Zbigniew Boniek przed EURO: Musiałem działać. Kadra stała się jednym wielkim memem [NASZ WYWIAD]

Zbigniew Boniek przed EURO: Musiałem działać. Kadra stała się jednym wielkim memem [NASZ WYWIAD]
własne
- Jerzy Brzęczek jest dobrym trenerem, ale oprócz niego był jeszcze cały anturaż czy komunikacja na zewnątrz. W finalnym momencie kadra stała się jednym wielkim memem, mimo że nic wielkiego wokół niej - mam na myśli wyniki - się nie stało - tak Zbigniew Boniek tłumaczy sensacyjne, styczniowe zwolnienie Jerzego Brzęczka. W rozmowie z nami “Zibi” ocenia też Paulo Sousę, tłumaczy, kto pompuje reprezentacyjny balon, wyjaśnia, czemu 30 lat temu nikt nie zaprosiłby żon i dzieci piłkarzy na zgrupowanie oraz zdradza, co go martwi przed EURO 2020. Razem z marką Okocim zapraszamy na wywiad w dobrym składzie z prezesem PZPN!
TOMASZ WŁODARCZYK: EURO 2020 to Pana trzecia impreza w roli prezesa PZPN. Co Pan czuje?
ZBIGNIEW BONIEK: Spokój. Żołądek pewnie przylepi się trochę do pleców, gdy usłyszę pierwszy gwizdek meczu ze Słowacją. Natomiast w trakcie przygotowań mam pewność, że jako federacja zapewniliśmy piłkarzom najlepsze warunki do pracy. Reszta zależy od nich i sztabu szkoleniowego. Oczywiście są oczekiwania społeczne, zawodnicy to wiedzą i nigdy od nich nie uciekali. Będą starali się je spełnić.
Balon wydaje się napompowany mniej niż zawsze.
My go nigdy nie pompowaliśmy. Robiliście to za nas Wy, dziennikarze, ale nie ma w tym nic złego. Mamy dobrych piłkarzy. Mamy prawo wymagać od nich pewnych rzeczy, jak chociażby wyjście z grupy, bo nas po prostu na to stać. Czy balon jest mniej napompowany? Być może kibic ma trochę przesyt piłki po tak intensywnym sezonie. Swoje zrobiła pandemia, gdzie nie ma tak łatwego kontaktu z reprezentacją. Natomiast jestem pewien, że gdy ruszy turniej, wszyscy będziemy żyli występami kadry. Mam wewnętrzne przeczucie, że na turnieju wypadniemy ciekawie. Co to znaczy? Sam chcę się przekonać.
Jak Pan po tych trzytygodniowych przygotowaniach widzi nasz zespół?
Ufam mu. To bardzo silna grupa, do której może nie mam pełnego dystansu, bo zwyczajnie lubię tych chłopaków. Jestem z nimi gdy wygrywają i nie opuszczam, kiedy przegrywają.
Czuje się Pan trochę jak ich piłkarski tata? Lubi Pan przyjechać na zgrupowanie, zjeść z zawodnikami kolację, porozmawiać, zapytać, co ich boli.
Wie Pan ... Gdy ma się trochę ponad 60 lat, to wie się dokładnie, jak funkcjonuje ten świat. To nie tak, że ktoś wrzucił mnie na stanowisko prezesa, a ja dopiero poznaję, z czym to się je. Piłkę znam od podszewki. Wiem, czego potrzeba zawodnikom. Widzę jak zmienia się świat. Szatnia na pewno nie jest taka sama jak za moich czasów. Nie chodzi mi o klasyfikację, że jest gorsza czy lepsza. Po prostu inna, bo i czasy są inne. Jestem na miejscu. Staram się nie przeszkadzać. Gdyby ktoś miał jakikolwiek problem, postaram się pomóc. Ale ojcem się nie czuję. Dzieci mam w Rzymie i Londynie. W przypadku reprezentacji Polski mogę być co najwyżej ojcem chrzestnym. Jeśli zapytałby Pan, czy czuję się za nią odpowiedzialny, odpowiadam - tak. Nie jadę do Sankt Petersburga, żeby zaśpiewać hymn przed kamerami, a jak chłopaki przegrają, to schowam się za zasłoną.
Piłkarze dużo przez ostatni czas mówili o dobrej atmosferze stworzonej w Opalenicy.
Też to czuję i oby przełożyło się to na boisko. Jak wspomniałem, to ciekawa grupa. Grupa, która bardzo się lubi i dobrze ze sobą żyje. Ostatni mundial, gdzie ewidentnie im nie poszło, i obecni w Rosji o tym doskonale wiedzą, podziałał jak dobry reset. Starzy się dotarli, przyszła grupa młodych. Czy powstanie z tego mieszanka wybuchowa? Mamy w zespole doświadczenie, młodość, zawodników ze światowego topu, ale też polskiej ligi. Oby to zadziałało.
