EURO przegrane defensywą. Polacy rozdawali prezenty i jadą do domu

EURO przegrane defensywą. Polacy rozdawali prezenty i jadą do domu
Press Focus
Popełniając tak wiele koszmarnie prostych błędów indywidualnych nie da się niczego ugrać na mistrzostwach Europy. Turnieje nie wybaczają, a Polska przyjechała na EURO z workiem prezentów, dlatego odpada po fazie grupowej. Żegna się z zaledwie jednym punktem na koncie, co jest drugim najgorszym wynikiem w historii. Po odbudowaniu zaufania z Hiszpanią w Sankt Petersburgu była walka, ale neistety wszystko wróciło do niezdrowej normy w defensywie.
Nie wliczając Andory we wszystkich pozostałych spotkaniach o punkty pod wodzą Paulo Sousy Biało-Czerwoni musieli gonić wynik. Tak gonili, że do tej pory nikogo nie przegonili i półamatorzy na razie pozostają jedynym naszym skalpem w 2021 roku.
Dalsza część tekstu pod wideo

Łańcuszek wpadek

Polacy zawsze musieli się potknąć, dostać cios na szczękę, aby oprzytomnieć i wejść na nowo w mecz - bez względu na poziom przeciwnika. Właściwie każdy z tych meczów obnażał jeszcze jedną niekorzystną prawidłowość. Jeśli dopuszczaliśmy do straty gola, to po jakimś prostym błędzie indywidualnym.
Bez wielkiego wysiłku rywala to my podawaliśmy mu rękę, pletliśmy łańcuszek wpadek, co na tak wysokim poziomie jest niedopuszczalne. Podczas EURO z tarapatów wyszliśmy tylko raz, w najbardziej niespodziewanym momencie, bo w Sewilli przeciwko Hiszpanii. Słowacja i Szwecja, z którymi wynik otwierał się po degrengoladach polskiej defensywy, jak strzeliły, to już nie oddały zwycięstwa.

Chwila złudzeń

Reprezentacja Polski wyszła fantastycznie zmobilizowana na drugi mecz w grupie. Zaprezentowała się tak, że w dość dużym stopniu odbudowała zaufanie kibiców. Uwierzyliśmy, że uda się wygrać w Sankt Petersburgu i wyjść z grupy. Ale jak walczyć o takie cele, skoro w pierwszej akcji Szwedów przegrywasz trzy przebitki i dajesz piłce spaść pod nogi przeciwnika?
Tym bardziej nie możesz myśleć o czymś więcej niż pakowaniu się do domu, gdy jak Robert Lewandowski masz dwie stuprocentowe sytuacje w odstępie sekundy i dwukrotnie posyłasz piłkę na poprzeczkę, choć jemu akurat można naprawdę wiele wybaczyć. Zastanawia jednak, z czego wynika fakt, że kapitan tak łatwe okazje marnuje, a potem strzela jednego z piękniejszych goli turnieju? Powtórzył się scenariusz z Hiszpanii, gdy najpierw miał autostradę do gola, mimo to wciąż za wąską, a następnie zrobił coś wyjątkowego. Takiego, że ręce same składają się do oklasków.
Ale jemu akurat trzeba oddać, że zrehabilitował się fantastycznie. To on ostatecznie wziął na plecy zespół w drugiej połowie i walczył za trzech. Najpierw wspomniana kapitalna bramka, a potem jeszcze jedno trafienie i już nie można mówić, że „Lewy” strzela za mało podczas MŚ i ME. Jednak nazwisko samego Lewandowskiego na tablicy świetlnej to za mało. Nasze niepoukładanie przed własną bramką wystawiło nam srogi rachunek.
W tak wielu niechlujnych sytuacjach podczas turnieju nawet najlepszy trener na świecie nie pomoże. Można rozliczać Sousę, bo swoje błędy popełnił, ale nie można go ganić za niefrasobliwość zawodników przy otwieraniu wyniku. Ta odpowiedzialność spada bezpośrednio na nich. Nawet jeśli potrafiliśmy coś dobrego zrobić w okolicach bramki rywali, to najczęściej psuliśmy to niecelnym dośrodkowaniem, wykończeniem i przede wszystkim indywidualnym klopsem blisko pola karnego Wojciecha Szczęsnego. Brakowało jakości.

