Wygrani i przegrani sezonu Ekstraklasy. Legendy kończą dwojako. Nie wszyscy zdali egzamin. "Furia i awantury"

Wygrani i przegrani sezonu Ekstraklasy. Legendy kończą dwojako. Nie wszyscy zdali egzamin. "Furia i awantury"
PressFocus/własne
Zakończony właśnie sezon Ekstraklasy miał wielu bohaterów - tych pozytywnych i negatywnych, oczywistych oraz nieoczywistych. Aby to uporządkować, wybraliśmy największych wygranych i przegranych minionych rozgrywek. Mało kto na ich starcie spodziewałby się takiego grona w tym zestawieniu.
Mistrzostwo dla Lecha Poznań, medale także dla Rakowa Częstochowa i Pogoni Szczecin, puchary dla Lechii Gdańsk, utrzymanie dla m.in. Stali Mielec, spadek Wisły Kraków, Bruk-Betu i Górnika Łęczna. Rozgrywki Ekstraklasy w sezonie 2021/22 dobiegły końca. Chyba nie przesadzimy, jeśli nazwiemy go najlepszym od dawna. Nie tylko za sprawą długiej, wyczerpującej batalii o tytuł, ale i poziomu piłkarskiego, na który, mierząc oczywiście odpowiednią miarą, nie powinniśmy narzekać. Było sporo jakości, było sporo frajdy, było sporo zawodników odpalających futbolowe fajerwerki. Przyszedł zatem czas na podsumowania. Wybraliśmy dla Was największych wygranych i przegranych minionego sezonu. Z premedytacją umieściliśmy w tym zestawieniu ludzi, nie zaś całe kluby. Jasne, poniższa lista mogłaby być znacznie dłuższa, ale wtedy cała zabawa straciłaby sens. A i tak lekko nagięliśmy zasady. No to jedziemy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Wygrani

Piątka na “piątkę”

Zasady nagięliśmy łącząc pięciu wybranych trenerów w jedno grono. Wszyscy szkoleniowcy-fachowcy zasługują na szczególne uznanie.
Maciej Skorża - za dojechanie z poznańską lokomotywą na właściwy, upragniony, mistrzowski peron. W rundzie rewanżowej przy Bułgarskiej nie brakowało wątpliwości, Lech zmierzał po tytuł ociężale i był bliski wykolejenia się, ale koniec końców dotarł szczęśliwie do mety. Skorża więc triumfuje. Powrót do polskiej piłki jak na razie ma bardzo udany.
Tomasz Kaczmarek - za świeże, pozytywne wejście do Ekstraklasy i odmienienie męczącej u schyłku kadencji Piotra Stokowca Lechii Gdańsk. Puchary to nagroda za dobrą robotę tego szkoleniowca nad morzem.
Dawid Szulczek - również za znakomity debiut w roli pierwszego trenera na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Gdy Warta Poznań żegnała się z Piotrem Tworkiem, wielu uznawało to za błąd. Powierzenie zespołu 32-letniemu Szulczkowi z drugoligowych Wigier Suwałki było dużym ryzykiem. Młody szkoleniowiec zdał jednak egzamin na “piątkę”. Utrzymał Wartę i pokazał, że ma pomysł na tę drużynę.
Adam Majewski - za dokonanie czegoś, co należy traktować w kategoriach cudu, czyli zachowania bytu ligowego przez Stal Mielec. Z taką kadrą - chapeau bas.
Dariusz Banasik - za zrobienie z Radomiaka, beniaminka rozgrywek, ekipy na czołową szóstkę Ekstraklasy. Banasik nie miał nawet gdzie spokojnie trenować z zespołem, kadrę budowano mu w wyjątkowo dziwny sposób, a on mimo tego zanotował kapitalną jesień. Słabsza wiosna nie przekreśla ogromu pracy wykonanego przez tego szkoleniowca w Radomiu, nie tylko ostatnio, ale przez wszystkie lata. Nie zasłużył na takie pożegnanie, choć o przyszłość martwić się nie musi - zbudował sobie właściwą renomę na rynku trenerskim.