Powiedział Pan, że dziś piłkarz jest inny niż za Pana czasów. Co ma Pan na myśli?
Wiele rzeczy. Dziś zawodnik potrzebuje innej opieki, innego podejścia, być nieco bardziej dopieszczony. W Opalenicy zawodnicy mogli spędzić czas w gronie najbliższych, bo czuli taką potrzebę po sezonie. Zrozumieliśmy to i nie było problemu. Natomiast 30 czy 40 lat temu nikomu nie przyszłoby to do głowy. Żony czy dzieci na zgrupowaniu? Bez szans. Dzisiejsza rzeczywistość jest zupełnie inna. Życie płynie znacznie szybciej. Jest wielowymiarowe. Częściowo odbywa się w sieci. Mamy media społecznościowe, które wywierają ogromny wpływ na odbiór każdego z nas. W Opalenicy chłopcy mieli zorganizowany turniej w FIFĘ. Wszedłem tylko na chwilę - krzyki, ryki, Darek Szpakowski w siódmym niebie. My zamiast konsoli mieliśmy karty. Słuchaliśmy kaset Boney M i gadaliśmy pół nocy. To się wszystko zmieniło. Ani na gorzej, ani na lepiej. Na inaczej.
Czy dziś piłkarzowi trudniej skupić się na jednym zadaniu - w tym wypadku mistrzostwach Europy? Jest mnóstwo bodźców. Wystarczy jeden telefon, a problem z zewnątrz staje się jego problemem. Kiedyś tego nie było.
Na pewno coś w tym jest. Kiedyś życie toczyło się w innym tempie, w znacznie węższym wymiarze. Gdybym zapytał Pana, jaki film najlepiej pamięta, pewnie wybrałby jakiś sprzed wielu lat. A to dlatego, że kiedyś wszystko konsumowało się wolniej. Dziś robimy pięć rzeczy naraz. Oglądamy mecz, rozmawiamy przez telefon, przeglądamy Twittera, odbieramy maile. Jedna rzecz wypiera drugą. Przez to życie, nie tylko piłkarzy, toczy się w zupełnie innym tempie.
Skoro mówiliśmy o ciekawej mieszance w kadrze, czy zgodzi się Pan z Paulo Sousą, że jego najważniejszym zadaniem jest jak najbardziej skrócić dystans pomiędzy zawodnikiem najlepszym a najsłabszym?
Oczywiście. Selekcjoner nie może sobie kupić zawodnika. Musi korzystać z ludzi z polskim paszportem. Mówi się, że to jedna z najzdolniejszych grup od lat, dlatego nie ma co płakać, ale jasne, że mamy deficyty na jakiś pozycjach. Idealnie byłoby wyciągnąć kilka milionów euro i zasypać te dziury. Ale tak to nie funkcjonuje. Dlatego cieszę się, że piłkarze są na tyle inteligentni, że uciekają od pytań, czy mogą grać w kadrze tak samo jak w klubie. Nie da się. To mrzonka. Każdy z nich funkcjonuje w innym środowisku. Liczę, że zawodnicy będą mieli umiejętność dostosowania się do warunków, jakie zaproponował Paulo Sousa i nie będzie tematu: ”A bo w klubie to się inaczej gra i nie mogę wykorzystać swojego potencjału”. Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Nie można przenieść jednego środowiska do drugiego.
Minęło niemal pół roku od zmiany selekcjonera. Żałował Pan choć przez chwilę?
Nie. Zrobiłem to co miałem zrobić. Zmiana była potrzebna pod wieloma względami. Nie chcę teraz do tego wracać i roztrząsać rzeczy, które się już wydarzyły. Na analizę przyjdzie czas. Jerzy Brzęczek jest dobrym trenerem, ale oprócz niego był jeszcze cały anturaż czy komunikacja na zewnątrz. W finalnym momencie kadra stała się jednym wielkim memem, mimo że nic wielkiego wokół niej - mam na myśli wyniki - się nie stało. Zostawmy to, jesteśmy na starcie EURO i skupiamy się na zadaniu. Jedyne co mogę powiedzieć o Paulo to fakt, jak bardzo jest zaskoczony poziomem organizacji, funkcjonowania grupy czy charakteru piłkarzy. Wszystko mu się podoba.
Selekcjoner mówi dużo o odpowiedniej mentalności. Chcemy grać odważnie. Czy zmiana taktyki na krótko przed turniejem nie jest ryzykowna?
Piłkarze znają to ustawienie. Grają w piłkę od wielu lat, występowali, występują lub będą występować w największych klubach w Europie. Nie może przerażać ich zmiana ustawienia czy nowe pomysły proponowane przez trenera. Podoba mi się, że Sousa wychodzi na mecz z myślą, że mamy dominować. Być może gdyby było inaczej, mielibyśmy więcej punktów w eliminacjach mistrzostw świata. Moglibyśmy grać spokojniej z Węgrami i wymęczyć 1:0. Dobre na krótką metę. Ale długofalowo do niczego by nas to nie zaprowadziło. To słuszna droga.
