Więcej niż Derby. Świńskie łby w El Clasico, stadionowy terror, niewyjaśnione zabójstwo i „zlecenie” na Boruca

Więcej niż Derby. Świńskie łby w El Clasico, stadionowy terror, niewyjaśnione zabójstwo i „zlecenie” na Boruca
screen z youtube.com
Gdy nadchodzą wielkie mecze derbowe, kibice piłkarscy przeżywają osobiste święto, emocje sięgają zenitu, serca zaczynają bić mocniej w takt odmierzających wskazówek zegara, które nieuchronnie odmierzają minuty do wyczekiwanego wydarzenia, natomiast poziom adrenaliny niebezpiecznie wzrasta. Często do tego stopnia, że napięcia pomiędzy zwaśnionymi fanami rywalizujących ze sobą drużyn kończą się tragicznie, bo nieraz utratą zdrowia, a nawet pozbawieniem życia.
Szaliki z nazwami zespołów na szyjach, koszulki w ukochanych barwach klubowych, stadionowe przyśpiewki rozbrzmiewają wśród kamienic, uliczkami miasta podążają pochody miłośników piłki nożnej, okoliczne bary oblegają sympatycy drużyn, konkurujących o palmę pierwszeństwa na mapie danej aglomeracji. Piękny krajobraz, nieprawdaż? Oczywiście, że tak. Niemniej gorącą atmosferę zawsze można podgrzać, a w przypadku spotkań derbowych nie ma prawa obejść się bez przysłowiowego „kotła”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Klasyczne ustawki z mordobiciem? To małe piwo, banał. Wszystko jest cacy, dopóki elementem gry nie stanie się pirotechnika. Za moment w ruch idą kije bejsbolowe, maczety, zdarza się również broń palna. Fruwające krzesełka są na porządku dziennym, koktajle Mołotowa sieją popłoch w szeregach wrogich formacji kibicowskich. To już przestaje przypominać święto futbolu i zaczyna przybierać kształt strefy działań zbrojnych.
W kontekście jutrzejszego pojedynku, który elektryzuje cały piłkarski świat, czyli legendarnemu „El Clasico”, postanowiliśmy przytoczyć kilka otoczonych złą sławą historii z prestiżowych potyczek derbowych, gdzie piłka nożna – nad czym ubolewamy – stanowiła zaledwie urozmaicenie „świętych wojen”.

