Atletico. On znów jest wielki. Wszystkie upadki i piękne wzloty Luisa Suareza

On znów jest wielki. Wszystkie upadki i piękne wzloty Luisa Suareza
Juan Carlos Rojas/Pressfocus
Był wyśmiewany, krytykowany, deprecjonowany. Wiele razy jego kariera znalazła się na zakręcie. Chciano ją zakończyć, zdeptać, zniweczyć. Luis Suarez nie doszedł na piłkarski szczyt dzięki talentowi od Boga i wrodzonym umiejętnościom. Wszystko zdobył dzięki absolutnie wybitnym mentalności i charakterowi. Jego biografia nosi tytuł “Przekraczając granice”. Dziś znów to zrobił. Jest mistrzem.
Po raz drugi w ciągu ostatnich kilku lat Atletico udało się przerwać duopol Barcelony i Realu. Podobieństw do magicznego sezonu 2013/14 jest aż nadto. Tytuł zdobyty postawą w defensywie, niebywały poziom dramaturgii do ostatniego gwizdka ostatniej kolejki i wreszcie osoba środkowego napastnika. “Duma Katalonii” po raz kolejny oddała piłkarza do Atletico za bezcen, aby ten po niespełna roku utarł jej nosa. Jak to ładnie ujął kiedyś dziennikarz Leszek Orłowski: Jeśli osioł myli się dwa razy, idzie na salami. Na Camp Nou właśnie powinno się wybierać numer do najbliższego masarza.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Pozdrowienia, dla tych, którzy uznali mnie za zmarłego.

Banita

- Kiedy Barcelona powiedziała mi, że na mnie nie liczą, było mi ciężko. Nie spodziewałem się tego. To był bardzo trudny moment przede wszystkim ze względu na sposób, w jaki się to stało. Ronald Koeman zadzwonił do mnie i powiedział, że nie znajduję się w jego planach. W Barcelonie usłyszałem, że mam przestać chodzić na treningi. Klub nie wyjaśnił tego, powiedziano mi tylko, że to decyzja menedżera - zdradził Suarez w programie “El Transistor”.
Skala absurdu całej tej sytuacji jest niebywała. Oto Ronald Koeman, którego największym trenerskim osiągnięciem w karierze klubowej było mistrzostwo Holandii zdobyte 15 lat temu, zdecydował, że taki zawodnik, jak Luis Suarez nie pasuje do jego koncepcji. Faktycznie, to wstyd, żeby tak doskonały zawodnik musiał pracować z trenerem z tak niskiej półki. Holender objął rozbitą drużynę, która wymagała roszad, ale do dziś nie wiadomo, dlaczego jedną z pierwszych ofiar rewolucji okazał się trzeci najlepszy strzelec w historii klubu. Snajper, który ubiegły sezon zakończył z dorobkiem 21 goli i 12 asyst w 36 spotkaniach. To jemu jako pierwszemu pokazano drzwi wyjściowe na Camp Nou. Jak groteskowo brzmi to z dzisiejszej perspektywy. Suarez może świętować mistrzostwo. W Barcelonie szykują się kolejne trzęsienia ziemi. Miałeś Koeman złoty róg. Ostał ci się Martin Braithwaite.
Okoliczności odejścia Urugwajczyka są po prostu skandaliczne. Transfer piłkarza tej klasy zawsze wzbudza ogromne emocje, ale rzadko kiedy, a właściwie nigdy nie zdarza się, żeby klub z własnej woli wyrzucał jednego ze swoich liderów. Zwłaszcza, że za wszystko odpowiada Ronald Koeman. Ten sam, którego zaraz w stolicy Katalonii może nie być, bo może zostać (słusznie) zwolniony. Ten sam, który na konferencji prasowej przed ostatnią kolejką La Liga stwierdził, że poczuł brak wsparcia ze strony klubu. Może “drobnym” wsparciem byłby napastnik z liczbą ponad 20 goli, który strzelałby dla Barcelony, a nie jej największego rywala.
- Powiedziałem Luisowi, że w mojej drużynie może nie dostać tylu minut, na ile by liczył. Zaznaczyłem jednak, że jeśli zostanie, to wciąż będę na niego liczył - kłamał Koeman w żywe oczy podczas jednej z konferencji prasowych na początku sezonu.
Suarez nie miał szans na udowodnienie swojej przydatności. Postawiono na nim kreskę przed pierwszym meczem. Koeman po przyjeździe do Barcelony polecił mu, aby nie zjawiał się na treningach. Urugwajczyk z własnej woli stawiał się w ośrodku “Blaugrany”, żeby ćwiczyć indywidualnie. Wszyscy piłkarze mieli startować z czystą kartą, ale w kadrze na pierwsze spotkanie presezonu znaleźli się Martin Braithwaite, Philippe Coutinho czy nawet Nelson Semedo i Carles Alena. Dla pewnego 34-latka zabrakło miejsca.

