"W tym spokoju musi czaić się szaleniec". Jan Oblak, stara szkoła w nowej erze bramkarzy

"W tym spokoju musi czaić się szaleniec". Jan Oblak, stara szkoła w nowej erze bramkarzy
Christian Bertrand / Shutterstock.com
Po meczu z Liverpoolem Diego Simeone nazwał go „swoim Messim”. Niby kontrowersyjnie, bo prawdopodobnie nie ma nic z magii Argentyńczyka. O Złotej Piłce, choćby jednej, też mógłby co najwyżej pomarzyć. Tytułów mistrzowskich oraz dokonań w piłce klubowej i reprezentacyjnej jakby trochę mniej. Ale Jan Oblak, podobnie jak Leo w Barcelonie, ratuje punkty i staje na wysokości zadania w najważniejszych punktach programu.
Co ma wspólnego Legia i Atletico? Oba kluby słyną ze świetnego szkolenia bramkarzy i sprzedawania ich z dużym zyskiem. Oczywiście relatywnie, bo hiszpański klub otrzymuje za swych podopiecznych większe pieniądze.
Dalsza część tekstu pod wideo
Fani „Rojiblancos” mieli zaszczyt być obserwatorami niesamowitych parad Davida de Gei, robinsonad Thibaut Courtois, a teraz cmokają z uznaniem na każdy pokaz umiejętności Jana Oblaka. Słoweniec od sześciu lat zarządza między słupkami u Diego Simeone i raz po raz daje sygnały, że trzeba go stawiać w szeregu najlepszych bramkarzy świata.

Debiut za karę

Oblak urodził się w małym miasteczku Skofja Loka. To akademickie, gospodarcze i kulturalne centrum pięknego, górzystego regionu Górna Kraina. Jego ojciec też kopał piłkę, ale nie przeskoczył nigdy poziomu trzeciej ligi słoweńskiej. Matka grała w amatorskiej drużynie “szczypiorniaka, a starsza siostra Teja jest reprezentantką kraju w koszykówce. Sportowa rodzina w pigułce.
W wieku dziesięciu lat Jan został „pochwycony” z rodzinnego klubu Locan przez akademię piłkarską Olimpiji. Zadebiutował w seniorskiej drużynie jako szesnastolatek. To nie lada wyczyn zwłaszcza dla bramkarza, nawet tak utalentowanego. Jego ówczesny trener, Branko Oblak (zbieżność nazwisk przypadkowa) twierdził, że posłał w bój nastolatka tylko po to, by ukarać pierwszego golkipera za kiepską formę. - Muszę przyznać, nie byłem wizjonerem - zdradził dziennikarzom „AS-a”.
Były selekcjoner reprezentacji Słowenii chwalił postawę wychowanka i cechy, które pomogły mu rozwinąć się w światowej klasy talent. W wywiadzie Branko opisywał pierwsze wrażenia z kontaktu z przyszłą gwiazdą. - Bardzo poważny, dojrzały, ale i zrelaksowany. Nie jestem wariatem, bez tych atrybutów nie dałbym szesnastolatkowi szans debiutu, nawet przez przypadek. Podczas trzeciego meczu przeciwko Mariborowi grał najlepiej ze wszystkich. Pracował jak szalony i całkowicie oddawał się pracy. Już wtedy musiał wiedzieć, że będzie wielkim bramkarzem - wspomina Oblak-trener.
Młody golkiper wykazał się też sporą lojalnością, gdy o skali jego talentu dowiedziała się połowa Europy. Jeździł do Włoch i Anglii, zbierał świetne opinie, otrzymał wiele propozycji, ale ostatecznie postanowił… przedłużyć umowę z Olimpiją. Został tam jeszcze na rok. W 2010 roku piłkarski los zesłał go na Półwysep Iberyjski, póki co nie do Hiszpanii, a do sąsiedniej Portugalii.

