Hubert Hurkacz szturmem bierze światowe korty. Dzięki niemu powoli zapominamy o Radwańskiej i Janowiczu

Dzięki Hurkaczowi powoli zapominamy o Radwańskiej i Janowiczu. Polski tenisista dobija się do światowego topu
Mai Groves/Shutterstock
Kiedy cała Polska ekscytuje się golami Piątka i Lewandowskiego, powrotem Kubicy oraz skokami Stocha i spółki, cichaczem, za oceanem na naszych oczach rośnie nowy faworyt. O Hurkaczu mówiło się, że kwestią czasu jest, gdy wystrzeli z butów i stanie się postrachem czołówki. Przyszłość jest teraz. „Hubi” wziął zamach i strąca kolejne koronowane głowy tenisa.
Polak zamiatający przeciwnikami kortu to niezwykle rzadki widok w męskim wydaniu tenisa. Kibice już dawno zapomnieli o Janowiczu, jego bezustannych walkach z plecami i pojedynkach po sieci w Counter Strike’a. Potrzebowaliśmy kogoś z mocniejszą głową, a jednocześnie z podobnym, co u Jerzyka, temperamentem i wolą wygrywania.
Dalsza część tekstu pod wideo
Na horyzoncie jawiła nam się postać Kamila Majchrzaka, zwycięzcy Igrzysk Olimpijskich Młodzieży z 2014 roku – ale to nie on, a Hurkacz wystrzelił z formą w sposób zupełnie nieoczekiwany. Jest uosobieniem tego, co chcieliśmy niegdyś widzieć w Janowiczu. Pokory i bezczelności w jednym.

Pierwsze śliwki…

Zeszły rok miał był dla 21-letniego wówczas wrocławianina przełomowym czasem. Pośrednio był. Zwyciężył w dwóch challengerach (w tym w poznańskim) i przeszedł kwalifikacje do 3 z 4 wielkoszlemowych turniejów. Za każdym razem nie dotarł dalej, niż do drugiej rundy. Obrazkiem, który podsumowywał trudy zmagań, było starcie z Marinem Ciliciem przypominające raczej pojedynek gołego tyłka z batem. Trudno było o optymizm.
Kolejny już rok zaczął najgorzej jak mógł. Mały turniej w Indiach, średnio obsadzony i z małymi pieniędzmi. Hubert trafił na Białorusina Iliję Iwaszkę i wydawałoby się – pokona go bez trudu. Poległ w trzech setach i dalsze zmagania rysowały się raczej w ciemnych barwach. Kto by przypuszczał, że młody, nieopierzony jeszcze tenisista odbuduje się już w kolejnym starcie?
Challenger w Canberrze – triumf i rewanż w finale na Iwaszce. Australian Open? Pobranie lekcji od Karlovicia w pierwszej rundzie. Kolejny challenger w Quimperze? Niespodziewana wpadka, ale widać już było wzrost formy, który nasilił się w Marsylii i Dubaju, gdzie w drodze na szczyt dwa razy z drabinki turniejowej strącił go nie byle kto, bo finalista AO Stefanos Tsitsipas.
Indian Wells za to było dla Hurkacza tym, czym dla Janowicza pamiętny turniej w Paryżu w 2012 roku. Po kolei rozprawiał się z wyżej notowanymi Pouillem, Nishikorim i Szapowałowem.
Wszystkie te wygrane były o tyle zaskakujące, że jeszcze przed 2019 rokiem Hurkacz miał tragiczny bilans z tenisistami z pierwszej pięćdziesiątki. Zero zwycięstw, siedem porażek. Nie dalej jak dwa lata temu tułał się po turniejach najniższej rangi, przegrywał we Futuresach spotkania pierwszej i drugiej rundy, tymczasem tu, na kalifornijskich kortach, dotarł do ostatniej ósemki.