Joao Amaral

Wow. Kto mógłby przypuszczać, że Joao Amaral wróci z Portugalii w takim stylu, chwyci za stery w Lechu Poznań i doprowadzi go do mistrzostwa Polski? Oczywiście, duży w tym wkład Macieja Skorży, Amaralowi dzielnie sekundowali kumple z drużyny, ale indywidualnie nie możemy nie wyróżnić ofensywnego pomocnika “Kolejorza”. Kapitalny sezon. 13 goli, osiem asyst i nowy kontrakt. Chcemy więcej, także w europejskich pucharach.

Ivi Lopez

Mistrz miał Amarala, wicemistrz Iviego Lopeza. Do któregoś z nich trafi statuetka najlepszego piłkarza ligi na Gali Ekstraklasy. W obu przypadkach będzie to wybór zasłużony. Ivi (20 bramek, siedem asyst) udowodnił, że jak na polskie warunki jest graczem znakomitym. Wiele zrobił dla Rakowa, ale również i dla siebie samego. Podbił własną wartość. Trafił do notesu rzeszy skautów. Na brak ofert narzekać nie powinien, a w Częstochowie mogą już liczyć pieniądze z tytułu transferu Hiszpana. Bo choć na ten moment nie ma pewności jego odejścia, to jednak wydaje się, że wiek 27 lat to dla Lopeza doskonała chwila, by zasmakować większej, lepszej piłki.

Kamil Grosicki

Ryzykował Kamil Grosicki powrotem do Szczecina. Mógł szukać kontraktu marzeń poza Europą, a jak już wrócił do kraju, to wpisać się w ligową szarzyznę, odcinać kupony, kopać sobie dla frajdy. Otóż nie. Odkąd złapał świetną formę, był nie do zatrzymania właściwie do końca sezonu. Najlepszy piłkarz Pogoni i ekstraklasowa czołówka. Powrót do reprezentacji Polski nie był na wyrost. Nic dziwnego, że zimą kilkaset tysięcy euro oferowało za niego Lorient, a teraz interesują się nim inne kluby zagraniczne.

Lukas Podolski

O tym, że przybycie Lukasa Podolskiego do Zabrza okazało się strzałem w dziesiątkę, świadczą choćby reakcje na ogłoszone w czwartek przedłużenie kontraktu z “Poldim” o kolejny rok. Lukas nie przyjechał do Polski w pełni przygotowany, ale jak już wszedł na obroty, to - podobnie jak “Grosik” - szybko został topowym piłkarzem ligi. Cóż, w końcu mowa o mistrzu świata, który dalej ma to coś, np. cudowne “pokrętło” w lewej nodze. Dziewięć bramek, cztery asysty, multum wykreowanych kolegom szans. Świetnie, że Podolski zostaje w Zabrzu na dłużej. Oby tylko klub stanął na wysokości zadania od strony marketingowo-promocyjnej.

