Wczoraj „Special One”, dziś „Special Out”. Wygnany z Old Trafford Jose Mourinho czeka na ofertę z Realu Madryt

Wczoraj „Special One”, dziś „Special Out”. Jose Mourinho na wygnaniu
Oleksandr Osipov / Shutterstock.com
Przymusowe wakacje Jose Mourinho nieoczekiwanie przedłużają się. Zamiast oddychać piłkarską szatnią, błąka się po telewizyjnych studiach, zamiast rozpracowywać kolejnego przeciwnika, pozuje na ściankach reklamowych. Czy ktoś jeszcze uwierzy w charyzmę Portugalczyka, by ten mógł wreszcie zabrać kocyk z plaży, złożyć leżak, wypuścić powietrze z gumowej kaczki i zabrać się wreszcie do roboty, do której jest stworzony?
Na konferencjach zawsze był pewny siebie. Odpowiadał tylko na takie pytania, na jakie chciał, w sposób jaki chciał i tonem, jaki uważał za stosowny. Oprócz pewności, charakteryzował się pracowitością. Gdy dziennikarze sugerowali mu odpoczynek, on pukał się w głowę. W ciągu dekady zamieniał Inter na Real, Real na Chelsea, Chelsea na Manchester United i nigdzie nie mógł mieć komfortu spokojnej pracy. Ciągle pod presją wyniku.
Dalsza część tekstu pod wideo
Gdy kilka lat temu został pogoniony ze Stamford Bridge musiał zaakceptować pięciomiesięczną przerwę od pracy. Czasami udzielał wywiadów, czasem został poproszony o wzięcie udziału w jakimś komercyjnym przedsięwzięciu. Ciągle jednak dało się wyczuć, że na jego warsztat jest spory popyt. Mówiło się o Manchesterze City i Bayernie Monachium, gdzie jednak zainstalowano odpowiednio Pepa Guardiolę i Carlo Ancelottiego. W końcu przypomniano sobie o nim w drugim Manchesterze.

Wilczy bilet z Old Trafford

Gdy przyjeżdżał na obiekty przy Sir Matt Busby Way dało się zauważyć u kibiców „Czerwonych Diabłów” podniecenie. Po szeregu bardziej (van Gaal) lub mniej (Moyes) kompetentnych następców Alexa Fergusona, do klubu trafił ktoś, kto wiedział, jak wygrywa się trofea. Niestety pobyt Portugalczyka na Old Trafford był mordęgą dla wszystkich: dla niego, sztabu szkoleniowego, zarządu klubu, zawodników, a na pewno dla sympatyków United.
Mourinho nie mógł się jednak spodziewać, że po twardym lądowaniu (nie pierwszym przecież w jego karierze) dziewięć miesięcy później dalej będzie bez pracy. Wygląda to tak, jakby cała społeczność piłkarska się na niego uwzięła. Jakby zakażał porażkami wszystko, czego się dotknie. Oczywiście, propozycje napływały, ale zazwyczaj spoza Europy. A liga chińska nie jest miejscem, gdzie powinien trafić jeden z najbardziej uzdolnionych trenerów swojego pokolenia.
To w sumie niezwykłe, że w czasach, kiedy latem przeprowadza się w europejskich klubach największe rewolucje, żegna się z menedżerami, którzy zawiedli nawet w najmniejszymi stopniu, kiedy nie patrzy się na pieniądze, które trzeba zapłacić zwolnionym, a trenerska karuzela przyspiesza coraz bardziej – Jose Mourinho, marka sama w sobie, nadal pozostaje bezrobotny. Jak pies, czekając aż z wielkiego biesiadnego stołu skapnie kawałek mięsa. Ciągle się oblizuje i wyczekuje okazji.

Każdy, tylko nie Mou

A takich już kilka było. Najpierw z nadzieją spoglądał w stronę Turynu, gdzie grande Juventus postanowił zaryzykować i znaleźć nową „miotłę”, gotową wprowadzić „Starą Damę” do tytułów w Europie. Ku rozpaczy Mourinho postawiono na Maurizio Sarriego, sześćdziesięciolatka, który dopiero zdobył swoje pierwsze trofeum w długiej karierze, Ligę Europy z Chelsea.
Podobno był też blisko drugiej kadencji w Interze, w Mediolanie jednak wybór padł na zwolennika dyscypliny taktycznej Antonio Contego. Pozostawał zawsze Madryt i pogrążony w kryzysie Real, osierocony po niespodziewanym odejściu Zinedine’a Zidane’a. Po dwóch nieudanych eksperymentach z Lopeteguim i Solarim, powróciły rządy z Zizou, choć Perez miał już robić telefony do „Special One”…
Zdobywca 25 trofeów (dwudziestu, jeśli ktoś niespecjalnie lubi liczyć superpuchary) teraz, gdy ruszyła Liga Mistrzów, może tylko włączyć telewizję, usiąść na bujanym fotelu i powspominać dobre czasy. W wywiadzie dla „Telegraph” jeszcze niedawno mówił: „Czerwiec to piłkarskie wakacje, lipiec – zaczynają się przygotowania do nowego sezonu, sierpień – rusza liga, wrzesień – nikt nikogo nie zwalnia, więc, o mój Boże, trzeba czekać najwcześniej do października, a realnie na listopad i grudzień” – żalił się dziennikarzom.
I bardzo prawdopodobnie, że się doczeka. W mediach aż huczy o kolejnych pęknięciach na linii Florentino Perez-Zinedine Zidane. Trudno więc nie mniemać, że najpilniejszym widzem telewizyjnej transmisji z meczu PSG - Real Madryt był właśnie Jose Mourinho.
Możemy się tylko domyślać, z jakim uśmiechem na twarzy oglądał poczynania piłkarzy w białych koszulkach i jakie błędy dostrzegał w ustawieniu chłopaków Zizou. I wielce prawdopodobne jest, że Portugalczyk odkurzy swój słynny notesik i będzie czynił kolejne wpisy przy okazji najbliższych pojedynków Realu: z Sevillą i Atletico. Wystarczą dwie wpadki i wszystko wskazuje na to, że Santiago Bernabeu przywita się z nowym-starym szkoleniowcem.

