Klubowi reprezentantów Polski grozi upadek. Tylko jedna osoba może go uratować

Klubowi reprezentantów Polski grozi upadek. Tylko jedna osoba może go uratować
Russell Hart / Focus Images / MB Media / PressFocus
Gdyby kibice Derby County mieli przygotować listę problemów, które w ostatnim czasie spiętrzyły się dookoła klubu, miejsca nie starczyłoby ani na kartach z tezami Marcina Lutra, ani nawet na balonach, o których śpiewała Niemka Nena w przeboju lat 80. Prędzej byłoby ich tyle, ile rowerów w Pekinie, a tych - jak przekonywała Katie Melua - jest jakieś dziewięć milionów. Wyciągnięcie “The Rams” spod tego stosu trosk to niełatwe zadanie. Zrobić to może właściwie tylko jedna osoba.
Z powodu problemów i malwersacji finansowych Derby County odjęto w tym sezonie bagatela 21 punktów. Co więcej, zarząd przymusowy, którego zadaniem jest spłacenie wierzycieli, likwidacja klubu lub znalezienie nowego inwestora, do tej pory nie doprowadził do sprzedaży Derby. A przecież mówimy o zespole z tradycjami, bogatą historią i miejscem w jednej z najbogatszych lig Europy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Skoro już teraz istnieją tak wielkie trudności ze znalezieniem nowego inwestora, strach pomyśleć jak może wyglądać rzeczywistość “Baranów” po spadku do League One. To właśnie z tego powodu praca Wayne’a Rooneya nad rzeką Derwent jest tak istotna. Chociaż on i jego kilku żołnierzy próbują osiągnąć rzecz niemożliwą, czyli utrzymać Derby County w Championship, to tym samym jako jedyni w całym klubie wlewają resztki nadziei w serca kibiców.

Jak Derby wpadło w tarapaty?

Aby jednak w pełni zrozumieć skomplikowaną sytuację Derby County, trzeba cofnąć się o kilka lat. W sezonie 2018/19 “Barany” biły się o awans do Premier League i była to walka nieudana. W finale play-offów uległy Aston Villi i musiały przełknąć gorycz porażki. To jednak betka w porównaniu z tym, co miało nadejść później. Projekt ówczesnego właściciela Derby, Mela Morrisa, obliczony był na wywalczenie promocji na najwyższy szczebel. Dla angielskiego biznesmena tak bardzo nie liczyło się nic innego, że przez lata jego rządów klub wydawał zdecydowanie ponad stan.
Gdy zatem jego zuchwały pomysł nie wypalił, Derby automatycznie znalazło się w złej sytuacji finansowej. Co więcej, Morris zaczynał kombinować. Nie chciał być na całym interesie stratnym i to pchnęło go w kierunku nieodpowiedzialnych decyzji. Właściciel zaciągał między innymi pożyczki ze Stanów Zjednoczonych tylko po to, by pokryć wcześniejsze kredyty i straty, które przekroczyły dopuszczalne normy. Największe znaczenie dla przyszłości klubu miała jednak sprzedaż stadionu. Pride Park trafił w ręce firmy, którą zarządza… Mel Morris. To nie jest postępowanie nielegalne, wykorzystuje raczej olbrzymią lukę w przepisach. Szkopuł w tym, że stadion wyceniono na znacznie więcej niż sugerowała to jego właściwa wartość. Dla władz English Football League (EFL) stało się jasne, że za tą transakcją nie może stać nic do końca uczciwego.
W końcu sprawą Derby County zajęła się liga. Chociaż już w przeszłości swoje pretensje względem funkcjonowania “The Rams” zgłaszały Middlesbrough oraz Wycombe Wanderers - oba kluby zostały pośrednio pokrzywdzone przez szemrane działania włodarzy “Baranów” - to dopiero przed początkiem sezonu 2021/22 podjęto wiążące decyzje.
Derby County zaczęło aktualne rozgrywki Championship z odjętymi 12 punktami, ale karę szybko zwiększono do 21 “oczek”. Derby zaczęło je również z największymi problemami w swojej historii, bo długi nie chciały zniknąć. Ostatecznie doprowadziły one do sytuacji, w której klub trafił pod wspomniany zarząd przymusowy.