Krakowski spleen

W naszym skromnym zestawieniu nie mogło zabraknąć derbów Krakowa, w których Cracovia staje w szranki z Wisłą. Gdy mierzą się jedne z najstarszych klubów w Polsce, nie sposób o nich dać choćby wzmianki. Na boisku ten spektakl odbywa się zazwyczaj w atmosferze czysto sportowej. Naturalnie jest agresywność i determinacja, która derby powinna cechować, ale bez większych zawadiackich wykroczeń.
Inaczej sprawa wyglądała z perspektywy zagorzałych kibiców zespołów. Zwłaszcza historie pomeczowe robią na zwykłym zjadaczu futbolowego chleba szokujące wrażenie. Jeżeli szukacie nienawiści przez gigantyczne „N”, to trafiliście pod właściwy adres. Dotarliśmy do jednego z byłych ultrasów Craxy, który zdecydował się poświęcić nam czas i wtajemniczyć pokrótce w historię z życia wziętą, a oto ona:
- Jak dla mnie derby te są najbardziej podobne do derbów Rzymu, czyli Roma-Lazio. . W środowisku kibicowskim są takie mecze, gdzie oprócz wyniku liczy się jeszcze coś innego. Pamiętam derby, których tak naprawdę nie pamiętam, a było to za sprawą kibiców Ajax Amsterdam, Victoria Żiżkow czy Lecha lub Arki. Z tymi klubami trzymaliśmy sztamę. Osobiście pragnę odnieść się do derbów rozgrywanych w maju 1996 roku. Dla mnie jako kibica „Pasów” rezultat nie był istotny, ponieważ przegraliśmy wówczas 0:2 na własnym stadionie, ale to, co działo się przed meczem i po, zostanie na zawsze w mojej pamięci.
- My, jako kibice „Craxy” spotkaliśmy się jak zawsze w Rynku, a nasi oponenci przy dworcu. Nie było szans na jakąkolwiek zadymę, ponieważ dzielił nas nieduży dystans, ale duży kordon policji. Mecz rozgrywany był na starym stadionie Cracovii i pamiętam oprawę zrobioną przez kibiców Wisły. Przez całe spotkanie wymachiwali balonikami w trzech kolorach, które później poniewierały się po torze kolarskim, który był wtedy na stadionie.
- W czasie przerwy, do dzisiaj nie wiem jak, na nasz sektor przedostał się jeden z kibiców Wisły, ale ze względu na „miłość do zwierząt” piesek został tylko rozebrany do naga i puszczony wolno do swoich. Pomimo wielu nieporozumień pomiędzy Cracovią i Wisłą, był jednak jeden wspólny cel pod koniec tego spotkania - szturm na policję, z którego obie ekipy wywiązały się wzorowo. Szkoda tylko stadionu, który został zdemolowany, ale w zamian za to poleciał grad kamieni na policję, która lekko zwariowała.
Czym naprawdę jest podyktowana niechęć do siebie sympatyków obu ekip? Janusz Basałaj twierdzi, że chodzi o to, iż Wisła za czasów komuny uchodziła za klub milicyjny, finansowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, natomiast Cracovia była biedniejsza, pokrzywdzona, lecz uznawana za intelektualistów, artystów.
- W stanie wojennym mnóstwo Wiślaków – bokserów, zapaśników, judoków – wcielono do ZOMO i ci ludzie dokonywali aresztowań działaczy ówczesnej opozycji, np. Solidarności. Osiem lat po zmianie w Polsce ustroju politycznego, prezydentem Krakowa został pan Andrzej Gołaś, wielki fan Cracovii, który „Białej Gwiazdy” nie cierpiał, bo w 1981 roku Wiślacy go wygarnęli z ciepłego domu i internowali – Janusz Basałaj.

Interkontynentalna jatka

Przekraczanie granic w derbowych starciach Fenerbahce przeciwko Galatasaray od dawna nosi znamiona wymiaru kryminalnego. Latające butelki, zapalniczki, samosąd na trybunach, lecz również poza nimi. Kiedy człowiek słyszy, że mecz obu drużyn już tuż, tuż, chciałby zobaczyć wspaniałą oprawę publiczności, ekscytujący spektakl na murawie, a w większości przypadków serwuje się mu bandę nieokrzesanych rzezimieszków wywołujących burdy oraz ociekające krwią obrazki.
Futbolowe święto nad Bosforem od pokoleń jest traktowane w kategoriach dniu sądu, bowiem Stambuł dzieli się na dwie części. Europejską, w której królują miłośnicy Galatasaray (tzw. „UltrAslan”) i azjatycką, gdzie rządzą grupy kibicowskie „Genc Fenerbahceliler” oraz „KFY” (Kill For You), opowiadające się za „Kanarkami”. Zwycięstwo w tej potyczce gwarantuje miłość sympatyków. Ewentualna porażka grozi śmiercią.
3 maja 1989 roku odbył się najbardziej szalony mecz w dziejach zażartej rywalizacji. Na 25 minut przed końcem ekipa „Galaty” prowadziła 3:0 i wydawać by się mogło, że nie ma siły na odwrócenie losów pojedynku przez Fenerbahce. Wraz z końcowym gwizdkiem sędziego rezultat brzmiał… 4:3 na korzyść „Kanarków”.
Wieczorem, kiedy azjatycki obszar Stambułu oblewał niesamowity sukces, po drugiej stronie miasta zorganizowano polowanie na „zagubionych”, czyli tych, którym pomyliły się alejki i wylądowali w niewłaściwym miejscu. Ożenić komuś kosę w rozpaczliwym akcie zemsty? Tam to normalka. Feralnej nocy z rąk bezwzględnych oprawców zginęło dwóch młodych mężczyzn, fanów Fenerbahce. Sprawców haniebnego czynu nigdy nie ujęto. Do tej pory nikt nie wie, czy w ogóle ich szukano.

