni charakter, a “DiFra” po prostu zebrał oklaski za nią: De Rossi, Nainggolan, Manolas. Same mocne postaci. Tylko z takimi zawodnikami można odkręcić 1:4 z Barcą. Dzięki półfinałowi Ligi Mistrzów zawsze gdzieś znajdzie pracę, np. w Turcji lub podobnej lidze. To taki “fałszywy pomnik”, który będzie pracował na jego korzyść - podsumowuje Ostrowski.
W trzy lata od półfinalisty Champions League do personifikacji szkoleniowca, który nie daje żadnych perspektyw. Eusebio Di Francesco zaliczył jeden z największych trenerskich zjazdów ostatnich lat. A odbudowanie zszarganej opinii będzie prawdopodobnie piłkarskim mission impossible.

Przeczytaj również