Wydali setki milionów, a bronią się przed spadkiem. Jak nie zarządzać klubem piłkarskim

Wydali setki milionów, a bronią się przed spadkiem. Jak nie zarządzać klubem piłkarskim
PressFocus
W 2016 roku, kiedy klub przejął Farhad Moshiri, wydawało się, że Everton może stać się realnym konkurentem dla czołówki Premier League. Sześć lat i ponad pół miliarda funtów wydanych na transfery później zajmuje dwa miejsca nad strefą spadkową. Działania władz od dawna najlepiej charakteryzuje jedno słowo: chaos.
Kilka dni temu Everton zwolnił Rafaela Beniteza i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jeszcze niedawno miał on otrzymać pełne wsparcie właściciela. I tak jak słowa nic nie kosztują, wielu trenerów pożegnało się z pracą mimo zapewnień o bezpiecznej pozycji, tak w Evertonie za deklaracjami poszły czyny. Sprzedano skonfliktowanego z Hiszpanem Lucasa Digne'a, a z funkcją dyrektora sportowego pożegnał się Marcel Brands. Do tego Benitez zaakceptował trzech zawodników, których klub sprowadził w zimowym oknie transferowym. Wszystko po to, żeby chwilę później nie było go już w klubie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Trenerski chaos

Nowym szkoleniowcem nie zostanie Roberto Martinez, parę lat temu zresztą żegnany przez kibiców w mało przyjemnej atmosferze, ponieważ belgijska federacja nie zgodziła się, by łączył pracę w Evertonie z funkcją selekcjonera. To oznacza, że w najbliższych dniach klub będzie poszukiwał kolejnych kandydatów, ale wśród potencjalnych trenerów trudno znaleźć jakikolwiek klucz.
Rozważany miał być Jose Mourinho, a także Wayne Rooney, czyli ludzie z zupełnie dwóch różnych trenerskich światów. Nie widać żadnych konkretnych cech, którymi miałby się charakteryzować nowy szkoleniowiec. To zresztą żadna niespodzianka, bo w ostatnim czasie przewinęło się ich przez klub naprawdę wielu.
Marco Silva miał być powiewem świeżości, człowiekiem, który zagwarantuje nowoczesny i atrakcyjny futbol. Sam Allardyce to z kolei powrót do typowo angielskich korzeni, futbolu opartego przede wszystkim na przygotowaniu fizycznym. Carlo Ancelotti to wielkie nazwisko, możliwość sięgnięcia np. po Jamesa Rodrigueza, ale jak się okazało już niekoniecznie gwarancja wybitnych sportowych wyników. Podobnie jak Ronald Koeman.

Transferowy chaos

Rotacja trenerami, którzy zatrudniani byli bez szerszej strategii odbiła się na wielu nieprzemyślanych transferach. Everton od 2016 roku wydał grubo ponad pół miliarda funtów, a w kadrze nadal ma sporo dziur. Zaliczono mnóstwo wtop na czele ze sprowadzeniem takich zawodników jak: Yannick Bolasie, Morgan Schneiderlin, Cenk Tosun, Theo Walcott, Alex Iwobi, Gylfi Sigurdsson i Davy Klaasen.
Kilku z nich łączy to, że nie radzili sobie w większych klubach, które za wszelką cenę chciały się ich pozbyć. Wtedy z ofertą przychodził właśnie Everton. Trudno uwierzyć, że faktycznie wydał 30 milionów funtów na Iwobiego. Skrzydłowego, który może w Arsenalu miał kilka przebłysków, ale nigdy nie wyglądał na zawodnika, który będzie w stanie regularnie grać na poziomie czołówki Premier League. Podobnie było z Walcottem, który zaczął obniżać loty i nie wiadomo, na jakiej podstawie uznano, że w Evertonie nagle wróci do świetnej formy. Jeden z kibiców dość trafnie podsumował, że wydatki Evertonu wyglądają jak wyciąg z karty po ostrej nocnej imprezie.
Klub nie tylko drogo kupuje, ale także świetnie płaci. W Premier League pod względem sum wydawanych na pensje zajmuje siódme miejsce. Nijak ma się to do jakości kadry, która wymaga wzmocnień niemal na każdej pozycji. O te jednak teraz nie będzie łatwo, ponieważ w ostatnich latach wydano tyle pieniędzy, że latem, ze względu na finansowe fair play, do rozdysponowania pozostały grosze.

Dyrektorski chaos

Transferowej karuzeli zupełnie nie potrafili opanować dwaj dyrektorzy sportowi, którzy w teorii mieli ku temu dobre kompetencje. Steve Walsh w dużej mierze przyczynił się do zbudowania mistrzowskiego składu Leicester, ale w Evertonie często nie potrafił się przebić się z pomysłami. Po zwolnieniu twierdził, że proponował m.in. kupno Andy'ego Robertsona, Erlinga Haalanda i Johny'ego Evansa.
Zmarginalizowany został też kolejny człowiek, który pełnił tę funkcję, Marcel Brands. Wiele decyzji transferowych nie należało do niego. W różnych przeciekach medialnych pojawiały się informacje, że gdyby mógł, to inaczej postępowałby też z zatrudnianiem i zwalnianiem szkoleniowców. Tę działkę zarezerwował jednak dla siebie Moshiri, który latem uparł się na Beniteza i niewiele obchodziło go zdanie osoby, z którą kilka tygodni wcześniej przedłużył kontrakt.
Hiszpan od początku był kontrowersyjnym kandydatem. Trzeba pamiętać, że jest ważną postacią w historii największego rywala Evertonu, do tego miał za sobą kilka niepochlebnych wypowiedzi o klubie, jeszcze z czasów pracy w Liverpoolu. Nie oferował też fajerwerków na boisku. Od dawna stawia na pragmatyczny, z perspektywy kibica dość nudny styl gry. Statystyki z pierwsze części sezonu wskazują, że Everton znacznie rzadziej miał piłkę, posyłał dużo więcej długich podań, nie starał się budować akcji od własnej bramki. W połączeniu ze słabymi wynikami, trudno wyobrazić sobie coś gorszego.
Właściciel długo próbował ratować sytuację, wspierać trenera. Wskazywano na kontuzje Dominika Calverta-Lewina, Yerry'ego Miny, ale w końcu cierpliwość musiała się wyczerpać. Everton zdążył już w tym sezonie przegrać ze wszystkimi beniaminkami. Jednym z nielicznych pozytywów jest postawa Anthony'ego Gordona. Wychowanka, który do smutnej ofensywnej rzeczywistości potrafił wnieść nieco ożywienia.
To jednak zdecydowanie za mało, żeby bić się nawet o czołową dziesiątkę. Everton po raz kolejny w ostatnich latach staje na rozdrożu. Musi wybrać trenera, ale nie ma bardzo ma na to pomysł. Szuka po omacku, próbuje różnych opcji, ale zupełnie nie widać konkretnego pomysłu. Jeśli nic się nie zmieni, to jedyne, w czym nadal będzie mocny, to marnowanie potencjału i pieniędzy. To od lat robi mistrzowsko.

Przeczytaj również