Grali jak zawsze, wygrali jak nigdy. Nikt nie zawładnął futbolem tak jak oni

Grali jak zawsze, wygrali jak nigdy. Nikt nie zawładnął futbolem tak jak oni
fstockphoto/shutterstock.com
Wielkim sukcesom nieodłącznie towarzyszą mity. Kiedy dziesięć lat temu reprezentacja Hiszpanii sięgnęła po swój jedyny w historii tytuł mistrzów świata, niemal na całym globie zachwycono się opartym na bajecznej technice systemem szkolenia piłkarzy na Półwyspie Iberyjskim. Każdy chciał kopiować. Nieliczni tylko modyfikować. Tymczasem akurat na turnieju w Republice Południowej Afryki Hiszpanie wcale nie grali pięknie. Ich mecze były momentami tak nudne, że zapewne nie jeden kibic piłkarski na świecie nie dotrwał do ostatnich minut finałowej dogrywki! Na szczęście w seniorskim futbolu liczy się to, co w sieci, na tablicy wyników i w gablocie.
- Do diabła, to ten moment.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Jak na zwolnionych obrotach.
- Czas się zatrzymał.
- Pauza.
- Wszyscy wstajemy.
- Mówimy: “gol, gol, gol”.

“Grają jak nigdy…”

Ćwierćfinał, 1/8 finału, ćwierćfinał, faza grupowa, ćwierćfinał, 1/8 finału - na tych etapach turnieju kończyła swój udział w finałach mistrzostw świata reprezentacja Hiszpanii w latach 1986-2006. Sześć meczów, sześć zwycięstw, 17 zdobytych bramek - takim łącznym bilansem spotkań rozegranych w fazie grupowej mogła pochwalić się natomiast na mundialach z 2002 i 2006 roku. Czy może zatem dziwić, że do Hiszpanów na lata przylgnęło zapomniane już dziś określenie: “grają jak nigdy, przegrywają jak zawsze”?
Zanim Andres Iniesta - na cztery minuty przed końcem dogrywki - odwrócił bieg historii, narodowa kadra z Półwyspu Iberyjskiego regularnie zawodziła na wielkich imprezach nie tylko pod względem wyników. Jeżeli sądzisz, że Hiszpanie zawsze grali piękny, techniczny futbol i po prostu ciągle mieli pecha (jak w Korei Południowej), jesteś w błędzie. Wcale nie tak dawno temu tych samych Hiszpanów kojarzono bowiem raczej z siermiężnym, jak powiedziano by potem, “przestarzałym” stylem gry. Tego nie dało się wręcz oglądać. Co się zatem wydarzyło?
- Zmieniła się kultura - wyjaśniał blisko dekadę temu w dokumencie filmowym brytyjskiej telewizji “BBC” pod tytułem “Czy Anglia może wygrać następne mistrzostwa świata?” były bramkarz reprezentacji Hiszpanii i ówczesny dyrektor sportowy FC Barcelony, Andoni Zubizarreta. - Kiedyś graliśmy bardzo siłowy, fizyczny futbol. Teraz gramy piłką, jesteśmy bardzo techniczną drużyną. Pojawiło się nowe pokolenie zupełnie innych typów piłkarzy.

Ziarno od Cruyffa

Każda zmiana, tym bardziej pokoleniowa, wymaga lidera, by nie napisać wizjonera. Wielkiej osobowości. Kogoś, kto da impuls. I nie będzie przejmował się wszechobecnym strachem konserwatywnego otoczenia.
Największy paradoks wielkiego triumfu Hiszpanii nad Holandią w finale - rozegranym pomiędzy dwiema reprezentacjami, które nigdy wcześniej nie sięgnęły po złoty puchar imienia Julesa Rimeta - polegał na tym, że ziarno zmian na Półwyspie Iberyjskim zasiał człowiek narodowości właśnie holenderskiej. W 1988 roku trenerem Barcelony został Johan Cruyff.
- Od wielu lat koncentrujemy się w Barcelonie na posiadaniu piłki, atakowaniu i bronieniu z piłką przy nodze, od zespołów młodzieżowych aż po pierwszą drużynę - tłumaczył Zubizarreta. - Zawodnicy robią to od bardzo młodego wieku i w wielu przypadkach wspólnie przechodzą przez kolejne etapy szkolenia.
- Kiedy jesteś naprawdę młody, trenujesz podania, kontrolę nad piłką, uderzenie - opowiadał w tym samym dokumencie hiszpański mistrz świata, Gerard Pique. - Potem, kiedy jesteś starszy, zaczynasz chodzić na siłownię, ale dopiero w wieku 17-18 lat. Priorytet stanowi zawsze technika.

