Wtedy Mourinho był wielki. "Przeszkodzić mógł mu… Emmanuel Olisadebe"

Wtedy Mourinho był wielki. "Przeszkodzić mógł mu… Emmanuel Olisadebe"
Fred Rotgans / PressFocus
Jose Mourinho stanie dziś przed szansą na dołożenie do swojej gabloty kolejnego trofeum. Jego AS Roma w finale Ligi Konferencji UEFA spotka się z Feyenoordem Rotterdam. Czy “The Special One” będzie mógł święcić kolejny triumf? Tego dowiemy się wieczorem, ale w ramach rozgrzewki proponujemy wam zestawienie wielkich momentów “Mou” w europejskich pucharach. Trochę ich bowiem było.
Wspomnienie jedynie o wygranych finałach byłoby pójściem na łatwiznę, dlatego wybraliśmy poza nimi również inne momenty, po których wypadało jedynie bić brawo drużynom prowadzonym przez Portugalczyka. Imponujące zwycięstwa, zaciekłe rywalizacje z mocnymi przeciwnikami, wielkie come-backi. I nie tylko.
Dalsza część tekstu pod wideo

Zabójcze dogrywki i “zemsta” za Wisłę

Mourinho objął Porto w styczniu 2002 roku, a nieco ponad rok później poprowadził zespół do triumfu w ówczesnym Pucharze UEFA. Droga do podniesienia trofeum była wówczas dość kręta. Niewiele brakowało, a “Smoki” pożegnałyby się z rozgrywkami już na etapie ćwierćfinału. Zadbać o to próbował… Emmanuel Olisadebe. To po jego golu Porto przegrało u siebie 0:1 z Panathinaikosem i musiało walczyć w Atenach o odrobienie strat. Tam bohaterem został Derlei. Najpierw trafił na 1:0 dla ekipy z Portugalii i tym samym doprowadził do dogrywki, a w 103. minucie zadał decydujący cios.
W półfinale Porto nie drżało już o awans do ostatnich minut. U siebie w imponującym stylu pokonało 4:1 Lazio i w rewanżu, zakończonym remisem 0:0, tylko kontrolowało sytuację. Podopieczni Mourinho wyeliminowali zatem drużynę, która dwie rundy wcześniej po dramatycznej rywalizacji odesłała z kwitkiem Wisłę Kraków prowadzoną przez Henryka Kasperczaka.
Wisienką na torcie był oczywiście finał. W nim Porto spotkało się z Celtikiem Glasgow. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. “Smoki” prowadziły 1:0, potem też 2:1, ale za każdym razem Szkoci odrabiali straty. Kolejny raz w przypadku ekipy Mourinho decydowała zatem dogrywka. I znów zakończyła się happy-endem. W 115. minucie bramkę zdobył, co za niespodzianka, Derlei. W taki sposób “Mou” sięgnął po swoje pierwsze europejskie trofeum.

Gol, który zmienił wszystko

Rok po triumfie w Pucharze UEFA przyszedł czas na sukces jeszcze większego kalibru. Jak większość pewnie doskonale pamięta, Porto sięgnęło wówczas po Ligę Mistrzów w jednym z najbardziej sensacyjnych sezonów w historii tych rozgrywek. W finale “Smoki” pokonały 3:0 AS Monaco po bramkach Carlosa Alberto, Deco i Dmitrija Aleniczewa. Zdecydowanie więcej emocji było jednak kilka miesięcy wcześniej…
Na dobrą sprawę Porto mogło pożegnać się z Ligą Mistrzów już w 1/8 finału. Los skojarzył wówczas ekipę Mourinho z Manchesterem United. Pierwszy mecz zakończył się co prawda triumfem “Smoków" (2:1), bo na gola Quintona Fortune’a odpowiedział dwukrotnie Benny McCarthy, ale w rewanżu bardzo długo pachniało awansem “Czerwonych Diabłów”. Od 32. minuty podopieczni Sir Alexa Fergusona prowadzili 1:0 po golu Paula Scholesa, jednak w 90. minucie wydarzyło się to…
Reszta jest już historią. Porto wyeliminowało jeszcze Olympique Lyon i Deportivo La Coruna, a na koniec odniosło wspomniane zwycięstwo nad Monaco. Mourinho po raz pierwszy w karierze sięgnął po Ligę Mistrzów.