Sousa mówi też, że z naszym szkoleniem wcale nie jest tak źle, skoro na przestrzeni dekady z każdego rocznika dobija do reprezentacji 2-3 dobrych piłkarzy.
Niestety, my lubimy na wszystko narzekać. Niedawno rozmawiałem z jednym trenerem o piłkarzu, który został powołany na EURO. “Nie no Zbyszek, on jest trudny i nie do okiełznania. Ciężki charakter - usłyszałem” A ja się pytam, dlaczego nie możemy wziąć tej cechy jako atut? Zawsze wolę mieć w zespole ”bandytę” niż mięczaka. W Polsce często szklanka jest do połowy pusta. Sousa widzi ją do połowy pełną i chce to przekazać drużynie. Czy mu się to uda? Nie wiem. Na końcu wynik zdeterminuje ogólny odbiór trenera: czy jest dobry, czy jest do d*py. Ja patrzę na to szerzej. Widzę, że ma plan, ma koncepcję, ma wiedzę. Jest bardzo inteligentny. To wszystko jednak nie gwarantuje sukces, bo na boisku założenia muszą zrealizować piłkarze, jest drużyna przeciwna, jest element szczęścia i pecha.
EURO będzie miało wpływ jak sam Pan siebie oceni za te dziewięć lat prezesury?
Nie będę tego robił. Zostawię to innym. Natomiast swoje zdanie mam. Widziałem, w jakim stanie przejmowałem PZPN - co było, a czego nie. Gdybym miał wymieniać wszystkie reformy, siedzielibyśmy tutaj pół godziny. Dziś szybko przyzwyczajamy się do pewnych rzeczy i traktujemy je, jakby były od zawsze. Natomiast ja pamiętam, jak wszedłem na stronę PZPN, gdzie hasło ”Łączy nas piłka” było niebieskim banerem. Nic więcej. Dziś to wielka marka spinająca całą filozofię i pracę mojego zespołu.
Jasne, że byłoby miło pożegnać się dobrym występem w tak ważnym turnieju, ale to już nie zależy ode mnie. Starałem się pomóc jak mogłem, a teraz już wszystko w nogach zawodników. Nigdy w historii nie graliśmy na trzech wielkich turniejach z rzędu. Jeśli ktoś mówi, że dziś łatwo awansować na taką imprezę, odniosę się do piłki klubowej, w której jest podobnie, ale niemal co roku odpadamy w przedbiegach: po drodze spotykasz słabych, jednego lub dwóch średnich i jednego mocnego rywala. W kadrze zawsze sobie dawaliśmy z nimi radę. Czy dziś wszyscy grają w finałach? Erling Haaland jedzie na EURO? Nie. Mapa Europy wygląda inaczej niż za moich czasów, gdzie turnieje były bardzo elitarne, ale koniec końców jedno się nie zmienia - wygrywa najlepszy.
Coś szczególnie martwi Pana przed tymi mistrzostwami?
Szkoda, że EURO nie odbywa się w jednym kraju. Atmosfera jest nieco rozlazła. Nie ma centrum wydarzeń, najazdu kibiców z całej Europy na jeden kraj, fan zonów. Do tego dochodzą kwestie pandemiczne, które komplikują wiele spraw i oddzielają nas od ludzi. Restrykcje, testy, bańki COVID-owe... Nie smakuje to tak dobrze jak powinno.
A problemy dotyczące naszej kadry - konkretnie kontuzje?
Niestety, są wpisane w piłkę. Odpadło nam kilku ciekawych piłkarzy. Z trójki bardzo dobrych napastników został tylko Robert Lewandowski. Rozmawiałem z Arkiem Milikiem tuż przed jego wyjazdem ze zgrupowania. Decyzja o odpuszczeniu turnieju była trudna, ale co zrobić? Po każdym treningu bolało go kolano, zbierała się w nim woda. Jeśli nie mógł pomóc na sto procent, tylko by się męczył, być może ryzykował zdrowie i pogłębiał uraz. A tak wróci do klubu, wyleczy się na sto procent i na start przygotowań będzie gotowy. Mimo pewnych kłopotów musimy myśleć pozytywnie. Nie możemy sami ściągać się w dół. Wiem, jak brakuje mi poszczególnych piłkarzy, ale od płakania nie będziemy grać lepiej. Za kilka tygodni nie chcę słyszeć, że to nasze alibi.
***
Powyższy wywiad w dobrym składzie powstał we współpracy z marką Okocim. Więcej rozmów z tej serii znajdziecie TUTAJ

Przeczytaj również