Awans i kompromitacja w jednym. Ostra reakcja kibiców Lecha Poznań. "Dość pośmiewiska, wyp******* z boiska"

Awans i kompromitacja w jednym. Ostra reakcja kibiców Lecha. "Dość pośmiewiska, wyp******* z boiska"
Paweł Jaskółka/Press Focus
Dwie kompromitacje i awans - tak można nazwać dwumecz Lecha Poznań z Vikingurem Rejkiawik, który ostatecznie - po dogrywce - zakończył się dla Lecha happy-endem. Piłkarze Johna van den Broma zaprezentowali, jak można jednocześnie wygrać mecz i spalić się w nim ze wstydu, bo tak trzeba nazwać brak wykorzystania jakiejkolwiek sytuacji w końcówce meczu na 3:0, a dodatkowo samemu w sposób juniorski "doprowadzić" dogrywki.
Honor "Kolejorza" ostatecznie uratowali ci, którzy w ostatnim czasie byli najbardziej krytykowani, czyli Kristoffer Velde i Filip Marchwiński. To był jeden z najbardziej absurdalnych meczów "Kolejorza" od dłuższego czasu. W miarę miły wieczór przy Bułgarskiej przez chwile zamienił się w koszmar.
Dalsza część tekstu pod wideo
"Kolejorz" ostatecznie po dogrywce awansował do play-offów o fazę grupową Ligi Konferencji, ale na twarzach kibiców przy Bułgarskiej ciężko było ujrzeć uśmiech po ostatnim gwizdku. Wręcz więcej było się chwytania za głowę po kolejnych niewykorzystanych okazji. Kocioł skandował: "Brak pośmiewiska, zejdźcie z boiska"...
Po takim spotkaniu wychodzi się ze stadionu z przekonaniem, że cel został wykonany, ale dojście do niego - licząc też pierwszy mecz - było niezwykle wstydliwe.

Zaczęło się, jak zwykle

To nie był mecz w wykonaniu "Kolejorza", który przekona tych nieprzekonanych do Lecha za kadencji Johna van den Broma, a wręcz przeciwnie - poszerzy to grono. Pierwsze 30 minut z Vikingurem idealnie oddawało to, jak wygląda zespół pod wodzą Holendra od początku jego przygody. Wyraz tego pierwszy raz w 22. minucie dali kibice, którzy w ostrych słowach zaczęli motywować zespół do gry.
Lech nie miał pomysłu na sforsowanie dobrze ustawionych i zorganizowanych Islandczyków. Dwa pierwsze kwadranse były właściwie kontynuacją spotkania sprzed tygodnia, a to przecież rywale w tym fragmencie meczu mieli dwie bardzo dobre okazje do zdobycia bramki.
Piłkarzy "Kolejorza" do tego momentu było stać tylko na zrywy. Widzieliśmy dużo niedokładności, błędów indywidualnych. Gra wyglądała bardzo źle, ale nagle najlepszy na boisku Joel Pereiera uruchomił Velde, a ten obsłużył dokładnym podaniem Ishaka i Lech wrócił do gry.
Po chwili znowu świetnym dośrodkowaniem z półprzestrzeni błysnął Pereiera, a Velde do asysty dołożył gola.
Właściwie przemiana Norwega w tym meczu idealnie oddawała postawę Lecha do przerwy. Po tym, co prezentował "Kolejorz", nikt nie spodziewał się, że pierwsze 45 minut lechici zakończą mając przewagą nad Vikingurem.
Norweg grał słabo, potykał się o własne nogi, ale gdyby nie on, to "Kolejorz" mógłby dłużej bić głową w mur. Przyszłość oceni, czy uciszanie przez niego trybun przy Bułgarskiej wyjdzie mu na dobre. Prawda o Velde jest jednak taka, że mimo że jest on w słabej formie, to za kadencji van den Broma robi (jakieś) liczby, bo w 10 meczach strzelił dwa gole i zaliczył trzy asysty. Wymiernie pomógł w awansie do kolejnej rundy i to trzeba podkreślić.
Warto za to spotkanie docenić Pereierę, Ishaka czy Czerwińskiego, którzy wyróżnili się na tle piłkarzy obu drużyn, ale... to tyle.