Najpierw pokora, później chwała

Sprawa jego przenosin do Benfiki rozgrywała się do ostatniego momentu. Choć trener Jorge Jesus był przekonany co do umiejętności siedemnastolatka, niekoniecznie ufał młodzieńczemu charakterowi. Martwił się też, czy Oblak poradzi sobie z presją gry w większym klubie. Skontaktował się więc z Branko, a ten przyrzekł, że odda mu swoją farmę, gdyby przeprowadzka nie okazałaby się sukcesem.
Zanim Słoweniec osiadł w szatni wielkiego, portugalskiego klubu, musiał najpierw sprawdzić się w tym samym klimacie, ale w słabszej ekipie. Wypożyczany do Olhanense, Uniao de Leira i Rio Ave wreszcie wrócił do klubu pierwszego wyboru, a kiedy kontuzji nabawił się Artur Moraes, chwycił rękawice i wraz z nimi okazję do udowodnienia swojej wartości.
Nie zmarnował jej. Puścił 6 goli w 24 występach, potem w ciągu dwunastu miesięcy rywal pokonał go, uwaga, tylko raz! Wisienką na torcie był kosmiczny występ w wygranym 2-0 meczu z odwiecznym rywalem FC Porto. Oblak wszedł na scenę wielkiego futbolu i po raz pierwszy pokłonił się publiczności.
Sposób, w jaki poruszał się na linii bramkowej, nie mógł zostać niedostrzeżony przez największe piłkarskie firmy w Europie. To jednak Atletico uczyniło z niego najdroższego w owych czasach bramkarza w lidze hiszpańskiej. Diego Simeone nie miał wątpliwości, że cena 16 milionów euro to jedynie drobna inwestycja. Jak to jednak bywa z “Cholo”, nowy zawodnik najpierw musiał nauczyć się pokory.
Oblak mógł pokazać pełnię bramkarskiego kunsztu dopiero po kontuzji pierwszego golkipera, Miguela Moyi. Na dobre wskoczył między słupki po fenomenalnym występie w derbach Madrytu. Od tamtej pory nie było meczu, by Słoweniec nie zachodził „Królewskim” za skórę.
Ciężko pracował nad biegłą znajomością języka hiszpańskiego, budując solidną współpracę z urugwajską parą stoperów Diego Godin - Jose Gimenez. Przez ostatnich kilka sezonów ugruntował pozycję jednego z najlepszych na świecie, zarówno pod względem wyjść do piłki, jak i wyłapywania strzałów oraz opanowania. Zdobył cztery razy z rzędu Trofeum Zamora. Choć ma dopiero 27 lat, brakuje mu już tylko jednej zdobyczy, by wyrównać osiągnięcia dwóch bramkarzy Barcelony: Antoniego Ramalletsa i Victora Valdesa.
Rekordy spływają do jego portfolio w iście ekspresowym tempie. Pięćdziesiąty mecz z czystym kontem zaliczył w 86. występie w barwach Atletico. W listopadzie 2018 roku został najszybszym bramkarzem w historii La Liga, który zanotował setne spotkanie na „zero z tyłu”. Zrobił to w swoim 178. meczu. Ikerowi Casillasowi zajęło to 306 gier. Obecnie blisko 50-procentowy wskaźnik czystych kont jest doprawdy imponujący.

Jak długo w Madrycie?

- Oblak uważa, że zatrzymywanie piłek to jego praca - przekonuje Ladislao J. Monino, dziennikarz z „El Pais”. - Ilekroć ma dobre występy, zawsze mówi, że po to tu jest. To jest coś, co siedzi w jego naturze. Nigdy nie wywiera na siebie presji. W jego spokoju musi czaić się coś z szaleńca - twierdzi komentator.
Już dawno byłby kapitanem, gdyby na przeszkodzie nie stał weteran Koke z jego symboliką „madrileno”. Jan wręcz emanuje naturalnym autorytetem. Mówi rzadko, ale koledzy z zespołu milkną, kiedy otwiera usta.
Oczywiście, w jego grze nie wszystko jest idealne. Słoweniec prezentuje raczej archaiczny styl bronienia w dobie nowoczesnych golkiperów. To mistrz „własnej piątki”, który z trudem odnajduje się na przedpolu. Nie można go też często forsować przy rozgrywaniu piłki od bramki, do tego sprawia wrażenie „leniwego” przy okazji jedenastek wykonywanych przez przeciwnika. Z tego powodu Pep Guardiola, Maurizio Sarri czy Juergen Klopp zawsze trzymali się z dala od Oblak, raczej rozglądając się za golkiperem, który da od siebie również coś ekstra „w polu”.
Choć „nowoczesne” ekipy nie wiążą przyszłości z 27-latkiem, to zainteresowanie jego usługami wciąż jest niemałe. Co okienko pojawiają się pogłoski o możliwej zmianie otoczenia. Juventus, Inter, PSG. On wie, że zdobycie trofeów z Atletico byłoby bardziej wyjątkowe od odejścia i szybkiego mistrzostwa z Bayernem. Zapewne też wie, że pozostanie i wygranie Ligi Mistrzów z „Los Colchoneros” oznaczałoby więcej, lecz może przyjść moment, w którym uzna, że to zwyczajnie niemożliwe. To podobny problem, jaki na Wanda Metropolitano mieli z Antoine Griezmannem. A i jemu w końcu cierpliwość się skończyła.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również