Więcej Polaków w topowych ligach? Najkrótsza droga prowadzi przez... „zaplecze”

Więcej Polaków w topowych ligach? Najkrótsza droga prowadzi przez... „zaplecze”
MediaPictures.pl / shutterstock.com
Dożyliśmy takich czasów, że mało który kibic interesuje się Championship, Serie B czy 2. Bundesligą. No może z wyłączeniem Leeds United, gdzie pierwsze skrzypce gra odkurzony dla kadry Mateusz Klich. Ale we wszystkich wyżej wymienionych ligach nasi rodacy walczą o coś więcej niż tylko awans do wyższej klasy rozgrywkowej.
Powiedzmy sobie uczciwie - mając Polaków w najlepszych ligach Europy, nie chcemy tracić czasu na oglądanie rozgrywek gorszego sortu. I to pomimo wszędobylskich głosów, że 2 liga niemiecka, angielska czy włoska stoją na wyższym poziomie niż nasza rodzima Ekstraklasa. Szkoda, bo perypetie naszych rodaków na zapleczach topowych lig zdecydowanie zasługują na naszą uwagę!
Dalsza część tekstu pod wideo

2. Bundesliga - walka o powrót do żywych

Ciężkie jest życie polskiego bramkarza w XXI wieku. 15 lat temu golkiper regularnie grający w Niemczech choćby i na drugim poziomie rozgrywkowym byłby chociażby powoływany do kadry, ale od czasów Dudka, Kowalewskiego i Boruca poprzeczka została podniesiona bardzo wysoko.
Rafał Gikiewicz o reprezentacji już raczej nie marzy, ale o 1. Bundeslidze jak najbardziej. W końcu w barwach Freiburga udało mu się "liznąć" najwyższej klasy rozgrywkowej. Mało tego, w najlepszej niemieckiej lidze nie zaznał goryczy porażki! Na początku zeszłego roku rozegrał spotkania z RB Lipsk i Borussią Dortmund, zakończone zwycięstwem (2:1) i remisem (2:2).
Po 4 zdobytych punktach w starciu z naprawdę mocnymi ekipami, zarówno Gikiewicz, jak i polscy kibice mogli liczyć na zachowanie statusu pierwszego bramkarza w mizernym Freiburgu. Stało się inaczej, co wcale nie znaczy, że młodszy z bliźniaków (o 15 minut) ma czego żałować. Lipcowy transfer do berlińskiego Unionu wydawał się być krokiem wstecz, ale czasem trzeba zrobić krok w tył, by zrobić dwa kroki w przód.
I tak właśnie stało się w przypadku Rafała. „Kicker” wybrał go drugim najlepszym bramkarzem drugiej Bundesligi, uznając jednocześnie kierowaną przez niego defensywę Unionu za najlepszą w lidze.
Ekipa ze stolicy na półmetku rozgrywek zajmuje 4 miejsce w lidze, ze stratą 3 punktów do miejsca premiowanego grą w barażach i 6 do lidera. Z 18 spotkań przegrała tylko jedno i gdyby nie 10 remisów (!), to w Berlinie powoli zaczynaliby mrozić szampany.
Oczywiście nie można zapomnieć o ofensywnych statystykach Gikiewicza. Nie jesteśmy w stanie policzyć, ile punktów nasz bramkarz wybronił swojej drużynie, ale jesteśmy w stanie sprawdzić, ile uratował ich grą do przodu. Asysta w spotkaniu z Duisburgiem uratowała Unionowi remis, a bramkę w ostatniej minucie z 1. FC Heidenheim (również wartą 1 punkt) pokazywano na całym świecie.
Oj barwne jest rodzeństwo Gikiewiczów. Jeden zmienia kluby jak rękawiczki, a drugi, strzegąc bramki, zdobywa gole. Mamy nadzieję, że skoro Rafał pojawił się już z powrotem na naszych radarach, to szybko z nich nie zniknie. Mało kto zasłużył na grę w 1. Bundeslidze jak były bramkarz Śląska.
Zapewne na powrót do żywych liczył także Waldemar Sobota. O 18-krotnym (byłym?) reprezentancie Polski pamiętają już chyba tylko w jego rodzinnym Ozimku. W sezonie 2018/19 uzbierał w barwach FC St. Pauli marne 452 minuty (8 spotkań), w czasie których zaliczył jedną asystę.
Co prawda Sobota może tłumaczyć się kontuzją, która wykreśliła go z gry na trochę ponad miesiąc, ale już wcześniej nie był pierwszym wyborem trenera. Ostatnio było głośno o nim tylko w kontekście… Krzysztofa Piątka, ze względu na pasujące do siebie nazwiska.
Dlaczego w ogóle piszemy o Sobocie? Ano dlatego, że jego St. Pauli jest w tabeli tuż przed Unionem i ma realną szansę na awans do Bundesligi. Wkład Waldka w trzecią pozycję jest niestety minimalny i nic nie wskazuje na to, żeby jego sytuacja miała się zmienić. Skoro liga belgijska i drugi poziom niemieckich rozgrywek są dla niego za wysokimi progami, to ciężko nam zdobyć się na jakikolwiek optymizm.