Dwa sety z legendą

Nagrodą była gra z idolem. W ćwierćfinale Indian Wells jego vis-a-vis miał być Roger Federer. Szwajcarski arcybóg tenisa, któremu Polak w dzieciństwie stawiał ołtarzyki. Tym razem objawił mu się nie przed telewizorem, a za samą siatką. Wrażenia?
- To było moje marzenie, jeszcze kiedy byłem mały – dzielił się emocjami na gorąco Hubert. – To najwspanialsza rzecz, jaka może się wydarzyć tenisiście. Żeby grać na wielkim stadionie, na prestiżowych zawodach przeciwko legendom – dodał.
„Hubi” miał już przyjemność „poodbijania” sobie z wielkim Fedem. Szwajcar w październiku potrzebował sparingpartnera podczas turnieju w Szanghaju – kogoś z potężnym serwisem i ponadprzeciętnymi warunkami fizycznymi. Tak powstała „pamiątka”, którą Hurkacz wrzucił na Instagrama.
Sam Federer całkiem miło wspominał to pierwsze spotkanie. - Pamiętam, że podczas rozgrzewki za każdym razem, gdy popełniał nawet mały błąd, przepraszał – śmiał się stukrotny triumfator turniejów ATP. – To naprawdę sympatyczny i słodki facet – przyznał.
„Słodki” to nie jest raczej pierwsze słowo, które przychodzi na myśl, gdy widzi się atletycznego gościa mierzącego blisko dwa metry wzrostu. Ale niech nikogo nie zwodzi jego postura. W bardzo specyficznym środowisku egocentryków i ekscentryków „Hubi” uchodzi za osobę niezwykle spokojną i ugodową. Poza kortem – rzecz jasna.

Pokaz talentu

Na kortach wcale nie widać tych 196 centymetrów. Jest gibki, szybki, technicznie prawie doskonały. Nie boi się rzucić do piłki czy zagrać „hot-doga” (zagranie rakietą pomiędzy nogami będąc równocześnie ustawionym tyłem do siatki). Dzięki ekwilibrystyce kibice nagradzają tenisistę rzęsistymi brawami, nawet jeśli nie uda mu się wygrać punktu.
Na słowa uznania zasługuje zwłaszcza czucie rakiety. Przekonał się o tym m.in. Kei Nishikori, gdy w meczu 3. rundy w jednej z akcji został wręcz ośmieszony przez wrocławianina lobem wykonanym z oburęcznego backhandu. Piekielnie trudne zagranie, ale jakże efektywne.
Na Rogera sił oraz umiejętności nie starczyło – osiem wygranych gemów przeciwko byłej rakiecie numer jeden to jednak żaden powód do wstydu. Dość powiedzieć, że przed półfinałem (oddanym przez Nadala walkowerem) i przegranym finałem z Dominikiem Thiemem, nikt tyle Szwajcarowi nie zdołał urwać.
Federer, choć wygrany, tylko komplementował polskiego reprezentanta. – Było naprawdę ciężko – przyznał. – I teraz dojrzałem te umiejętności Huberta, które pozwoliły mu pokonać innych świetnych rywali – nie mógł się nachwalić Szwajcar. A hartowanie tenisowej stali w Polsce wcale nie należy do najprostszych rzeczy.
- Zawsze staram się serwować mocno i celnie, to u mnie podstawa zdobywania punktów. Potrafię również grać nieco bardziej defensywnie, a to przez to, że kiedy byłem młodszy, w Polsce grałem niemal wyłącznie na kortach ziemnych, wymagających dobrej obrony – wyjaśniał na konferencjach „Hubi”. – Przez cały sezon odbijaliśmy piłki tylko na „clayach”, nie mamy zbyt wielu kortów o twardej nawierzchni – dodał.

Za sukcesem stoi matka

Zdradził również, że w tenisa nauczył się grać dzięki mamie, fanatyczce tej dyscypliny. Młody Hubert biegał za nią i próbował przebijać piłeczki ponad siatkę. Dostał trenera, polubił sport, a resztę dopisała historia. Czy teraz pokonałby w meczu mamę? Po chwili zadumy, uśmiechnął się i wypalił. „Może”.
Jaki progres zaliczył Hurkacz (na czerwono ranking ITF, na niebiesko - ATP)?
Progres rankingowy Hurkacza
tennisexplorer.com
Pierwsza pięćdziesiątka (w najnowszym rankingu sklasyfikowano go na 54. Miejscu) jest tuż za rogiem. To najlepsza okazja do zaatakowania jeszcze wyższych miejsc.
Koniec z uciążliwymi kwalifikacjami, koniec ze startami na kiepsko przygotowanych obiektach – Polak właśnie wszedł w tryby, gdzie granie z „federeropodobnymi” to nie okazja od święta, a cotygodniowy standard.
Duże punkty i duże pieniądze leżą na korcie. Wystarczy się jedynie schylić. Najbliższa okazja w Miami. Dziś Polak wieczorem naszego czasu zagra z Matteo Berrettinim (52. miejsce w rankingu ATP).
Tobiasz Kubocz

Przeczytaj również