Niezrozumiałe historie

Po przerwie Lech skupił się głównie na "ubezpieczeniu" wyniku i zapłacił za to prawie najwyższą cenę. Dopiero w ostatnich minutach po odkryciu się Islandczyków, kreował sobie sytuacje na 3:0, ale raził nieskutecznością. Najgorzej w tym aspekcie wyglądał Amaral, który tylko sam nie wie, jakim cudem tego meczu nie zakończył z golem. Wręcz spotkanie mogło się zakończyć wynikiem 5:0, ale...
To, co "Kolejorz" zrobił w końcówce regulaminowego czasu gry, to kompromitacja w najczystszej postaci. Islandczycy do ostatniej akcji meczu oddali dwa celne strzały, a na koniec... lechici sami dali sobie wbić i doprowadzili do dogrywki.
W niej błysnął wreszcie Filip Marchwiński, który przypieczętował awans do kolejnej rundy. Jednak wstydem dla mistrzów Polski jest to, jak dali się na własnym stadionie zepchnąć do defensywy. Nie kontrolowali meczu. Gra wyglądała jak na podwórku. Dodatkowo na koniec jeszcze Sousa podsumował to wszystko niestrzelonym karnym, choć ostatecznie trafił do siatki.

Góra, dół, góra...

Takiej huśtawki nastrojów i emocji przy Bułgarskiej dawno nie było. Momenty radości mieszały się ze wkurzeniem i irytacją. Szczególnie było to słychać po trybunach. Oberwało się w przerwie Piotrowi Rutkowskiemu i Tomaszowi Rząsie. Po golu na 4:1 strzelonym przez Sousę były gwizdy, a z trybun niosło się "wypier***ć", "dość pośmiewiska, wypier*****e z boiska"...
Ten mecz idealnie oddał sytuacje na początku sezonu, czyli raz góra, raz dół. Tylko tutaj widzieliśmy to na przestrzeni 120 minut.
Lech Poznań i John van den Brom mimo awansu nie kupili sobie spokoju. Mistrz Polski jednocześnie się skompromitował, ale gra dalej.
Postawa drużyny dalej zostawia dużo do życzenia. Zamiast uspokojenia nastrojów, będzie jeszcze większa niepewność. "Kolejorz" potrzebuje teraz serii, aby wróciła też wiara piłkarzy we własne umiejętności. Lech ma przed sobą teraz dwa domowe spotkania - ze Śląskiem Wrocław i Dudelange. Wszystko w rękach zespołu, aby popracować nad powrotem kibiców na trybuny, których w czwartek przy Bułgarskiej było tylko 12500.
Cieniem na spotkaniu, oprócz hańbiącego doprowadzenia do dogrywki na własne życzenie, rzuciła się kontuzja Antonio Milicia na początku drugiej połowy. To jeden z największych problemów Lecha po tym meczu, bo wydaje się, że Chorwatowi odnowił się uraz. Po meczu kulał i trzymał się za mięsień. Na szczęście dla Holendra w nowym tygodniu do treningów z zespołem ma wrócić Satka, ale wszystko wskazuje na to, że w meczu ligowym ze Śląskiem Holender znowu będzie musiał "szyć" z zestawieniem środka defensywy.
Puenta islandzkiego dwumeczu jest taka, że Lech się skompromitował, ale awansował. W bólach wykonał zadanie, ale zespół wciąż czeka dużo pracy nad poprawą gry. Teraz będzie miał na to więcej czasu, bo "Kolejorz" zapewne przełoży mecz 6. kolejki PKO Ekstraklasy z Lechią Gdańsk, ale nastroje w szatni po meczu mimo awansu będą dalekie od idealnych.

Przeczytaj również