„Jestem strażakiem”

Sam przyznaje, że w ostatnich latach stał się trenerem od gaszenia pożarów. W tym samym wywiadzie dla „Telegraph” mówi: „Z całą pewnością, moja kolejna praca będzie trudna, bo jestem bardzo słaby w doborze projektu. Albo to zły projekt wybiera mnie. Ale za każdym razem wynik jest ten sam. Kiedy leciałem do Madrytu, to dlatego, że Real miał kłopoty. Tak też było z United. Chelsea? Kiedy zaczynałem pierwszą kadencję, nie wygrali ligi od pięćdziesięciu lat. Za drugim razem tworzyli nowy zespół, bo ze starego zostały wióry. Inter też nie wygrał Ligi Mistrzów od pięćdziesięciolecia.” – kontynuował w swoim stylu Mourinho.
To jest cały on. Uwielbia tak nagiąć fakty, by stworzyć wokół siebie legendę. Można mówić, że gdy zaczynał pracę w Chelsea, otrzymał nieograniczoną wręcz sumę pieniędzy od Romana Abramowicza, który dopiero drugi rok cieszył się swoim klubem i chętnie inwestował w nowych zawodników. W Realu właśnie tworzyła się najwspanialsza paczka piłkarzy, gotowa za chwilę zdobyć coś, czego nie udało się jeszcze nikomu – wygrać trzy Ligi Mistrzów z rzędu. Dużą kwotę na rozwój ekipy otrzymał też (przynajmniej na początku) w United.
Nie działo się to przypadkiem. Właściciele: Abramowicz, Massimo Moratti, Perez i rodzina Glazerów, uwiedzeni liczbą zdobytych tytułów, zapewnieniami Mourinho o realizacji wielkich planów i gwarancji sukcesów, zawsze chętniej sięgali do portfela. Seryjny zwycięzca musi dostawać to, czego chce. I zwykle zaufanie się zwracało i zwykle na krótką metę. Portugalczyk odhaczał checklistę, po czym zapominał, że po wakacjach trzeba przygotować drużynę tak, by sukces powtórzyła. I tak wpadał w spiralę niepowodzeń.

Nie przystaje do nowych czasów?

To może być trudne do przełknięcia dla Jose, ale nastały trochę inne czasy. Portugalczyk stał się najbardziej poszukiwanym trenerem wtedy, gdy pilnowanie obrony i dyscyplina taktyczna była bardzo modna. Szukano ludzi, którzy będą potrafili przeciwstawić się tiki-tace Guardioli, a później samemu zbudować team na filozofii: posiadanie piłki jest najważniejsze. W ostatnich latach nastąpił wyraźny zwrot ku łagodniejszym i mniej autorytarnym rządom i bardziej liberalnej swobodzie poruszania się po boisku. Luzuje się lejce najlepszym i promuje indywidualności.
Czy Portugalczyk jest w stanie przystosować się do nowych realiów? Mam co do tego duże wątpliwości. To ciągle facet z niezwykłym zmysłem taktycznym, ale nadal wierny swoim ideałom. Znany też z tego, że niekoniecznie lubi stawiać na młodość.
Na Wyspach wypomina się mu krytykę Lamparda i jego Chelsea po druzgocącej porażce 0:4 z Manchesterem United w pierwszej kolejce Premier League. Uderzył we Franka, bo ten postawił na talenty pokroju Masona Mounta i Tammy’ego Abrahama. Uznał, że nie są jeszcze gotowi na grę w elicie. Kilka tygodni później pierwszy zadebiutował w reprezentacji Anglii, a drugi jest liderem klasyfikacji strzelców angielskiej ekstraklasy, strzelając gole co 47 minut.
W wieku 56 lat Mourinho jest jednak wystarczająco młody, by wypełnić swoją gablotkę jeszcze kilkoma statuetkami. To ciągle wygłodniały wilk, który wprawdzie potrzebuje zaangażowania finansowego klubu, ale ze swojej roli wywiąże się doskonale.
Wielu zastanawia się, czy dla „Special One” nie lepszy będzie czyściec, rezygnacja z mocarstwowości na rzecz prowadzenia klubu „dojrzewającego”. Ajaksu? Może powrót do Porto? Tam jednak stawia się na rozwój młodzieży, wprowadzanie wychowanków do pierwszego składu, inwestycje w przyszłość. To nie jest wizja Jose. On chce topowego klubu, by zarządzić może ostatnią już w swojej karierze szarżę po Ligę Mistrzów. Jeszcze chwilę poczeka, aż ktoś zechce jego.
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również