Przeciwko naturze, przeciwko wszystkim

Niecały rok temu można się było zastanawiać, co dalej z tym Suarezem. Czy faktycznie jest tak słaby, że Barcelonie opłaca się oddać go za darmo ligowemu rywalowi? Czy naprawdę zasłużył na to, żeby klub musiał dopłacić jego przyszłemu pracodawcy? To oczywiście nie był pierwszy raz, kiedy kariera Luisa Suareza stanęła na zakręcie. Wielu poddałoby się, gdyby musieli zmagać się z takimi przeciwnościami, jak pewien skromny chłopak z Urugwaju.
Pierwsza poważna przeszkoda na drodze do zawodowstwa stanęła, gdy Suarez miał 7 lat. Wraz z rodziną żył wtedy w skrajnej biedzie, ale większość czasu spędzał, będąc szczęśliwym i grając na bosaka z rówieśnikami z małego miasteczka Salto. Jego ojciec dostał jednak posadę w fabryce słodyczy w Montevideo. Mały Luisito nie chciał opuszczać rodzinnych stron. Przez miesiąc mieszkał u babci, ale w końcu musiał dołączyć do rodziców. W stolicy kraju przez moment stracił zapał do sportu. W swojej biografii opowiadał, że urugwajska metropolia była zupełnie innym światem. Tam nie istniał futbol uliczny. Wstydził się zapisać do klubu, bo nie stać go było na buty. Inni wyśmiewali jego akcent. Miał problemy w szkole, w wieku kilkunastu lat właściwie był analfabetą. Zamiast szlifować umiejętności, jako dziecko harował, sprzątając ulice, żeby dołożyć się do domowego budżetu. W ten sposób stał się odporny na jakiekolwiek okoliczności.
- Kiedy masz taką determinację, by wygrywać i jesteś wojownikiem z natury, nie da się już tego zmienić. Musieliśmy się dostosować, bo nigdy nie mieliśmy do czynienia z zawodnikiem, który był tak zdeterminowany, żeby odnosić zwycięstwa. Zachowywał się jak żołnierz, który uczestniczy w wojnie. Żeby wygrać, potrzeba czegoś więcej niż techniki. Musisz mieć odpowiedni charakter. Luis Suarez go posiada - tłumaczył na łamach “BBC” Herman Pinkster, który pracuje z nowoprzybyłymi zawodnikami w Ajaksie Amsterdam.
- Czasem zachowuje się jak zwierzę. Potrafi być okropny na boisku. Przeklina, kopie, udaje. Wykorzystuje wszystkie sztuczki. Ale nie chce nikogo zranić. On po prostu chce dojść do celu na własnych zasadach. W świecie Suareza wszystkie chwyty są dozwolone. Tak naprawdę to miły facet. W życiu jest jak Dr Jekyll, na murawie to pan Hyde - zgrabnie ujął to Tom Egbers, holenderski dziennikarz.
Oczywiście, jego impulsywność nie zawsze przekładała się na pozytywy pod względem aspektów sportowych. Przez swoje wybryki wielokrotnie był zawieszany i jego dalsze losy na piłkarskich boiskach stawały pod znakiem zapytania. Kiedyś angielska federacja potrafiła zawiesić go na osiem spotkań, bo rzucił w kierunku Patrice’a Evry słowo “negro”. Organizacje na co dzień zajmujące się walką z nierównością rasową domagały się jeszcze dłuższej banicji. Na Wyspach dalej nie rozumie się, że w Ameryce Południowej to nie jest nic obelżywego, ani rasistowskiego. Nie tak dawno przecież jego kolega z drużyny, Edinson Cavani, został zawieszony, bo użył tego słowa na Instagramie… w kierunku swojego przyjaciela. Znak czasów.
Gdy Suarezowi puszczały hamulce i gryzł swoich rywali, znów chciano zahamować jego karierę. Warto przypomnieć, że po incydencie z Giorgio Chiellinim FIFA początkowo zawiesiła go na cztery miesiące, przy czym piłkarz nie mógł nawet uczestniczyć w treningach czy wchodzić na jakikolwiek stadion. Drakońska kara. Sam winny bronił się, mówiąc że ugryzienie wygląda strasznie, ale przecież jest to mniej szkodliwe, niż np. wślizg na złamanie nogi. Ale boiskowi bandyci nie padają ofiarą takiego ostracyzmu. Na szczęście Luis Suarez zawsze wiedział, że co go nie zabije, to wzmocni.