Ronaldinho nie wystarczył

Pewnie do dziś kamieniem w bucie “The Special One” pozostaje fakt, że nigdy nie sięgnął po triumf w Champions League z klubem, który jest chyba najbliższy jego sercu. Mowa oczywiście o Chelsea. Nie oznacza to natomiast, że “The Blues” pod wodzą Portugalczyka nie rozgrywali w tych rozgrywkach wielkich spotkań.
Świetny przykład to rywalizacja z Barceloną w 1/8 finału sezonu 2004/05. Na Camp Nou lepsza była “Duma Katalonii”, która wygrała 2:1. Nieoczekiwanym bohaterem został wówczas Maxi Lopez. Na Stamford Bridge “Mou” wypuścił jednak nie piłkarzy, a wściekłe psy. Już po 19 minutach było 3:0 dla Chelsea. Wtedy obudzili się goście, którzy za sprawą dwóch trafień Ronaldinho doprowadzili do wyniku 3:2 i w takiej sytuacji mieli awans w kieszeni. Aż do 76. minuty. Wówczas sprawy w swoje ręce wziął John Terry.
Chelsea awansowała dalej, później wyeliminowała jeszcze Bayern, ale w półfinale zatrzymała się na Liverpoolu. Mourinho w swoim pierwszym sezonie pracy dla Chelsea musiał zadowolić się więc triumfem w Premier League.

Drugie podejście

Po przygodach z Interem i Realem “The Special One” wrócił do Chelsea. Znów musiał obejść się smakiem. Znów potrafił dotrzeć “jedynie” do półfinału, gdzie lepsze okazało się Atletico Madryt. We wcześniejszej rundzie “The Blues” doprowadzili jednak Stamford Bridge do prawdziwej euforii.
W ćwierćfinale Chelsea spotkała się wtedy z PSG, które powoli zaczynało aspirować do miana jednego z topowych klubów Europy. Dwumecz rozpoczął się od triumfu drużyny ze stolicy Francji. I to całkiem pewnego - 3:1. Przed rewanżem sytuacja “The Blues” wyglądała na bardzo trudną.
Kibice zgromadzeni na Stamford Bridge ponieśli jednak swoich podopiecznych. Na 1:0 w 32. minucie trafił Andre Schürrle, a niedługo przed końcem, w 87. minucie, bohaterem został Demba Ba. Oszaleli piłkarze. Oszalały trybuny. Oszalał Mourinho. Chociaż w ostatecznym rozrachunku wyeliminowanie PSG nic londyńczykom nie dało, wspomnienia z tamtego wieczoru na pewno do dziś tkwią w pamięci osób sprzyjających Chelsea. A może nie tylko ich.

Autobus na Camp Nou i Milito show

Zanim w maju 2010 roku Inter Mediolan prowadzony przez Mourinho wypunktował Bayern Monachium w wielkim finale Ligi Mistrzów, oglądaliśmy pełen emocji dwumecz półfinałowy. “Nerazzurri” rywalizowali wówczas z Barceloną i pokazali swoje dwa oblicza.
Najpierw “Mou” pozwolił swoim podopiecznym grać w piłkę, co sprawiło, że w naprawdę bardzo dobrym stylu pokonali oni “Dumę Katalonii” u siebie 3:1. W rewanżu Portugalczyk pokazał już natomiast, że jest przede wszystkim strategiem. Zdając sobie sprawę, że niesiona wsparciem całego stadionu Barcelona rzuci się jego piłkarzom do gardeł, postawił na ultradefensywę. Głęboko bronił cały zespół. Sfrustrowani gospodarze mieli wielki problem, by przedrzeć się pod bramkę Interu. Zdołali strzelić tylko jednego gola. Plan Mourinho wypalił.
Mediolańczycy awansowali do finału, a tam postawili kropkę nad “i”, dając “The Special One” drugi i jak dotąd ostatni triumf w Champions League. Bohaterem został wówczas Diego Milito, zdobywca dwóch bramek.

Niedoceniany w Manchesterze?

Chociaż w momencie zwolnienia Mourinho z Manchesteru United nikt raczej na Old Trafford nie płakał, dziś kibice “Czerwonych Diabłów” mogą za Portugalczykiem zatęsknić. To z nim zdobywali bowiem swoje ostatnie trofea, w tym Ligę Europy. Po kilkunastu latach od triumfu w Pucharze UEFA, “Mou” wygrał też jego nowszy odpowiednik.
Chociaż droga po puchar nie wyglądała na bardzo wyboistą, swoje trzeba było jednak zrobić. Podopieczni “The Special One” najpierw z 12 punktami wyszli z grupy (choć z drugiego miejsca), potem eliminowali kolejno Saint-Etienne, FK Rostów, Anderlecht i Celtę Vigo, a w końcu udźwignęli presję i w wielkim finale pokonali Ajax.
***
To też znamienne - gdy Mourinho dochodzi już ze swoim zespołem do finału rozgrywek europejskich pucharów, zawsze wygrywa. Było tak dwukrotnie z Porto. Było z Interem i Manchesterem United. Czy będzie też z Romą? Przekonamy się już dziś wieczorem. Póki co Portugalczyk ma 100% skuteczności.

Przeczytaj również