Przegrani

Jerzy Brzęczek i Jakub Błaszczykowski

Jedyny duet w naszym zestawieniu, ale trudno byłoby rozdzielić te dwie osoby, obie odpowiedzialne w pewnym stopniu za absolutną klęskę Wisły Kraków. Były selekcjoner podjął się logicznej, rozsądnej misji, zacumował w, wydawałoby się, bezpiecznej przystani. Nie podołał jednak zadaniu. Oblał ten test bez cienia wątpliwości. Zaledwie jedna wygrana i spadek do CV - ostatnie kilkanaście miesięcy nie jest dla Brzęczka udane.
Podobnie zresztą jak dla Kuby Błaszczykowskiego. Legendarny pomocnik na zawsze będzie pamiętany w Krakowie jako ten, który uratował Wisłę od upadku, ale jednocześnie wpisał się też w jej historię jako jeden z głównych sprawców relegacji. Zdrowie nie pozwoliło mu pomóc “Białej Gwieździe” na boisku. Trudno też znaleźć jakiekolwiek plusy jego działalności w roli jednego z właścicieli klubu w ostatnim czasie, bo tej nie da się ocenić inaczej niż negatywnie (dotyczy to wszystkich osób decyzyjnych w Wiśle). Błaszczykowski żegna się z Ekstraklasą obrazkami awantury, którą urządził sędziom po meczu z Wisłą Płock, oraz nieustannym milczeniem. Kto ma zabrać głos, jeśli nie on wraz z bratem? A wszystkie cęgi zbiera Jarosław Królewski.

Artur Boruc

Kolejna legenda i znów spory niesmak. Artur Boruc zaczął sezon doskonale, ale później miał kłopoty z kręgosłupem, a następnie, gdy wrócił już na boisko, dał się zapamiętać wyzywaniem sędziów w Internecie oraz furią w meczu z Wartą Poznań, za którą dostał czerwoną kartkę i karę od Komisji Ligi. Kary tej zapłacić nie zamierzał, Legia także, zatem weteran nie został nawet należycie pożegnany przez kibiców na koniec sezonu. I trudno się Aleksandarowi Vukoviciowi dziwić, choć trzeba przyznać, że całe zamieszanie wokół Boruca było i jest naprawdę groteskowe. Dało radę rozegrać to zdecydowanie lepiej. Szkoda, że taka postać, taki bramkarz, kończy przygodę z polskim futbolem w ten sposób.

Dariusz Mioduski

Nie chcemy się znęcać nad właścicielem Legii, ale ten sezon uwypuklił mnóstwo niedociągnięć, którymi pan Mioduski od lat raczy sympatyków warszawskiego klubu i obserwatorów rodzimej piłki. Wymieńmy kilka rzeczy: zamieszanie z trenerami Michniewiczem i Gołębiewskim, dziwne i nietrafione decyzje personalne, działanie pod wpływem impulsu, wycofywanie się z własnych pomysłów, wszechobecny chaos, do tego słynny wywiad na temat Marka Papszuna i cała saga z niedoszłym ściągnięciem go do stolicy. A to przecież tylko część niezrozumiałych wyborów prezesa “Wojskowych”. Nie jest zaskoczeniem, że Dariusz Mioduski w ostatniej fazie sezonu usunął się w decyzyjny cień.

Sławomir Stempniewski

A taki był ten Radomiak “amerykański”, a jego prezes kojarzony jako popularna postać telewizyjna. Cóż, okazało się, że Sławomir Stempniewski może uchodzić za symbol słowa “działacz”, które w polskiej piłce ma raczej konotacje negatywne. Brakuje tekstu, by opisać wszystkie “grzechy i grzeszki” Radomiaka, którego twarzą jest “Pan Sławek”. Można wspomnieć jedynie o fatalnych warunkach organizacyjnych, cyrku z wyrzuceniem trenera Banasika, ściąganiu tabunu obcokrajowców po znajomości i zamieszaniu z lekarzem bez uprawnień lekarskich na Polskę. Najlepiej po prostu obejrzeć ten program:

Jacek Magiera

Zamiast zachowania miejsca w czubie tabeli - fatalny sezon zakończony zwolnieniem i walką Śląska, już bez Magiery, o utrzymanie. Kto wie, jak ta batalia by się zakończyła, gdyby nie szczęście wrocławian w postaci jeszcze gorszej Wisły Kraków. Były opiekun polskiej młodzieżówki musi jednak trafić do grona przegranych. Miał budować w stolicy Dolnego Śląska ciekawy, ekscytujący projekt, a został pożegnany bez żalu po niespełna roku ze średnią punktową 1,33 punktu na mecz. Katastrofa.

Przeczytaj również