W Lechu i Legii zawiodły niemal wszystkie elementy. Czas wpuścić parę do lokomotywy i odbudować Warszawę

W Lechu i Legii sp***dolono do tej pory niemal wszystko. Czas wpuścić parę do lokomotywy i odbudować Warszawę
Lens Travel/ Shutterstock.com
Nieudane decyzje zarządów. Błazenada medialna Mioduskiego, Rutkowskiego i Klimczaka. Przeszacowanie wartości trenerów i piłkarzy. Decyzje podejmowane pod wpływem kibicowskich nacisków i impulsu chwili. Szaleńcy na ławkach trenerskich wymieszani z amatorami (czy też debiutantami w tym fachu), których przerasta prowadzenie dwóch najbogatszych klubów w kraju. Tak, Legię i Lecha można stawiać za wzór tego, jak nie zajmować się piłką.
Wydawało się, że po 2 najmocniejszych polskich zespołach ostatnich lat możemy oczekiwać dużo więcej. Niestety z każdym tygodniem, z każdą kolejną kolejką ligową, oba kluby coraz bardziej pogrążały się w swoich problemach. Same kopały sobie grób, a każda kolejna błędna decyzja (zarządu, trenera, piłkarzy) sprawiała, że dół był coraz głębszy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Najwygodniej byłoby się w nim schować i przysypać ziemią, ale właściciele obu drużyn podejmują kolejne wyzwanie i próbują reanimować coraz zimniejszego trupa. Czy resuscytacja przyniesie oczekiwany skutek, czy konieczne będzie wzywanie konduktu pogrzebowego?

Pytanie 1: Czy na statku jest sternik?

Ano niby jest. Niby stały, niby tymczasowy. „Kolejorza” prowadzić ma Dariusz Żuraw, który zastąpić miał chwilowo Adama Nawałkę, a legionistów czasowo kierować miał Aleksandar Vuković. Obaj zasłużeni poniekąd panowie dostali stałe kontrakty w momencie, w którym sezon był jeszcze nierozstrzygnięty. I patrząc na miejsce w ligowej tabeli, nie była to chyba najlepsza decyzja.
Dariusz Mioduski oraz duet Rutkowski-Klimczak pomylili chyba Warszawę i Poznań z Manchesterem. Albo nie oglądali do końca występów „Czerwonych Diabłów” pod wodzą Ole Gunnara Solskjaera. Albo nie znają przysłowia: „miłe złego początki, ale koniec…”
Zacznijmy od Dariusza Żurawia. Na wstępie zaznaczmy jedną ważną rzecz - tu nie chodzi o robienie z byłego obrońcy Hannoveru winnego wszelkich klęsk Lecha czy też zakładanie, że na 100% nie poradzi sobie z prowadzeniem „Kolejorza”.
Może i poradzi, z czego z całego serca mu życzymy. Ale biorąc pod uwagę ostatnie decyzje personalne dotyczące trenerów w Poznaniu, nie sposób nie pomyśleć o tej kandydaturze jak o próbie kupienia sobie trochę większej ilości czasu przed następnym kryzysem.
Zrobienie z Żurawia pierwszego trenera wygląda trochę jak wchodzenie dwa razy do tej samej rzeki, w dodatku w tym samym roku. Stery nad klubem obejmuje człowiek związany od lat z Lechem, znający klub od podszewki i mający „gen Kolejorza” w swoim DNA. Prawda, że brzmi znajomo?
Bardzo niewielkie doświadczenie trenerskie to główny zarzut wobec pana Dariusza. Prowadzenie II zespołu, a wcześniej takich futbolowych tuzów jak Miedź Legnica, Znicz Pruszków czy Odra Opole raczej nie stawiają go w roli faceta, który ławkę trenerską wciągnął nosem wraz z mlekiem matki.
Tak naprawdę były stoper na obecną chwilę jest być może gotowy na prowadzenie jakiegoś ligowego outsidera, a najlepiej ekipy z I ligi. I zdobywając tam doświadczenie, budując swoją markę, a najlepiej okraszając swój pobyt jakimś faktycznym sukcesem, mógłby za rok pomyśleć o prowadzeniu poznańskiej lokomotywy.
A tak rzucony jest na głęboką wodę, mając tylko dziurawą kamizelkę ratunkową. Ale czy ktokolwiek na jego miejscu odmówiłby właścicielom jednego z największych klubów w Polsce i po usłyszeniu propozycji stałego kontraktu powiedziałby: „nie, dziękuję, najpierw skupię się na sukcesach w Puszczy Niepołomice, a do was wrócę za rok?”
Tak samo, jak nie gorzej, wygląda sytuacja w stolicy. Aleksandar Vuković jest legionistą z krwi i kości (jak Djurdjević lechitą…), ale przy Serbie Dariusz Żuraw wygląda jak profesor przy przestraszonym pierwszoklasiście. Aktualny szkoleniowiec Lecha w swojej karierze trenerskiej prowadził drużyny jako pierwszy trener 86 razy, a „Vuko”… 14.
Żeby nie było, bycie trenerem „Królewskich” też nie jest winą Vukovića. On, tak jak jego vis a vis z Poznania dostał ofertę życia, której nie sposób było nie przyjąć. Nikt normalny nie odmówiłby takiej propozycji, nawet jeśli zawczasu wiedziałby jak to się skończy.
Tak więc na pozycji sternika i Lech i Legia mają tykające bomby, które prawdopodobnie wybuchną na początku sezonu, ponieważ nie zostały odpowiednio zabezpieczone. Nikt nie sprawdził ich w warunkach polowych, tylko wrzucił od razu na pole walki z nadzieją, że stanie się cud i nikt nie zostanie ranny. A jak trup zacznie się ścielić gęsto, to zamkniemy oczy i powiemy, że to nie my. Bo tak najłatwiej i najwygodniej.
Jeśli Żuraw i Vuković mają zostać twarzami rewolucji i budowy wielkich Lecha i Legii, to możemy usiąść wygodnie w fotelu z michą popcornu i obserwować widowisko. No chyba, że obaj panowie zostaną nowymi Zidane'ami i z marszu zbudują futbolową potęgę. Ale to już brzmi raczej jak fantastyka, a nie dziennikarstwo sportowe.

