Falcaomania, czyli totalne szaleństwo w Vallecas. Przed “El Tigre” otworzyły się bramy Rayo

Falcaomania, czyli totalne szaleństwo w Vallecas. Przed “El Tigre” otworzyły się bramy Rayo
Peter Dovgan / PressFocus
Radamel Falcao Garcia wraca do Hiszpanii. Nawet najbardziej optymistyczna kalkulacja nie postawiłaby go w tym miejscu po ostatnim gorzkim roku spędzonym w Galatasaray, gdzie w smutny sposób zakończyła się turecka baśń. Ale to “El Tigre”, ten, który wybiera trudności zamiast strefy komfortu. Król wyzwań, zawsze uparty i zawsze zadowolony ze swoich wyborów.
Nie minęła jeszcze dziewiąta rano, do otwarcia kas biletowych zostały dwie godziny, a setki kibiców i tak ustawiły się w kolejce wokół stadionu Vallecas, by kupić bilet na spotkanie z Getafe. Kilka dni wcześniej w tym samym miejscu zebrał się tłum, by wziąć udział w prezentacji jednego z letnich transferów. “Jednego z…” brzmi tu jednak dość niepoważnie. Oni przyszli tylko dla niego.
Dalsza część tekstu pod wideo

Niespodziewany gość

Kilka metrów od drzwi prowadzących do kas stadionowych znajduje się oficjalny sklep klubu. Niewielka zagroda ozdobiona sloganami i frazami, nawiązującymi do drużyny. Zwykle, aby kupić koszulkę z nazwiskiem konkretnego zawodnika, należało wcześniej uprzedzić sprzedawcę. Ale nie w przypadku, gdy wybierasz trykot z Falcao. Repliki z jego nazwiskiem wyróżniają się na półce.
- Pracuję tu od czternastu lat i nie widziałem takiego szaleństwa - mówi jeden z kupców, cytowany przez hiszpański dziennik “ABC”.
“Trójka”, nietypowy numer jak na napastnika (w hołdzie swojemu zmarłemu ojcu, który występował jako obrońca), działa tu jak magnes. Brakuje rozmiarów, zostały tylko S i XL, a mimo wszystko kibice, wiedząc, że z pewnością nie będą na nich pasowały, biorą je bez zastanowienia.
Niewielu mogło uwierzyć, że gra dla nich. Jego nowy pracodawca porównał go do Pele, ale przecież tacy piłkarze, jak legendarny Brazylijczyk w życiu by nawet nie pomyśleli, by grać dla Rayo. Jak to się w ogóle stało, że najskuteczniejszy piłkarz w historii reprezentacji Kolumbii w ogóle tutaj trafił? Zaczęło się od cynku Mario Suareza, kolegi Falcao jeszcze za czasów wspólnych gier w Atletico. Przyjaciele trzymają się od tamtego czasu dość blisko i to on poinformował prezesa Raula Martina Presę, że napastnik będzie wkrótce wolnym zawodnikiem i zamierza wrócić na Półwysep Iberyjski. Turcy nie chcieli go zatrzymywać. Zarabiał za dużo, grał za mało, zdrowie mu nie dopisywało.
Co ciekawe, trener Rayo Andoni Iraola niespecjalnie o niego zabiegał. Wolał Mariano Diaza z Realu, a “Królewscy” chętnie chcieli się go pozbyć. Deal wysypał się na ostatnich metrach, okienko zostało zamknięte i hiszpańskie ekipy mogły jedynie zarejestrować piłkarzy z kartami we własnych rękach. Pozostające z niczym i desperacko szukające snajpera Rayo ugięło się i zaprosiło Radamela do rozmów. Chętny do rezygnacji z wysokiej pensji, pragnący znaleźć miejsce do gry, aby mógł jeszcze raz wystąpić na mundialu, nie potrzebował dużo czasu do namysłu.
- Rozpiera mnie duma, że mogę być częścią tej instytucji. Obiecuję dać z siebie wszystko, miejmy nadzieję, że Bóg pozwoli mi na to, aby zdobyć wiele bramek - mówił podczas inauguracji.