Skomplikowana sytuacja Polaków

Taki status Derby County może mieć niebagatelne znaczenie dla dwójki Polaków występujących w pierwszej drużynie. Co więcej, cała sytuacja odbija się również na budżecie Lecha Poznań. Angielski klub nadal nie uiścił pełnej opłaty za Kamila Jóźwiaka, o czym informowaliśmy TUTAJ.
Sam skrzydłowy ma natomiast problemy natury piłkarskiej. Wayne Rooney nie należy do jego największych fanów, Jóźwiak często ogląda mecze z pozycji ławki rezerwowych. W bieżącym sezonie zaliczył co prawda 16 występów w samej Championship, ale przełożyły się one na zaledwie 924 minuty właściwego czasu gry. Nic zatem dziwnego, że jest jednym z zawodników najczęściej wiązanych z odejściem z zespołu. 23-latek nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań, lecz z pewnością ma ambicje wykraczające daleko poziom League One, do którego, mimo wszystko, ekipa z Pride Park bezustannie zmierza.
Wobec tego jego sprzedaż w letnim okienku transferowym może być nie tylko wyjściem rozsądnym, ale i jedynym możliwym. Nawet jeśli Derby jakimś sposobem utrzyma się w Championship, nadal będzie potrzebowało konkretnego wpływu gotówki do klubowej kasy. Pozbycie się za konkretną kwotę właśnie takich zawodników jak Jóźwiak może go dostarczyć.
Podobnie sprawa ma się z Krystianem Bielikiem, chociaż jego absencję należy tłumaczyć ciągłymi kontuzjami, nie zaś pomysłem taktycznym Wayne’a Rooneya. Gdyby Anglik mógł, zapewne stawiałby na Polaka w każdym spotkaniu. Defensywny pomocnik szybko wkradł się do serca legendy Manchesteru United. Od lokalnych mediów otrzymał nawet określenie “Rolls-Royce’a w linii pomocy”. Wszystko przez jego niebagatelny wkład w grę Derby.
Chociaż dwa ostatnie sezony w jego wykonaniu są naznaczone kontuzjami, to liczby mówią same za siebie. W rozgrywkach 2020/21 “The Rams” z Bielikiem na boisku punktowali 2,5 razy lepiej, tracili blisko trzy razy mniej bramek. Nieznacznie lepiej wypadała też ofensywa. Przypadek? Nie. Polski pomocnik znajdował się bowiem w centrum akcji Derby. Notował najwięcej podań w zespole, zachwycał crossowymi podaniami, trzymał regularny poziom jeśli idzie o procent wygranych pojedynków. Ceniony portal “The Athletic” wskazywał zaś na imponujące wyczucie czasu oraz umiejętności antycypacji.
Tak, Bielik zdecydowanie zachwycał i pewnie robiłby to konsekwentnie, gdyby nie skłonność do łapania ciężkich urazów. Jego rehabilitacja i powrót do zdrowia jest na Pride Park zawsze powodem do optymizmu, lecz jednocześnie z tyłu głowy mruga lampka sugerująca, że pomocnik może niebawem ponownie wypaść z i tak wąskiej rotacji Wayne’a Rooneya.
Liczba okazji do obserwacji Bielika jako piłkarza Derby może być tym bardziej ograniczona, że on - podobnie jak Jóźwiak - jest jednym z tych zawodników, których klub może wykorzystać do ratowania sytuacji finansowej. Jeśli tylko 24-latek wróci do pełni sprawności, silne drużyny z Championship ustawią się po niego w kolejce. "Barany” mogą zaś nie mieć innego wyjścia, jak tylko zgodzić się na odejście Polaka.
- Boje się, że Derby będzie musiało sprzedać. Albo chciało, decydują o tym administratorzy, a nie pion klubowy - mówi nam Krzysztof Bielecki, współautor podcastu “Szósta Liga Europy” poświęconego Championship.

Praca w szkodliwych warunkach

Nikt zatem nie powinien zazdrościć ani kibicom, ani piłkarzom, ani sztabowi szkoleniowemu Derby County. Wszystkie te grupy spędzają czas w tych samych szkodliwych warunkach, a wyjście z sytuacji nie jest proste.
Wystarczy powiedzieć, że chociaż klub został przejęty przez administrację, to status ten nie dotyczy stadionu, Pride Park. On, jak już wspomnieliśmy, pozostaje w rękach zewnętrznej firmy Mela Morrisa. W praktyce oznacza to, że nowy inwestor, przejmując Derby County, kupowałby firmę bez stadionu. Musiałby dogadać się ze wspomnianym Morrisem, co oznaczałoby kolejne koszty.
A te, w wypadku zainteresowanych biznesmenów, już teraz są wystarczająco duże. Zaległości Derby względem samego Urzędu Skarbowego wynoszą około 28 milionów funtów. Do tego dochodzą inne czynniki, takie jak wciąż nieuregulowana płatność za Kamila Jóźwiaka. Przejęcie “Baranów” może de facto oznaczać wpadnięcie w spiralę kolejnych wydatków, które nie gwarantują wyciągnięcia na prostą.
Rzeczywistość ma bowiem tendencję do rzucania kolejnych kłód pod nogi. Nad Pride Park wciąż krążą zwiadowcy Middlesbrough oraz Wycombe Wanderers, którzy domagają się odszkodowania. Oba kluby ucierpiały z powodu opieszałości EFL względem kary dla Derby. Boro, w swojej opinii, straciło przez nich miejsce gwarantujące udział w play-offach o Premier League (“The Rams” wyprzedzili ich o jeden punkt w sezonie 2018/19), natomiast Wycombe musiało pogodzić się ze spadkiem do League One (analogiczna sytuacja w sezonie 2020/21).
Władze ligi nałożyły też na Derby kolejny zakaz transferowy, w praktyce oznaczający nie tylko niemożność ściągania nowych zawodników, ale również przedłużania wygasających umów. Na dzień przed ligowym meczem z Sheffield United Wayne Rooney dowiedział się, że nie będzie mógł w nim zagrać Phil Jagielka. Kontrakt angielskiego obrońcy, podstawowego piłkarza pierwszego zespołu, wygasł i klub nie mógł renegocjować umowy.
A jednak, jakimś sposobem, Derby County nie jest ostatnią drużyną Championship. Na ten moment wyprzedza Barnsley, w którym występuje Michał Helik. Do bezpiecznej strefy traci osiem punktów. Sporo, ale sezon zaczynali przecież z 21 punktowym debetem. Nadal walczą, a Wayne Rooney robi absolutnie wszystko, by nie dopuścić do spadku, który może mieć zatrważające dla Derby konsekwencje.

