Lance Armstrong na dopingu, czyli historia upadku ikony kolarstwa

Szalona historia: Jak Lance Armstrong oszukał cały świat?
Marc Pagani Photography/ Shutterstock.com
Lance Armstrong. Bóg kolarstwa. Najwybitniejszy w swoich fachu. Nie miał sobie równych przez wiele lat, był królem Tour de France. Miał być tym, który będzie stawiany jako wzór – wygrywał na szosach, wygrał z rakiem, ale przegrał z własną chciwością. Świat zamarł, kiedy Amerykanin przyznał się do stosowania dopingu. Nie sporadycznie. Zawsze. Armstrong był ciągle nafaszerowany. Mit upadł.
Styczeń 2013. Kilka miesięcy po dożywotniej dyskwalifikacji, kolarz udał się do programu swojej dobrej znajomej, Oprah Winfrey. Mimo wieloletnich koneksji, prowadząca nie szczędziła trudnych pytań. Armstrong był w potrzasku.

- Czy kiedykolwiek brałeś niedozwolone substancje, by poprawić swoje wyniki?

- Tak.

- Czy wśród tych substancji było EPO?

- Tak.

Świat zamarł. Właśnie upadł kult tytana pracy, człowieka, który mimo wszelkich przeciwności zawsze wspinał się na szczyt ludzkich możliwości. Wszyscy, mimo dyskwalifikacji, wciąż wierzyli, że to jakaś pomyłka. Ale to była prawda. Testosteron, kortyzon, EPO, transfuzje krwi. Każdy wyścig Lance'a Armstronga był oszustwem.
Dalsza część tekstu pod wideo
Amerykanin tak naprawdę nie szedł do Winfrey po to, aby się kajać. Chciał zrobić tylko takie wrażenie. Liczył na to, że jeśli się przyzna, zrobi smutną minę i przeprosi, świat mu wybaczy. Nie wybaczył. Armstrong został wyklęty.
Jak szybko można upaść – tak powinna się nazywać jego biografia. Był dla wielu wzorem. Nawet nie ze względu na osiągnięcia sportowe, ale na swoją życiową postawę. Wygrał z rakiem i wrócił silniejszy niż kiedykolwiek. W 1996 roku wykryto u Armstronga nowotwór jądra, który wykluczył go ze startów w zawodach na cały następny rok. Powrócił jednak już w 1998 i zajął 4. miejsce w Vuelta a España. Później było już tylko lepiej.
Pewnie nikt by się nie zorientował, że jest na dopingu, gdyby nie dziennikarz David Walsh. W końcu Lance Armstrong całkowicie legalnie przyjmował duże dawki epogenu, leku podawanego przy kuracji rakowej o zbliżonym składzie do EPO. Miał przykrywkę. Mógł oszukiwać wszystkich, ale najbardziej siebie samego.
Walsh jednak nie ustawał i cały czas prowadził swoje śledztwo, które zapoczątkował w 2001 roku, kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia o rzekomym dopingu kolarza. W 2005, tuż przed Tour de France, opublikował w L’Équipe – wraz z Pierrem Ballesterem – artykuł, który mówił o tym, że w próbkach moczu Armstronga wykryto pochodne EPO. Sześciokrotnie.
Jednak ze względu na to, że testy były robione długo po startach, a sam sportowiec przyjmował podobne leki, nie było podstaw do dyskwalifikacji. To był jednak początek lawiny, która przygniotła Armstronga.
Później jeszcze o doping oskarżali go jego koledzy z zespołu – Tyler Hamilton i Floyd Landis (który też zresztą miał swoje za uszami) – jednak Międzynarodowa Unia Kolarska stwierdziła, że oskarżenia są bezpodstawne i nie ma powodów, dla którym mieliby przyjrzeć się Lance'owi bliżej.
Co się odwlecze, to nie uciecze. Czerwiec 2012. Amerykańska Agencja Antydopingowa oficjalnie oskarża Armstronga o stosowanie dopingu w latach 1996-2011. Czyli praktycznie przez całą jego karierę. Skandal wisiał w powietrzu, ale nikt w to nie wierzył. No bo jak? Człowiek, który wygrał z rakiem. Człowiek, który założył fundację, która pomaga walczyć z rakiem. Zaraził świat hasłem „Livestrong”, które promował zresztą gigant w postaci Nike. Człowiek, który dzięki swej niezłomności wszedł na wyżyny ludzkich możliwości.
Niestety, wszystkie oskarżenia okazały się prawdziwe. Ale Lance Armstrong jeszcze walczył o swoje dobre imię. Dwa miesiące po stanowisku USADA, na swojej stronie internetowej zapowiedział, że odmawia z nią współpracy i oświadczył, że nie będzie starał się udowodnić swojej niewinności. Zatem opcje były dwie. Albo wiedział, że już po ptakach, albo tak bardzo wierzył, że sprawa rozejdzie się po kościach, a jego reputacja nie ma prawa zostać nadszarpnięta, że nie ma sensu toczyć tej walki.
Cały czas mówił o bezsensowności oraz bezdpodstawności oskarżeń. Bezskutecznie. Rok 2012 był końcem Armstronga. Uznano go za winnego stosowania EPO, testosteronu, kortyzonu, hormonu wzrostu oraz transfuzji krwi. Chłop był tak nafaszerowany, że pewnie nawet z rakiem wszystkiego byłby w stanie osiągnąć podobne sukcesy.
Odebrano mu wszystkie zdobyte medale i tytuły na wszystkich imprezach oraz zakazano startów w serii Ironman. Armstrong został zniszczony. Albo inaczej – zniszczył się sam. Był tak pewny tego, że choroba pozwoli mu na oszustwo całego świata, że brnął w nielegalne substancje na tyle, ile to było możliwe.
Świat go znienawidził. Nawet wspomniany na początku wywiad u Oprah mu w niczym nie pomógł. A najgorsze w tym wszystkim było to, że jedyna dobra rzecz, którą zrobił w życiu, czyli fundacja, również ucierpiała.
Mimo tego, że organizacja całkowicie odcięła się od Armstronga, do dziś praktycznie nie jest w stanie wrócić do czasów swojej świetności. Wprawdzie opaski wciąż się sprzedają, ale wycofała się firma Nike i od tamtej pory praktycznie żaden duży sponsor się nie pojawił. Nie chce być po prostu kojarzony z osobą, która okazała się kanalią. Wydaje się, że kurz po tej aferze nie opadnie jeszcze wiele lat.
Czy Lance Armstrong jest największym oszustem w historii sportu? Na pewno sportu XXI wieku. Jest to niebywała historia upadku wielkiego człowieka. Upadku na własne życzenie. A jego batalia się jeszcze nie skończyła. Stara się wciąż ocieplać swój wizerunek. Że przecież mimo wszystko zrobił wiele dobrego. Zwłaszcza w kontekście walki z nowotworem. Warto jednak pamiętać, że US Postal – sponsor jego zespołu, w którym jeździł Amerykanin – wciąż walczy o 100 mln USD odszkodowania za straty wizerunkowe. Ile więc w tym ocieplaniu walki o własne interesy? No właśnie...
Casus Armstronga jednak miał też dobre strony. W końcu wzięto pod lupę cały kolarski świat, który od lat był przesiąknięty dopingiem. Dlaczego więc i Lance miał z tego nie korzystać? Zrobił jednak o krok za daleko i poległ. Został upokorzony. Podobnie jak całe kolarstwo, które dopiero po tej aferze zaczęło być czystym (przynajmniej mamy taką nadzieję) sportem.
Paweł Podsiadło

Przeczytaj również