Zasłużone laury

- Wkraczamy w strefę Suareza. Kto jest lepszy od Luisa? Pokazał ducha zwycięzcy. Wygrywał mecze, które zdawały nam się wymykać - tak w ostatnich dniach o Urugwajczyku wypowiadał się Diego Simeone.
Obaj są futbolowymi szaleńcami w pozytywnym tego słowa znaczeniu. “Cholo” nieco kreuje swoją postać trenera zamordysty, za którego piłkarze mają iść w ogień. Suarez ma ten temperament we krwi. Nigdy nie można lekceważyć serca Urugwajczyka. Mottem narodu, a zwłaszcza reprezentacji, jest zwrot “Garra Charrua”, którego nie da się dosłownie przetłumaczyć, jednak wiąże się z wiecznym oporem i wytrwałością. Urugwajczyk prędzej umrze niż się podda. W XIX w. garstka rdzennych mieszkańców opierała się przeciwko hiszpańskim konkwistadorom. Naturalnie, to już historia, kilka stron na kartach podręczników, jednak piłkarze są idealnym odzwierciedleniem filozofii życia swojego państwa.
Luis Suarez błądził, kroczył przez ciernie, jednak znów zasłużył na miano zwycięzcy. To on dokonał konkwisty. Teraz można przytoczyć statystyki, bramki, asysty, zapewnione punkty etc., jednak to nie liczby są podsumowaniem tego sezonu w jego wykonaniu. Wystarczy wspomnieć o początku i końcu rozgrywek. Camp Nou opuszczał ze łzami w oczach z przypiętą łatką człowieka niepotrzebnego, zbędnego, daremnego. Dziś wyjedzie z Estadio Jose Zorrilla z medalem i mianem mistrza. W Barcelonie strzelili sobie w stopę. W Madrycie strzelają korki szampanów.
- Niektórzy nie wierzyli, że nadal mogę grać na tym poziomie. Mówiono mi, że nie mogę już utrzymać się na topie, że nie będę w stanie walczyć o najwyższe cele. To wszystko sprawiło, że chciałem pokazać, że nadal jestem w gronie najlepszych piłkarzy - mówił niedawno napastnik “Atleti”.
Udało mu się. Udowodnił to sobie, Barcelonie i całemu światu. Luis Suarez był, wciąż jest i z takim podejściem prawdopodobnie także będzie jeszcze w piłkarskiej czołówce. Rok temu można było twierdzić, że nie jest wart nawet drobnej kwoty odstępnego. Okazał się bezcenny.

Przeczytaj również