Co dalej z Sousą? Grzech nr 1: Koszmarna defensywa

Zbigniew Boniek zapowiedział, że bez względu na wynik nie zwolni Portugalczyka. Co nie oznacza, że przystąpi on do prowadzenia drużyny we wrześniowych meczach eliminacji mistrzostwa świata. O tym zdecyduje już nowy prezes PZPN wybrany w połowie sierpnia. To on będzie musiał przeanalizować, czy jest sens dalej ciągnąć ten związek.
Biało-Czerwoni pokazywali przebłyski, ale z drugiej strony piłka reprezentacyjna oparta jest na wynikach, a te są w tym momencie po prostu katastrofalne. Jedno zwycięstwo w ośmiu meczach to najgorsza seria od ponad sześćdziesięciu lat. Należy sobie zadać pytanie, czy Sousa będzie pracował z kadrą na tyle długo, że podejmie się długofalowej przemiany. Na tę chwilę pozostawienie go na stanowisku musiałoby opierać się tylko i wyłącznie na obustronnym zaufaniu. Daniu sobie czasu i przekonaniu, że coś z tego będzie. Pytanie, czy taka wola będzie z obu stron skoro jesienią kończą się eliminacje i kontrakt Sousy. Pytanie podstawowe - czy jest sens?
Ta kadra na EURO dała nam niewiele radości. To były rwane fragmenty niezłej gry lub takie powstania jak w ostatnich trzydziestu minutach ze Szwecją. Nie można im też odmówić zaangażowania. Chcieli, ale to było za mało. Dysproporcje wewnątrz zespołu były zbyt duże. Mimo wszystko mam wrażenie, że z turniejem żegnamy się z dużym bagażem niedosytu, bo sami wyrządziliśmy sobie wiele krzywdy.
Tu największy grzech kadry Paulo Sousy, o którym pisałem już wielokrotnie. Niedopuszczalna liczba straconych bramek – czternaście w ośmiu meczach. To aż 1,75 gola na spotkanie. Tak dziurowej obrony nie mieliśmy od kilku dekad, a nie jest wielką tajemnicą, że na turnieju zostaje się długo dzięki szczelnej grze z tyłu.
Nasza gra ogólnie była oparta na dużym ryzyku, a wrzucenie sobie na plecy jeszcze wspomnianego worka z prezentami sprawiło, że EURO kończymy jako jedna z najgorzej broniących drużyn. Sousa cały czas powtarza, że chce zmieniać mentalność naszego podejścia do piłki, co zalatuje wychodzeniem z drewnianych chatek Leo Beenhakkera, ale nawet jeśli ma rację, nawet jeśli faktycznie warto pracować nad zmianami, czy wybrał sobie dobry moment? Czy rewolucji nie przeprowadził zbyt gwałtownie?
Jego plany B działały w kilku spotkaniach lepiej niż plany A. Źle wchodziliśmy w mecz, a po korektach goniliśmy z dużym polotem, choć bywało za późno. Tak było z Węgrami, Anglią, Hiszpanią czy nawet Słowacją i Szwecją. Kadra Sousy nie przegrała żadnej drugiej połowy. Być może coś było nie tak na poziomie doboru piłkarzy na niektóre pozycje czy znajomości ich możliwości - tu oprócz notorycznego kiksowania kłania się czas.
Na ten moment to jednak bez znaczenia. Wszyscy czujemy się ogromnie zawiedzeni. Tę drużynę było stać na więcej. Ta drużyna nie powinna przegrać ze Słowacją, upokorzoną w równoległym meczu przez Hiszpanię. Ale ta drużyna miała ostatecznie zbyt wiele wpadek, żeby przykryć je jakością. Liderzy? Dźwignęli drużynę w spotkaniu z Hiszpanami. W Sankt Petersburgu dźwignął ją Lewandowski, choć to pudło z pierwszej połowy może zapisać się w historii.
Szkoda. Jak mówił Boniek, z dyskoteki wyrzucają nas przed 22.

Przeczytaj również