Kataloński fundament

W odróżnieniu od pierwszego, niedawnego sukcesu reprezentacji Hiszpanii na Euro 2008, kiedy szkoleniowcem Barcelony nie był jeszcze jeden z najwierniejszych uczniów Cruyffa w osobie Pepa Guardioli, jej triumf na mundialu z 2010 roku zbudowany został na mocnym, katalońskim fundamencie. I nie chodzi o to, że decydującego gola w finale strzelił Andres Iniesta po podaniu Cesca Fabregasa. Ani o to, że półfinałowe starcie z Niemcami rozstrzygnęło uderzenie głową Carlesa Puyola po dośrodkowaniu Xaviego. Podstawowymi zawodnikami zespołu prowadzonego przez Vicente del Bosque byli przecież także inni adepci “La Masii” - wspomniany Pique, Sergio Busquets i Pedro. A na ławce siedział Victor Valdes.
Warto jednak przypomnieć, że - znowu: w odróżnieniu od finałów mistrzostw Europy dwa lata wcześniej - Hiszpanie wcale nie sięgnęli po swoje jedyne jak dotychczas mistrzostwo świata w spektakularnym stylu. Mało tego. Na stadionach Republiki Południowej Afryki podopieczni del Bosque byli wręcz nudni. W fazie pucharowej wszystkie swoje mecze rozstrzygnęli w stosunku 1:0. Ponadto w każdym przypadku decydującą bramkę zdobyli w drugiej połowie spotkania, a nawet samej jej końcówce czy - jak w finale - w ostatnich minutach dogrywki.
W trakcie turnieju, podczas którego późniejsi mistrzowie świata przegrali przecież pierwszy mecz w fazie grupowej przeciwko Szwajcarii, momentami domagano się od selekcjonera kadry, by zrezygnował z jednego z dwójki defensywnych pomocników (Busquetsa lub Xabiego Alonso) na rzecz dodatkowego, ofensywnego gracza. Hiszpanie - jak Barcelona - długo utrzymywali się bowiem przy piłce, ale - w odróżnieniu od Barcelony - mieli poważne problemy z penetrowaniem szeregów obronnych kolejnych przeciwników. Innymi słowy: Busquetsowi, Xaviemu i Inieście brakowało nie tylko Leo Messiego, ale również drugiego, poza Davidem Villą, klasowego napastnika. Fernando Torres pojechał na tamten mundial nie w pełni zdrowy.

Boski zesłaniec

Del Bosque nie uległ. Hiszpania broniła się z piłką przy nodze, mozolnie utrzymując się w jej posiadaniu i z prawdziwie mistrzowską konsekwencją oczekując tego jednego, decydującego momentu. Jak na mistrzów przystało, nie opuszczało jej też szczęście. Bóg zesłał akurat do tej drużyny jej kapitana, Ikera Casillasa. Bramkarz błysnął najpierw w ćwierćfinale z Paragwajem, kiedy obronił rzut karny wykonywany przez Oscara Cardozo. Następnie, w finale, wygrał pojedynek sam na sam z Arjenem Robbenem. W obu przypadkach: przy wyniku 0-0.
Hiszpania znalazła się na samym szczycie. A dwa lata później potwierdziła swoją bezprecedensową dominację, wygrywając trzecią wielką imprezę z rzędu. Finał Euro 2012 okazał się ostatecznym pokazem hiszpańskiego systemu szkolenia. Ekipa del Bosque pokazała w nim wszystko: od posiadania piłki przez penetrację szeregów obronnych reprezentacji Włoch. Dokładnie to, czego - podobnie jak na mundialu w RPA - brakowało jej we wcześniejszych meczach również na tamtym turnieju!
Kto by to jednak po latach pamiętał? A może inaczej: kto by pamiętał dwa trwające po miesiąc czasu turnieje rozegrane w okresie kilkuletniej dominacji Barcelony Pepa Guardioli? Może zresztą kolejne triumfy reprezentacji Hiszpanii stanowiły tylko dodatek do klubowych sukcesów Xaviego, Iniesty i spółki?
Wojciech Falenta

Przeczytaj również