Pytanie 2: Czy na statku jest kapitan?

Formalnie tak. Na jednym Pedro Tiba, na drugim Artur Jędrzejczyk. I o ile do ich formy i indywidualnych występów ciężko się przyczepić, o tyle do noszonych przez nich opasek już tak.
Zacznijmy od Portugalczyka. Jeśli chodzi o jego transfer, to czapki z głów przed komitetem transferowym Lecha. Kibice mieli rację, że wystarczy na chwilę wyjąć węża z kieszeni i można za sensowne pieniądze kupić sensownego piłkarza. Bo Pedro Tiba na boisku jest wyróżniającym się graczem, przede wszystkim pod kątem umiejętności.
Pamiętacie początek sezonu w wykonaniu Ivana Djurdjevića? Kiedy kapitanem był co mecz kto inny, nieważne jaki miał staż w drużynie, jakim językiem mówił i czy niebiesko-białe barwy były dla niego czymś więcej niż tylko kolorem koszulek jego pracodawcy?
Nie uważamy, że Portugalczyk nie zasługuje na noszenie kapitańskiej opaski. Bo w tej chwili, patrząc na jego zachowanie chociażby po bramce Marchwińskiego w meczu z Legią wiemy, że on naprawdę walczy za tę drużynę i że w tej chwili do roli kapitana dorósł.
Pytanie, czy na przyszły sezon Dariusz Żuraw zostawi Tibę w tej właśnie roli. Bo sam sposób wybierania głównodowodzącego w zeszłorocznych sparingach tylko uwydatnił problem z mentalnością zwycięzców w Poznaniu. A bycie kapitanem to nie powinna być loteria, w której ktoś wygra, a ktoś przegra. Wchodząc do piłkarskiej szatni od razu powinieneś wiedzieć kto w niej rządzi.
Równie komicznie wyglądał przydział opaski w Legii Warszawa. Pamiętacie, jak kształtowała się sytuacja Artura Jędrzejczyka na początku tego sezonu?
Jasne, że „Jędza” do tej roli pasuje. Reprezentant Polski, z dużym stażem jako legionista i jeszcze większymi zarobkami. Lider w wielu aspektach, również w sposobie zachowania się na boisku. Tak naprawdę w tej chwili jedynym piłkarzem, który w podobnej mierze zasługuje na ten zaszczyt jest Miro Radović, ale wszyscy widzieli w jakiej formie aktualnie jest Serb.
„Jędza” kiedy trzeba to krzyknie, machnie ręką, ochrzani kogoś kto jego zdaniem nie daje z siebie wszystkiego. A jeśli potrzeba, to sam pójdzie pod bramkę przeciwnika i wymierzy sprawiedliwość celnym strzałem po rzucie różnym. Kapitan przez duże K.
Tak więc, na pytanie czy na warszawskim i poznańskim statku jest kapitan, odpowiemy: tak. I oby obaj panowie w trudnych czasach rewolucji pozostali postaciami, wokół których budowany będzie zespół. Bo jest to jedyna sytuacja, w której dziwne decyzje zarządców zarówno Lecha, jak i Legii przyniosły naprawdę dobry skutek.

