Gardził transferem do Mainz, dziś odbija się od Unionu. Skąd biorą się problemy Puchacza?

Gardził transferem do Mainz, dziś odbija się od Unionu. Skąd biorą się problemy Puchacza?
Piotr Matusewicz / PressFocus
Życie nieco sprowadziło Tymoteusza Puchacza na ziemię. Jeszcze rok temu gardził transferem do FSV Mainz, a dziś odbija się od Unionu Berlin. Przynajmniej na razie.
Sytuacja wygląda na co najmniej dziwną, bo “Puszka” to trzeci najdroższy transfer w historii klubu i mimo iż jest w nim od 3 miesięcy, wciąż jeszcze czeka na debiut w Bundeslidze. Ba, nawet ze znalezieniem miejsca w kadrze meczowej ma problemy. Za nami osiem kolejek, a Tymek tylko dwa razy załapał się na ławkę rezerwowych. Gra wyłącznie w europejskich pucharach, ale i w nich nie zawsze w podstawowym składzie, bo przecież w ostatnim meczu z Maccabi Hajfa dostał od Ursa Fischera zaledwie 12 minut.
Dalsza część tekstu pod wideo

Skąd te problemy?

W teorii wszystko w tym transferze do Unionu pasowało. Puchacz szedł do drużyny, która wykorzystuje różne ustawienia taktyczne, ale bazą wyjściową jest z reguły gra na trzech środkowych obrońców, a więc także z wahadłami. A lewe wahadło to jego naturalne środowisko. Czuje się tam zdecydowanie pewniej niż w czteroosobowym bloku obronnym. Wydawało się, że ze swoim charakterem i przygotowaniem motorycznym idealnie wkomponuje się w profil drużyny, która jak - mało kto w Bundeslidze - solidne rzemiosło ceni sobie zdecydowanie bardziej niż chimeryczny artyzm.
Do tego, konkurencja na lewym wahadle nie wydawała się zbyt mocna. Nico Giesselmann nie odgrywał w poprzednim sezonie żadnej roli w drużynie. Był do tego stopnia ignorowany przez Fischera, że nawet kiedy z gry wypadał podstawowy wahadłowy Christopher Lenz, szwajcarski trener wolał przesunąć na tę pozycję prawonożnego Juliana Ryersona, niż korzystać z usług byłego defensora Fortuny. Poza tą dwójką nie było w kadrze innego zawodnika, który byłby w stanie zagrozić pozycji Puchacza. Sytuacja wręcz komfortowa do płynnego wejścia w zespół. Jakby tego było mało, Union dość niespodziewanie zakwalifikował się do europejskich pucharów, co zapowiadało rotację w składzie. Można było w ciemno zakładać, że siłą rzeczy Puchacz będzie brał w niej aktywny udział. Tymczasem rotacja, owszem, jest, ale Puchacz - póki co - nie odgrywa w niej żadnej roli.
W mediach co rusz pojawiają się najróżniejsze hipotezy, próbujące opisać przyczyny takiego stanu rzeczy. Czytamy na przykład o “niewłaściwym zarządzaniu energią” przez Tymka, przez co wydajność jego gry z biegiem meczu drastycznie spada. Może i coś w tym jest, ale jakkolwiek źle obchodziłby się ze swoją energią w trakcie meczu nasz reprezentant, to przecież nie para się piłką od wczoraj - na 20 czy 30 minut gry tak czy inaczej musi mu jej wystarczyć, nawet w warunkach bundesligowych. Nie jest to więc argument tłumaczący nam, dlaczego Tymek jest notorycznie pomijany przez trenera przy wybieraniu kadry meczowej. Tłumaczy co najwyżej, dlaczego Polak nie gra na razie w pierwszym składzie.