Święty terror

Słynnych derbów Glasgow nie trzeba nikomu specjalnie nakreślać, ale jednak warto wspomnieć ich historię. Celtic stanowi w stolicy Szkocji katolicką mniejszość, zaś Rangersi to protestancka duma szkockiego futbolu. Batalia pomiędzy dwoma klubami rozpoczęła się na dobre w 1888 roku, kiedy to w pierwszym spotkaniu lepsi okazali się zawodnicy z zieloną czterolistną koniczynką w herbie.
Odmienne wyznania religijne, krzewienie zgoła innych wartości kulturowych, społeczność Glasgow podzielona na dwie grupy. W klubie z Ibrox Park zawsze zatrudniano wyłącznie protestantów i nieistotne było, czy odpowiadałeś za środki czystości, za stan murawy, pełniłeś funkcję trenera czy kopałeś piłkę podczas rozgrywek ligowych. Na Twoich ustach musiała wybrzmiewać nienawistny okrzyk: „Pieprzyć papieża!”.
W 1989 roku sytuacja uległa diametralnej zmianie, ponieważ Rangersi zakontraktowali byłego napastnika Celtiku, Mo Johnstona, który nie bał się głośno mówić o swojej wierze w Boga. Pewnego razu rzesze protestanckich fanatyków zebrały się pod stadionem drużyny, gdzie paliły kukły z wizerunkiem gracza, szaliki własnego zespołu, bilety na potyczki drużyny i pozostałe akcesoria związane z klubem.
Johnstona otoczono ochroną, ale i tak nie ustrzegło go to przed napastliwymi listami pełnymi jadu oraz pogróżek. Na szczęście zorganizowane oddziały szkockiej policji doprowadziły do rozbicia i aresztowań szajki oprychów, którzy opracowywali plan zamordowania Mo. Jednak co ten człowiek przeżył, to jego. My z kolei mamy kogoś po drugiej stronie barykady. Celta z krwi i kości, a mianowicie Artura Boruca, który kochał prowokować oponentów z Ibrox Park, chociażby wykonując znak krzyża przed sektorem „The Gers”.
Znany dziennikarz, Piotr Koźmiński, kilka wiosen temu przytoczył mrożącą krew w żyłach historię z 2008 roku, gdy po jednym z meczów „Holie Golie” pokazał się na boisku w koszulce z wizerunkiem Jana Pawła II, na której widniał napis: „Boże, błogosław papieża”.
Pokłosiem tego była akcja 32-letniego kibica Rangersów, Alana Lintona, który wysyłał listy do szkockich redakcji, w których zaznaczał, że jest gotów wysadzić obiekt sportowy Celtiku w powietrze, ale w pierwszej kolejności zastrzeli polskiego bramkarza. Linton został skazany na dwa lata więzienia za groźby o podłożu terrorystycznym.

