Atletico Madryt - Liverpool FC. Ostatnie tchnienie "Cholismo". Mission (im)possible Diego Simeone

Ostatnie tchnienie "Cholismo". Mission (im)possible Simeone przeciwko Liverpoolowi
Nicolo Campo / Shutterstock.com
Po kilkumiesięcznej pauzie ze snu zimowego budzi się europejska piłka w najpiękniejszym możliwym wydaniu. Już dziś na salony wraca długo wyczekiwana Liga Mistrzów, witająca nas od progu meczem, który wręcz musi wywoływać gęsią skórkę. W stolicy Hiszpanii zmierzą się Atletico oraz Liverpool, a na szali wisi coś więcej, niż tylko możliwość awansu do następnej rundy.
Dla Diego Simeone konfrontacja z "The Reds" będzie jednym z najważniejszych testów jakości swojej trenerskiej filozofii. Ostatnie miesiące w wykonaniu podopiecznych "Cholo", eufemistycznie mówiąc, nie były najlepsze i stanowiły dogłębną rysę na dotychczas niemal nieskazitelnym wizerunku menedżera "Atleti".
Dalsza część tekstu pod wideo

Źle się dzieje w państwie madryckim

Niezbyt przekonująca gra "Los Colchoneros" w lidze szła w parze z porażkami w rozgrywkach Pucharu Króla oraz Superpucharu Hiszpanii. Atletico w bieżącym sezonie nie wychodziło po prostu nic, a "Cholo" na przestrzeni ostatnich miesięcy nie potrafił znaleźć antidotum na kłopoty swojej drużyny.
Linia obrony "Materacy", czyli prawdziwe oczko w głowie Simeone, ma coraz więcej dziur o czym świadczy choćby fakt, że skuteczniejszą defensywą może się pochwalić nawet rywal zza miedzy, Real. Nowe nabytki, czyli Renan Lodi, Kieran Trippier czy Mario Hermoso miewają przebłyski, ale to wciąż nie jest wymagany na Wanda Metropolitano poziom.
Kibice "Atleti" mogą tylko z rozrzewnieniem i nutką melancholii wspominać minione lata, gdy w defensywie królowali Luis, Godin, Gimenez i Juanfran. Szczytem formy tego legendarnego już kwartetu był niewątpliwie sezon 2015/16, gdy "Banda" Simeone zachowała 21 czystych kont w lidze, najwięcej spośród wszystkich europejskich drużyn. Przez ówczesną linię obrony madrytczyków nie przedostałaby się nawet wilgoć.

A miało być tak pięknie

Zmiana pokoleniowa tylnej straży Atletico - zakończona notabene wierutnym fiaskiem - nie jest jedynym wyrzutem sumienia "Cholo". Argentyńczyk przed startem rozgrywek zapowiadał zmiany, o których na razie w okolicach Metropolitano ani widu, ani słychu.
Utalentowany Portugalczyk za gigantyczne pieniądze zasilił szeregi Atletico, ale nie przełożyło się to na jakąkolwiek ewolucję systemu Simeone. Prędzej można mówić o pewnym cofaniu się w rozwoju drużyny budowanej od lat. Defensywa niemiłosiernie przecieka, a linia ataku wygląda chyba najgorzej od początku pracy "Cholo".
Kupiony za 126 milionów Joao Felix ma na koncie 2 gole, tyle samo, co drugi "snajper", Diego Costa. Thomas Lemar nadal nie przypomina samego siebie z czasów gry dla Monaco, a Morata to… po prostu Morata. W lidze skuteczniejszymi zespołami są choćby Granada, Levante czy Osasuna. Ba! Duet Salah-Mane uzbierał w swojej lidze więcej trafień, niż calutkie Atletico. Bastion Simeone upada.
Na drugim biegunie mamy Liverpool. Jurgen Klopp stworzył maszynę kompletną, walec bezdusznie rozjeżdżający każdego napotkanego rywala. O Liverpoolu nie trzeba pisać. Na ich przepiękną i nadzwyczaj skuteczną grę trzeba po prostu patrzeć.
Przed spotkaniami "The Reds" można jedynie zastanawiać się czy tym razem podopieczni Kloppa ustawią dwójkę i spokojnie przejdą rywala, a może wrzucą znacznie wyższy bieg, serwując futbolowy recital. 103 punkty w lidze na 105 możliwych do zdobycia w ostatnich miesiącach, wszystkie dwumecze LFC w europejskich pucharach zakończone triumfem niemieckiego szkoleniowca. To mówi samo za siebie.

"Nigdy nie lekceważ serca mistrza"

Te jakże piękne słowa wypowiedział kiedyś trener koszykarskiego zespołu Houston Rockets, Rudy Tomjanovich. Miało to miejsce po historycznym wydarzeniu w postaci zdobycia przez jego podopiecznych drugiego tytułu NBA z rzędu. "Rakiety" dokonały tego, mimo że nikt tak naprawdę na nich nie stawiał, przystępowali z pozycji tzw. "underdoga".
I wydaje się, że jedyną nadzieją Atletico oraz przede wszystkim Diego Simeone przed dzisiejszym starciem jest właśnie serce zwycięzcy, niezłomna wiara w końcowy sukces, przeprowadzenie tego jednego, być może ostatniego zrywu. Madrytczycy pod wodzą "Cholo" potrafili już przecież dokonywać w Lidze Mistrzów prawdziwych cudów nad Manzanares.
Liverpool śrubuje kolejne rekordy, ich bilans przypomina ten z gry komputerowej, gdy przypadkowo ustawimy poziom "amator", ale Atletico również ma się czym pochwalić. Przez prawie dekadę pracy w stolicy Hiszpanii Simeone odniósł tylko dwie porażki w meczach domowych na arenie europejskiej, z Benfiką i Chelsea w fazie grupowej. Czy to Estadio Vicente Calderon, czy też Wanda Metropolitano - stadion Atletico to zawsze twierdza niemal nie do zdobycia.
I chociaż pod względem namacalnych walorów Liverpool zjada i wypluwa Atletico, nie stawiajmy jeszcze krzyżyka na "Bandzie" Simeone. Oczywiście, że podopieczni Kloppa przystąpią do tego dwumeczu w lepszej formie, ze zdrowym i wypoczętym składem. Ale w futbolu 2+2 nie zawsze daje 4.
Gdy gasną światła, a w stolicy Madrytu rozbrzmiewa hymn Ligi Mistrzów, nawet najlepsi nie są w stanie dać rady drużynie Simeone. Zawodnicy "Atleti", napędzani przez rozsierdzonego Argentyńczyka oraz dziesiątki tysięcy rozśpiewanych gardeł, mogą znów wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności, aby, niczym Gandalf, powiedzieć "You shall not pass" w stronę Liverpoolu.
"The Reds" jawią nam się jako drużyna nieskazitelna, pozbawiona wad, ale dobrze wiemy, że w futbolu, jak i w życiu nawet forma tych najlepszych nie trwa wiecznie. Napoleon miał swoje Waterloo, Friedrich Paulus swój Stalingrad, a czy Metropolitano stanie się barierą nie do przejścia dla Kloppa? Pewna Wanda już raz odrzuciła Niemca. O tym czy historia lubi się powtarzać, przekonamy się już za kilka godzin.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również