Pytanie 3: Czy na statku jest załoga?

Wiemy już, że nowy sezon obie drużyny zagrają z miernymi (przynajmniej na dziś) trenerami i całkiem niezłymi kapitanami. Teraz potrzeba podoklejać do składu wyrobników, którzy w każdym meczu będą walczyć do upadłego.
Zacznijmy tym razem od Legii Warszawa. W zespole szykowane są duże zmiany, a lista piłkarzy którzy prawdopodobnie odejdą w tym oknie transferowym wygląda tak:
11 nazwisk, a na liście nie ma chociażby Majeckiego, Szymańskiego czy Carlitosa. Potężna grupa. Ale jeśli spojrzymy na tę wyliczankę jeszcze raz, to dojdziemy do dość oczywistego wniosku: mało kto z tej grupy miał tak naprawdę duży wpływ na jakość gry warszawiaków (Szymańskiego, Majeckiego i Carlitosa odkładamy na razie na bok).
Malarz? Głęboka rezerwa. Hamalainen? Ławka rezerwowych. O Pasquato nikt już właściwie nie pamięta. O Medeirosie od początku było wiadomo, że Legia nie będzie w stanie go wykupić. Astiz, Radović, Phillips, Agra i Cierzniak albo są już wiekowi, albo nie pokazują na tyle jakości, żeby mówić o nich jak o zbawcach klubu ze stolicy.
Tak naprawdę największe straty to na chwilę obecną Kucharczyk, który nie raz co prawda zachowuje się jak jeździec bez głowy, ale potrafi też odwrócić losy meczu jednym szalonym sprintem oraz Adam Hlousek, Piłkarz, który dla Legii oddał całe serce, ale swoich ograniczeń niestety nie był w stanie przeskoczyć. I znalezienie piłkarza prezentującego jego poziom nie powinno być aż takie trudne.
Wicemistrz Polski tak naprawdę pod szyldem rewolucji pozbywa się zawodników, którzy nie wiele wnosili do jego gry. Jeśli Majecki, Szymański i Carlitos pozostaną w drużynie, to Legia potrzebować będzie pojedynczych wzmocnień (lewy obrońca, skrzydłowy i napastnik lepszy od Kulenovica i Niezgody), a nie ogromnej przebudowy. Vukovića czeka zadanie łatwiejsze, niż jemu samemu się wydaje.
Co innego z poznańskim Lechem. Zawodnicy, który usłyszeli od klubu „do widzenia!” niestety w większości byli piłkarzami pierwszej jedenastki:
Oczywiście wszyscy wiemy, jak nikłą jakość prezentowała większość z nich. Nie zmienia to faktu, że Lech po sezonie został:

- bez bramkarzy

- bez stoperów

- bez prawego obrońcy (jeśli Gumny odejdzie)