Kwestie taktyczne

Znacznie bardziej przemawia do mnie uzasadnienie taktyczne. Wahadłowi Unionu to w prostej linii piłkarze grający wcześniej jako boczni obrońcy. Oni mają w pierwszej kolejności bronić dostępu do bramki. W tym zespole nie ma miejsca na Kosticiów, czy Coulibalych, którzy tworzą wyraźną asymetrię w ustawieniach swoich drużyn (odpowiednio Eintrachtu i Stuttgartu). Union jest najgłębiej ustawiającą się drużyną w lidze, wahadłowi bronią właściwie w linii ze środkowymi obrońcami. To oznacza, że nie nadrobią swoich błędów w ustawieniu, doganiając przeciwnika na dystansie. Ich szybkość schodzi na plan dalszy (ani Ryerson, ani Giesselmann nie osiągają w maksymalnych wartościach choćby 33 km/h), ważniejsza jest wydolność.
Fischer to trener, który przywiązuje olbrzymią wagę do najdrobniejszych detali, zwłaszcza jeśli chodzi o grę defensywną. Berlińczycy nie mają jakościowo nadzwyczajnej kadry, jeśli chodzi o nazwiska. Andreasa Luthego, Giesselmanna, Christophera Trimmela, Grischę Proemela, Genkiego Haraguchiego, Raniego Khedirę, Ryersona czy Paula Jaeckela łatwiej sobie wyobrazić w dowolnym klubie z 2. Bundesligi niż w jakimkolwiek innym w 1. Gdyby nie Union, trudno byłoby im zaistnieć bądź - w przypadku Khediry czy Luthego - utrzymać się na pierwszoligowym poziomie. Siłą berlińczyków jest ich precyzyjny plan meczowy, organizacja gry i żelazna konsekwencja w grze obronnej. W tej formacji nie ma miejsca na naukę i eksperymenty. Fischer posyła na boisko tylko sprawdzonych w boju i zaufanych żołnierzy. A na jego zaufanie trzeba czasem długo czekać, zwłaszcza na pozycji wahadłowego.
Kiedy Union wchodził do 1. Bundesligi, rolę podstawowego lewego wahadłowego pełnił Ken Reichel. Christopher Lenz wchodził przeważnie z ławki i to niezbyt często. Po awansie, dość niespodziewanie, to właśnie Lenz stał się pierwszą opcją. Następcą Lenza jest obecnie Giesselmann, a o jego perypetiach w zeszłym sezonie pisałem już wyżej. To też sygnał, który Tymek musi odczytać w sposób pozytywny. Nie zrażać się, nie zniechęcać, cierpliwie pracować i czekać na swoją szansę. Tak jak w poprzednim sezonie czekał Robert Gumny, który dopiero w listopadzie wskoczył do pierwszej jedenastki Augsburga, a w tym sezonie gra na razie wszystko, od deski do deski.
Fischer nie ma obecnie powodów, by odstawiać od składu Giesselmanna, bo ten wykonuje swoje zadania na boisku w sposób co najmniej zadowalający. Imponuje zwłaszcza przygotowaniem motorycznym. We wszystkich statystykach biegowych (liczba sprintów, pokonywanych kilometrów, dystans pokonywany w szybkim tempie itd.) jest albo najlepszy, albo jednym z najlepszych w zespole. Wnosi też relatywnie dużo do gry ofensywnej Unionu, choć to piłkarz, który ma swoje określone limity. Śmiem jednak twierdzić, że w topowej formie Tymek to po prostu lepszy piłkarz, Giesselmann jest jednak lepszym obrońcą. Przynajmniej na razie. A to dla Fischera najważniejsze.

Trzeba czasu

W tym kontekście nie jest według mnie wielkim problemem to, że Tymek nie ma na razie miejsca w podstawowym składzie. Trzeba dać mu jeszcze czas. Przeskok z ligi polskiej do ligi niemieckiej jest olbrzymi i nie każdy potrafi natychmiast przystosować się do reżimu pracy, jaki obowiązuje w Bundeslidze. Tłumaczył to w Robert Gumny w jednym z niedawnych wywiadów. Niepokojem może natomiast napawać fakt, że grający na tej samej pozycji co Puchacz Bastian Oczipka, który dołączył do zespołu w ostatniej chwili, a w poprzednim sezonie co rusz kompromitował się w meczach Schalke, w przeciwieństwie do Tymka zdołał już nie tylko załapać się do kadry meczowej, ale nawet zaliczyć ligowy debiut w nowych barwach.
Próbowałem zasięgnąć języka u źródła, co jest przyczyną tego, że sytuacja Puchacza wygląda w Unionie tak, jak wygląda. Nie usłyszałem niczego konkretnego, poza stwierdzeniem, że trochę brakuje mu jeszcze na każdym polu. Gdybym miał mu coś doradzać, to podpowiedziałbym, żeby nieco inaczej gospodarował wolnym czasem. Nawet jeśli nie ma miejsca w kadrze meczowej, to chyba lepszym rozwiązaniem od wycieczki do Poznania byłoby pozostanie na miejscu i poszukanie integracji z kolegami z drużyny. “Puszka” musi wzmacniać swoją identyfikację z klubem. W dniu meczowym lepiej byłoby się pokazać na trybunach przy Starej Leśniczówce, niż na siłowni w Poznaniu. Takie detale mają dla Niemców duże znaczenie.

Przeczytaj również