Świński łeb, dmuchana lala i reklama Coca-Coli

Stajemy w przededniu największego wydarzenia futbolowego globu, gdzie oczy całego piłkarskiego świata zostaną skierowane na Camp Nou, aby obserwować mecz FC Barcelony przeciwko Realowi Madryt.
„Derby Europy”, jak potocznie mówi się o tym spotkaniu, zawsze porywają tłumy sympatyków piłki nożnej, generują rekordowe słupki oglądalności, ale za kulisami tego znakomitego współzawodnictwa również znajdują się sceny, które nadawałyby się do magazynu kryminalnego 997.
„El Clasico”, wbrew wyjątkowości i rangi zawodów, niosły za sobą wiele sytuacji, których lepiej unikać lub najlepiej o nich zapomnieć. Mniejsza już o dmuchaną lalę ubraną w trykot meczowy Luisa Figo, gdy genialny Portugalczyk przeniósł swoje talenty z Barcy do Realu, bo to raczej zalicza się do kategorii zabawnych, ale już świński łeb lądujący na murawie Camp Nou, kiedy Figo po raz pierwszy stał się obiektem wendetty kibiców, napawa pewnego rodzaju niesmakiem i brakiem gustu. Tak to wspomina legenda portugalskiego futbolu:
- Byłem odpowiedzialny za wykonywanie rzutów rożnych w tamtym meczu z Barceloną. Byłem bardzo skoncentrowany, ponieważ chciałem wykonać moją pracę w możliwie najbardziej profesjonalny sposób. Przyszedł jednak taki moment, że nie mogłem nic zrobić. Rzucano w moją stronę ogromną ilość różnych przedmiotów. Było tego tak dużo, że nawet nie potrafię powiedzieć, czym dokładnie rzucali - opowiadał Figo.
- Pamiętam, że jedna rzecz mi się przydała. Wówczas jednym z moich sponsorów była Coca-Cola. Zobaczyłem butelkę tego napoju na murawie i podniosłem ją w taki sposób, jakbym nagrywał reklamę. Następnego dnia mogłem zobaczyć w gazetach, że spadły również butelki whisky, świńskie głowy. Wszystkiego po trochu - mówił.
Trzeba potrafić grać pod presją i „złote dziecko” portugalskiego futbolu radziło z takim stanem rzeczy doskonale. W trakcie „Gran Derbi” nie iskrzy tylko na trybunach, lecz przede wszystkim na placu gry. W sierpniu 2011 roku w końcówce spotkania piłkarze obu drużyn wdali się w ostrą szarpaninę.
Głównym winowajcą całego zajścia był obrońca „Królewskich", Marcelo, który brutalnie sfaulował Cesca Fabregasa. Do wymiany ciosów włączyli się prawie wszyscy piłkarze, także ci z ławki rezerwowych.
W bitwie uczestniczyli nawet członkowie sztabów szkoleniowych. Jose Mourinho wsadził palec w oko Tito Vilanovie, asystentowi Pepa Guardioli. W odpowiedzi Portugalczyk został odepchnięty i poczęstowany soczystym uderzeniem w twarz. Poniższy filmik to przedświt tego, co może nas dzisiaj czekać, choć od lat jest spokojniej, niż kiedyś.
Oczywiście, nic w piłce nożnej nas już nie zdziwi, jednak wolelibyśmy obejrzeć zdrową rywalizację. Niech to będzie pojedynek pełen walki, fantastycznych goli, nawet trash-talku, ale bez rzucania na murawę przedmiotami, używania przez miłośników obydwu zespołów broni białej lub innych pozbawionych wyobraźni ekscesów, aczkolwiek tego typu potyczki zawsze są meczami podwyższonego ryzyka, więc lepiej dmuchać na zimne.
Trudno wskazać jednoznacznego faworyta starcia. Barcelona chce powetować sobotnią stratę punktów w San Sebastian, Real wrócić na właściwe tory po ledwo wywalczonym remisie z Valencią. Niemniej to „El Clasico”, gigantyczny prestiż spotkania, wyższa mentalność, wzmożona koncentracja.
Najlepsze świadectwo wagi tej rywalizacji dał kiedyś Alfredo di Stefano, mówiąc: „Wybrałem Real Madryt zamiast Barcelony, bo jestem zwycięzcą, a nie przegranym”.
Dziś zdolnością umiejętnego zripostowania tamtych słów popisuje się Gerard Pique: „Mali Hiszpanie – wygraliśmy waszą ligę, a teraz zdobędziemy Puchar waszego Króla”. Już nie możemy doczekać się pierwszego gwizdka, a Wy?
Mateusz Połuszańczyk

Przeczytaj również