- bez środka pola
Nie wiadomo także co z napastnikiem, bo jeśli Christian Gytkjaer dostanie sensowną zagraniczną ofertę, to w ataku pozostanie niegrający mistrz Polski Paweł Tomczyk, pół-napastnik Joao Amaral i ewentualnie zawodnik rezerw, Krzysztof Kołodziej. Nie obrażając żadnego z nich, trudno sobie wyobrazić aby byli to gracze zdolni walczyć o najwyższe cele. Przynajmniej nie na dziś.
Oczywiście „Kolejorz” dalej może się bronić swoją utalentowaną młodzieżą. No ale jeśli są tacy utalentowani, to dlaczego tak mało było o nich w tym sezonie słychać?
Powrót młodzików i ściągnięcie z Holandii Mickeya van der Harta rozwiązał przynajmniej jeden z powyższych problemów w stolicy Wielkopolski, czyli obsadę bramki. W związku z tym skład na kolejny rok prezentuje się mniej więcej w ten sposób:
Co ważne, większość tego zestawienia nie ma wartościowych zmienników na ławce rezerwowych. Jeśli Lech nie chce stracić kolejnego sezonu, musi dokonać poważnych wzmocnień, a nie uzupełnień składu. Minimum 4-5 zawodników na poziomie ściągniętych rok temu Portugalczyków zagwarantuje kibicom, że zarząd na poważnie bierze zapowiadaną rewolucję.
Jeśli jednak tak się nie stanie, a Tomasz Rząsa dalej będzie opowiadał frazesy o piłkarzach zdolnych walczyć o najwyższe ligowe cele to możemy być pewni, że i tak pustawy ostatnio stadion przy Bułgarskiej zamieni się w cichą świątynię, w której tylko liczba krzesełek na trybunach będzie przypominać o czasach świetności Lecha. Ale czy współpracujący od lat z Rutkowskim i Klimczakiem Żuraw będzie w stanie wymusić na nich porządne uszczuplenie klubowej kasy?

Kosmetyka Legii i totalny przeszczep Lecha

Komu lepiej wyjdzie planowana w najbliższym czasie rewolucja? Odpowiedź jest prosta: warszawskiej Legii. Utrzymanie gwiazd plus parę wzmocnień na kluczowych pozycjach sprawi, że w stolicy Polski mogą szybko wrócić na odpowiednie tory.
Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz - Legia do końca walczyła o mistrza. Nie biła się jak Lech o górną ósemkę, tylko do końca walczyła o złoty medal rozgrywek. Ostateczne srebro, które zawisło na szyjach piłkarzy, na pewno jest zawodem, ale nie tragedią.
Największym zagrożeniem dla legionistów są niedoświadczony trener oraz Dariusz Mioduski. Jeśli prezes Legi przez najbliższych parę miesięcy odsunie się od Twittera i innych mediów społecznościowych, przez które zmuszeni jesteśmy obserwować jego chaotyczne ruchy, wszystkim wyjdzie to na dobre. Trener skupi się na trenowaniu, a zarząd na zarządzaniu.
Gorzej w Poznaniu. Tam nikt nie wie na czym stoi, jak prezentować się będzie na ławce Dariusz Żuraw i kogo będzie miał do dyspozycji. Jest wiele czynników, które mogą sprawić, że Lech w następnym sezonie zakończy rozpoczętą metamorfozę z lokomotywy w drezynę.
Czy Gumny i Gytkjaer zostaną? Czy nowy szkoleniowiec podoła zadaniu? Czy na Bułgarską trafią wartościowi zawodnicy? Czy prezesi zaryzykują i wydadzą na wzmocnienia górę pieniędzy? Czy na Stadion Miejski wrócą kibice?
Dużo pytań, mało odpowiedzi. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że po tylu porażkach oba kluby wreszcie wyciągną wnioski i nie popełnią znów tych samych błędów. Bo chcąc nie chcąc, Ekstraklasa potrzebuje silnych zarówno Legii, jak i Lecha.
Adrian Jankowski

Przeczytaj również