Wielki konflikt we Francji. Atak na Zidane'a się nie opłacił. "Prezes postradał rozum"

Wielki konflikt we Francji. Atak na Zidane'a się nie opłacił. "Prezes postradał rozum"
Nicoas Messyasz/Pressfocus
Karuzela trenerska nigdy nie przestaje się kręcić. Do zmian dochodzi nawet w wielkich klubach i reprezentacjach, gdzie po mistrzostwach świata głowę straciło kilku cenionych przecież szkoleniowców. Mimo tego Zinedine Zidane pozostaje bez pracy już od półtora roku - paradoksalnie wynika to z faktu, że Francuz jest po prostu zbyt dobry. No i z tego, że FFF władał człowiek, który go po prostu nie lubi.
Kariera szkoleniowa Zinedine Zidane'a jest szaleńczo krótka, zwłaszcza wtedy, gdy spojrzymy na nią przez pryzmat zdobytych trofeów. W końcu Francuz prowadził Real Madryt łącznie przez około cztery lata - to nie tylko znacznie krócej niż w wypadku kadencji Diego Simeone w Atletico Madryt, Juergena Kloppa w Liverpoolu i Pepa Guardioli w Manchesterze City, ale też Thomasa Franka w Brentford. Mimo tego były reprezentant "Trójkolorowych" zdołał poprowadzić "Królewskich" do aż 11 tytułów, wykręcając przy tym nieprzyzwoitą wręcz średnią.
Dalsza część tekstu pod wideo
Największe znaczenie ma oczywiście trzykrotne sięgnięcie po Ligę Mistrzów, gdzie Real Madryt panował nieprzerwanie w latach 2016-2018. Było to osiągnięcie niezwykłe, osiągnięcie historyczne, które na zawsze zapisało się na kartach futbolu. Jednocześnie jest paradoksalną zgubą Zinedine'a Zidane'a, bo szkoleniowiec z takim dorobkiem nie może pójść do przypadkowego zespołu, pole manewru jest mocno ograniczone.
Na dobrą sprawę Francuza można wyobrazić sobie u sterów Marsylii, PSG, Juventusu, Realu Madryt lub reprezentacji Francji. W wypadku innych klubów sytuacja jest jeszcze trudniejsza, a przecież już wybór ekipy z Lazurowego Wybrzeża byłby prawdziwym szokiem, Paryżanie zostali już przez niego odrzuceni, "Stara Dama" dalej tkwi w związku z Massimiliano Allegrim, który posprzątał początkowy bałagan, zaś ponowne związanie z hiszpańskim gigantem byłoby tyleż dziwne, co odłożone w czasie przez wzgląd na pracę wykonywaną przez Carlo Ancelottiego. Wobec tego najbardziej logicznym wyborem pozostawali "Trójkolorowi" - drzwi do kadry zostały jednak zamknięte w bezceremonialny sposób, który poruszył całą piłkarską Francję i doprowadził do rewolucji.

Czekając na niedzielę

Zinedine Zidane długo był kuszony przez PSG. Po odejściu Mauricio Pochettino to właśnie Francuz urósł do rangi głównego kandydata nie tylko mediów, kibiców oraz ekspertów, ale też włodarzy ekipy z Paryża. Problemem stało się jednak samo podejście "Zizou", który nie spieszył się z przejęciem sterów "Paryżan". Głównym celem legendy pozostawała bowiem praca w reprezentacji Francji - od wielu lat podkreślano, że jeśli 50-latek wróci w końcu do futbolu, to właśnie po to, aby zająć się swoją drużyną narodową.
Pod koniec 2022 roku sytuacja wydawała się sprzyjająca - pozycja Zidane'a była nieprzerwanie silna, zaś kontrakt obecnego selekcjonera, Didiera Deschampsa, wygasał niedługo po zakończeniu mistrzostw świata w Katarze. Niespodziewanie jednak "Zizou" znowu stał się zakładnikiem paradoksu - chociaż jego kraj świetnie radził sobie na mundialu, to każdy sukces oddalał go od upragnionej posady.
Gdy więc Francja dotarła do wielkiego finału, stało się jasne, że do zmiany na stanowisku selekcjonera prędko nie dojdzie. Deschamps już wcześniej cieszył się względami włodarzy FFF, a udany turniej na Bliskim Wschodzie tylko umocnił jego wpływy. Zanim doszło do starcia z Argentyną, przekaz płynący znad Sekwany był jednoznaczny - Zinedine Zidane nie przejmie reprezentacji "Trójkolorowych" na początku 2023 roku, rewolucja zostanie odłożona w czasie.
Doprowadziło to przy okazji do wymownej reakcji 50-latka. Były zawodnik poczuł się urażony zachowaniem władz i nie przyjął zaproszenia na spotkanie z Argentyną. Dołączył tym samym do Karima Benzemy, który również został skreślony w drużynie narodowej - dwie postaci silnie związane z Realem Madryt zostały wówczas odepchnięte na boczny tor, chociaż powody stojące za taką decyzją były zgoła odmienne. Nikt jednak nie spodziewał się, że będzie to dopiero początek zamieszania nad Sekwaną.