Serie B - walka o awans

Na półwyspie Apenińskim o awans do Serie A w barwach Palermo walczą Przemysław Szymiński i Radosław Murawski. Jeszcze w zeszłym roku polską kolonię na Sycylii uzupełniali Thiago Cionek i Paweł Dawidowicz, ale w obliczu braku awansu oraz ofert ze SPAL i Hellasu, z kwartetu zrobił się duet.
Cieszyć może szczególnie postawa Murawskiego, który jest pierwszoplanowym zawodnikiem lidera Serie B. Były zawodnik Piasta rozegrał 17 z 19 możliwych spotkań i jest filarem środka pola. Utrzymując miejsce w składzie i awansując do najwyższej włoskiej ligi, stanie się mocnym kandydatem do gry w biało-czerwonych barwach.
Modelowo prowadzona kariera i pokonywanie jej szczebli małymi krokami sprawiają, że w przypadku ewentualnej przyszłorocznej gry w Serie A, Karol Linetty będzie śnił koszmary w kolorze różowo-czarnym. Bo as w rękawie w postaci „skoro gram w włoskiej lidze, to w kadrze nie muszę się starać” straci na wartości. W końcu takich asów na półwyspie Apenińskim będzie więcej. A ciche głosy sugerujące powołanie „Murasia” do kadry pojawiły się już w listopadzie.
Pracowity, wyciszony, robiący swoje. Tak samo mówiliśmy zresztą o Linettym za czasów gry w Lechu Poznań, ale od „Karolka” oczekiwaliśmy większych postępów po zmianie klubowych barw. Murawski ma wszystkie karty po swojej stronie, aby udowodnić że ciągły progres małymi krokami jest jak najbardziej możliwy. Bez rzucania się na głęboką wodę.
Mniejszy wkład w pozycję Palermo w ligowej tabeli ma Przemysław Szymiński. Do 14. kolejki miał na koncie 3 rozegrane spotkania (149 minut), ale w ostatnich 5 meczach meldował się na murawie 4-krotnie, z czego 3 razy w pierwszym składzie. Udało mu się nawet ustrzelić bramkę w spotkaniu z Ascoli, czym na pewno polepszył swoją sytuację w barwach lidera Serie B.
Za Szymińskiego pozostaje tylko i wyłącznie trzymać kciuki, bo w naszej kadrze potrzeba stoperów jak kani dżdżu. A że Przemysław jest twardym chłopem, który zawsze walczy o swoje, przekonaliśmy się już w zeszłym sezonie kiedy na przemian grał i grzał ławę.
Tak czy siak, jeśli Murawski utrzyma formę, a Szymiński trochę poprawi swoją, to za pół roku możemy mieć powiększoną polską kolonię w Serie A i dwóch mocnych kandydatów do gry w reprezentacji. Oby, bo powiew świeżości po mocno zatęchłym 2018 roku na pewno się przyda.
Pozostańmy jeszcze w Serie B. Piąte miejsce w tabeli (a więc pozwalające na grę w barażach o awans do Serie A) z 2 punktami straty do wicelidera (bezpośredni awans) zajmuje Hellas Werona z wypożyczonym z Benfiki (który to już raz?) Pawłem Dawidowiczem.
Czy wiecie, że ten chłopak debiutował w polskiej kadrze ponad 3 lata temu? I niby gdzieś tam wokół niej krąży jak wolny elektron, ale na stałe związać się nie chce. Selekcjoner raz na jakiś czas sobie o nim przypomina, ale to chyba raczej w imię zasady „z braku laku dobry kit”.
Dawidowicza broni na pewno metryka, bo 23 lata to jeszcze nie moment, aby go skreślać. Jeśli awansowałby w końcu do Serie A (rok temu był w polskim kwartecie w Palermo, które wyrżnęło się na ostatniej prostej do awansu), na pewno pojawiłby się w orbicie zainteresowań Jerzego Brzęczka. I to zarówno jako środkowy obrońca, jak i defensywny pomocnik, bo Fabio Grosso regularnie stawia na Polaka na obu pozycjach.

Championship - walka o n-tą szansę

Mowa oczywiście o Mateuszu Klichu i jego dziwnej niemiecko-holenderskiej karierze. U zachodnich sąsiadów był cieniem piłkarza czy to w Wolfsburgu, czy w Kaiserslautern. Kiedy tylko przeprowadzał się nieco bardziej na zachód, grał jak z nut i był minimum wyróżniającym się zawodnikiem Eredivisie. Taki holenderski odpowiednik Warzychy w Grecji.
Transfer do Leeds United nie wzbudził w Polsce emocji większych niż wzruszenie ramion. W końcu przechodził do 13. ekipy Championship, która w poprzednim sezonie straciła do lidera 39 punktów. Mało tego, pół roku po transferze Klich został wypożyczony do… Holandii. Jednak to, co zrobił po powrocie na Wyspy przeszło nawet najśmielsze marzenia. Najbardziej chyba jego samego.
Główne pytanie brzmi: czy Klich jest w stanie wreszcie ustabilizować swoją formę? W zeszłorocznych eksperymentach Jerzego Brzęczka był jednym z niewielu wygranych polskiej kadry. 28 lat to najwyższy czas na udowodnienie kibicom (i sobie samemu), że nie wszystko jeszcze stracone.
Wyobraźmy sobie, że za pół roku Leeds United pod dowództwem Klicha awansuje do Premier League, a w reprezentacji Mateusz gra od deski do deski. I nagle okazuje się, że eksperymenty z Góralskimi, Linettymi czy innymi Szymańskimi były tylko straconym czasem, bo brakujące ogniwa mieliśmy tuż pod nosem. Co prawda potrzebowały X szans, ale wreszcie zespoiły łańcuch środka pola.

Wiosna Wasza!

Gikiewicz, Szymiński, Murawski, Dawidowicz i Klich. 5 muszkieterów gotowych walczyć o grę z Orzełkiem na piersi nie od frontu, a z drugoligowych zasieków. Każdy startuje z innej pozycji: jedni z piekła, drudzy z czyśćca, a jeszcze inni nieskażeni grzechem ligowo-transferowych błędów.
Czy za pół roku zameldują się w pierwszoligowym niebie? Może i nie będziemy odprawiać modłów w ich intencji, ale trzymanie kciuków na pewno nie zaszkodzi.
Adrian Jankowski

Przeczytaj również