Konflikty i podziały

Minęło mnóstwo czasu po jego ostatnim meczu La Liga rozegranym w czerwcu 2013 roku w barwach Atletico. Później musiał odejść wbrew swojej woli. W Monaco zdobywał mnóstwo goli, ale nie przynosiły mu tyle chwały, co te na Estadio Vicente Calderon. Później wplątano go w tułaczkę po angielskich boiskach, aż w końcu wylądował w Turcji. Nie stracił bynajmniej entuzjazmu. Teraz, w miejscu oddalonym o 15 minut od nowej świątyni Atletico, Wanda Metropolitano, chce odżyć sportowo.
Łatwo nie będzie. Na początku sezonu Rayo skazywano nie tylko na spadek, ale wprost na zajęcie ostatniego, 20. miejsca w tabeli. Atmosfera mimo niespodziewanego awansu do La Liga jest daleka od doskonałej. Z klubu odchodzą księgowi, trwa spór o karnety z fanami, którzy w proteście prowadzą “cichy doping”. Każdy mecz przynosi okrzyki “Presa, odejdź!”. Przepaść między zarządem a kibicami jest skrajnie głęboka.
Podczas pandemii prezes zaprosił na stadion lidera skrajnie prawicowej partii Vox, aby obejrzał spotkanie przeciwko Albacete, w barwach którego grał Roman Zozula. Lewicowi sympatycy Rayo oskarżają Ukraińca o bycie nazistą, zarzucają mu przynależność do ruchu prawicowych radykałów na Ukrainie. Po meczu, następnego dnia urządzono happening - zdezynfekowano mury otaczające Vallecas. Od tego momentu, zarząd, delikatnie mówiąc, nie ma dobrej opinii wśród najzagorzalszych fanów. To wszystko sprawia, że przyjście Falcao może być szansą na odnowienie wzajemnych stosunków.

Perfekcyjny początek

Debiut? To był moment, którego nikt nie chciał przegapić. Na rogu ulic otaczających stadion rozbrzmiewały pierwsze takty “Final Countdown”. Wewnątrz obiektu w pierwszym rzędzie krzeseł ktoś odpalił racę, a kolumbijskie barwy flag łączyły się z czerwono-biało-czarnymi. W czterech wieżowcach, które stoją tuż przy Vallecas i z których ma się świetny widok na boisko, zebrało się ponad trzy tysiące gapiów. Nie mogli dostać już wejściówek na spotkanie albo po prostu nie było ich na to stać. To jednak żaden powód, aby opuścić to wydarzenie. Być może najważniejsze w historii klubu.
Najmniejsza drużyna w stawce pierwszoligowców, awansowana w jakiś sposób poprzez baraże, z małą bazą, bez kompleksu treningowego z prawdziwego zdarzenia, w ciągłym kryzysie, ale z wielkim sercem. Dwa mecze ligowe u siebie i dwa zwycięstwa. W sobotnie popołudnie ponownie rozpędzili przeciwników na cztery wiatry. Rayo 3. Getafe 0. No i ten “El Tigre”. Kolumbijczyk zagrał tylko 10 minut i 24 sekundy, ale jego występ pachniał starym, dobrym futbolem. “Tygrys” został wypuszczony z klatki i od razu rzucił się do kąsania.
Pierwszy kontakt? Falcao blokuje groźny strzał. Przy drugim wykonał wślizg, przy trzecim doskonale wypuścił kolegę. Po czwartym Rayo wywalczyło rzut rożny, po którym padła druga bramka. Szóste to odebranie podania od Pathe Cissa, strzał po długim słupku i gol. Na tej ziemi pierwszy od ośmiu lat, kiedy pokonał bramkarza Barcelony Jose Pinto.
W końcu wszystko nabrało sensu. Pobiegł w stronę trybun, ucałował herb, objął kolegów, pozdrowił fanów, którzy nadal nie mogą uwierzyć, że gra dla ich klubu. Wrócił do La Ligi, z której nigdy nie powinien był odchodzić. Dzisiaj mały projekt otwiera mu drzwi, a on z podniesioną głową wchodzi i czuje, że znowu może robić rzeczy niezwykłe. Rozpoczyna się kolejna niebezpieczna ścieżka. Gdyby była spokojna, z pewnością by jej nie wybrał.

Przeczytaj również