Pękający lód

Na początku 2023 roku przedłużono umowę z Didierem Deschampsem. Ruch ten był spodziewany, ale sama długość kontraktu okazała się nieco zaskakująca. Początkowo spekulowano bowiem, że Noel Le Graet nie zdecyduje się na ofertę, która wykroczy poza jego kadencję - wobec tego zakładano, że obecny selekcjoner popracuje z reprezentacją do EURO 2024. Okazało się jednak, że Deschamps podpisał umowę znacznie dłuższą, bowiem ważną do kolejnych mistrzostw świata, a więc do 2026 roku.
Taki ruch ze strony prezesa FFF skazywałby Zidane'a na kolejne trzy lata oczekiwania. Oczywiście w teorii, ale, na dobrą sprawę, także w praktyce - nikt nie wyobraża sobie, aby decydenci mieli zrezygnować ze szkoleniowca, pracującego z kadrą tak dobrze, tak długo i tak doskonale dogadującego się z władzami. Jednocześnie nie to było najgorsze, bo prawdziwą burzę wywołały dopiero słowa Le Graeta, który w końcu oficjalnie zareagował na pytania dotyczące "Zizou". I wtedy lód zaczął pękać.
- Wiem, że Zidane miał wielu zwolenników, niektórzy czekali na odejście Deschampsa. Czy może objąć Brazylię? Nie wiem, ale bym się zdziwił. Może robić co chce, to nie moja sprawa. Nigdy się z nim nie spotkałem, nigdy nie myśleliśmy o rozstaniu z Didierem Deschampsem. On sam także nie próbował się ze mną skontaktować. Gdyby Zidane do mnie zadzwonił, nawet nie odebrałbym telefonu - palnął szef francuskiej piłki w rozmowie z "RMC Sport" (więcej TUTAJ).
Taki atak był bardzo trudny do przewidzenia. Le Graet podniósł bowiem rękę na absolutną legendę, która nie zrobiła właściwie niczego złego. Zidane wykazywał się wręcz zaskakującą cierpliwością, robił wiele, aby zasłużyć na szansę w reprezentacji. Jedynym zwrotem przeciwko obecnej ekipie władającej "Trójkolorowymi" było odmówienie przyjechania do Kataru. A mimo tego wyprowadzono zaskakujący cios, szybko odbijający się rykoszetem w stronę atakującego.
- Zidane to Francja. Nie lekceważmy legendy w ten sposób - napisał Kylian Mbappe. To z jednej strony dość łagodne zabranie głosu, z drugiej zaś jednoznaczna opinia jednej z gwiazd, niekwestionowanego lidera "Trójkolorowych", którego zdanie może mieć dla francuskiego futbolu znaczenie równe temu, które na naszym podwórku ma Robert Lewandowski. Wobec tego trudno się dziwić, że powstały kilka dni temu podział zaczął się pogłębiać, a niepodzielna władza Le Graeta oraz Deschampsa zaczęła ruszać się u swych podstaw.

Krajobraz po bitwie

Pierwszy krok wykonała Rada Etyki FFF, która szybko zaczęła domagać się dymisji. Reakcja była jednoznaczna - chociaż działacz ma w swoich rękach olbrzymią moc, to dla francuskiego futbolu nigdy nie będzie postacią większą lub bardziej znaczącą niż Zinedine Zidane. Oliwy do ognia dolewała też głośna wypowiedź Soni Souid. Agentka sportowa oskarżyła prezesa o obsceniczne, seksistowskie podejście. - On widzi we mnie jedynie piersi i du*ę - powiedziała w rozmowie z "BFMTV", która szybko odbiła się szerokim echem i zwróciła uwagę polityków. Przyszłość Le Graeta nagle stanęła pod znakiem zapytania tak olbrzymim, że jego cień przysłonił wszystkie dokonania 81-latka.
Sprawy potoczyły się bardzo szybko - dotychczasowy prezes FFF został wywieziony na taczkach. Podjęto decyzję o jego zawieszeniu w strukturach, obowiązki na czas wyjaśnienia całej sprawy przejął Philippe Diallo. Na ostateczne rozstanie z Le Graetem Zidane będzie musiał zatem jeszcze poczekać, ale nie ulega wątpliwości, że legendarny piłkarz za to właśnie trzyma kciuki - nowy głównodowodzący FFF potencjalnie otwiera dla niego szansę na przedostanie się do reprezentacji, chociaż szlak ten wydawał się zamknięty na kilka najbliższych lat. W gronie potencjalnych kandydatów do zastąpienia 81-latka wymienia się między innymi zrehabilitowanego Michela Platiniego, który z pewnością dołożyłby wszelkich starań, aby odcisnąć swoje piętno.
W ciągu kilku dni nad francuskim futbolem pojawiło się widmo rewolucji. Wywołano je w sposób nagły, szalenie nieodpowiedzialny. Wierchuszka zatraciła się w swych możliwościach na tyle mocno, że nie zauważyła, kiedy po prostu przesadziła. Bez skrajnej postawy, bez postradania rozumu Noela Le Graeta zamieszanie nie urosłoby do skali prowadzącej do nieuchronnych zmian.
Z niecierpliwością można oczekiwać kolejnych doniesień z Francji - chociaż tamtejszy futbol jest dalece bardziej rozwinięty od polskiego, to za kulisami dzieją się równie niedorzeczne i absurdalne rzeczy. Być może jednak w takich warunkach przyjdzie nam ujrzeć przebudzenie śpiącego giganta i powrót Zidane'a po kilkunastu miesiącach oczekiwania. Byłby to kolejny paradoks w karierze utytułowanego trenera, ale do tego zdążył on już przywyknąć.

Przeczytaj również