Rooney próbuje dokonać cudu

Gdybanie nie ma większego sensu, lecz warto zwrócić uwagę na jedną rzecz, która ukazuje skalę pracy wykonanej przez sztab szkoleniowy na Pride Park. Jeśli przyjmiemy, że kara nałożona na Derby County nie istnieje, to podopieczni “Wazzy” są obecnie na 15. miejscu w tabeli i mają trzynaście “oczek” przewagi nad strefą spadkową. Komfort, o jakim teraz można tylko pomarzyć.
Co więcej, Rooney dysponuje jedną z najwęższych i chyba najsłabszych kadr w całej Championship. Oczywiście, teoretycznie ma w składzie zawodników pokroju Krystiana Bielika i Jasona Knighta, ale na tym lista oczywistych kozaków się kończy. Dość powiedzieć, że w ataku regularnie biega 35-letni Colin Kazim-Richards, a duet obrońców jeszcze przed chwilą tworzyli Phil Jagielka oraz Curtis Davies. Łączny wiek obu panów to 74 lata. To więcej niż liczy sobie historia regularnego nadawania kolorowej telewizji w USA.
Imponuje zatem wynik wykręcony przez defensorów “Baranów”. Na ten moment Derby County dysponuje czwartą najszczelniejszą obroną w całej lidze. Czołówka klasyfikacji Championship wygląda bowiem następująco:
  • West Bromwich Albion - 22 stracone gole
  • Bournemouth - 24
  • Fulham - 25
  • Derby County - 26
  • Middlesbrough - 26
Nie jest to rzecz jasna przypadek, ale efekt taktyki Rooneya. Taktyki dobrze dobranej i dostosowanej pod wymagania oraz potrzeby zespołu.
Wyjściowym ustawieniem Derby jest system 4-4-1-1, ale nie utrzymuje się on długo. Chociaż angielski szkoleniowiec preferuje prosty futbol, jego zawodnicy z łatwością przechodzą na 4-2-3-1 lub 4-4-2, gdy trzeba zdecydować się na jeszcze większą bezpośredniość. Nie unikają również pressingu. Komfortowo czują się, gdy mogą zaskoczyć rywala swoim wysokim ustawieniem. Kanał “Statman Dave” wskazuje, że otwierające trafienie z Luton Town najlepiej pokazuje w jaki sposób chce grać Rooney.
Agresywne podejście, odcięcie najbardziej oczywistych ścieżek podania i konsekwencja w działaniu. Trzy składniki udanego pressingu Derby.
Najwyraźniejsze piętno jest jednak odciśnięte na grze obronnej. Rooney, zdając sobie sprawę z ograniczeń swoich zawodników, preferuje wąskie ustawienie, które pozwala rywalowi szaleć w bocznych strefach boiska, ale utrudnia przeciśnięcie się środkiem. To o tyle optymalna sytuacja, że jeśli ktoś porwie się na dośrodkowanie w pole karne Derby, to zazwyczaj musi liczyć się ze straconą piłką. Jagielka, Stearman oraz Davies nie są może najszybszymi graczami jakich widziało Pride Park, ale na pewno wiedzą jak dobrze się ustawić.
Nie oznacza to jednak, że Anglik ogranicza się do czekania na wyrok i kontrę. Zaskakująco często Derby wychodzi przeciwnikom na spotkanie - zawodnicy krótko rozgrywają piłkę od bramkarza, zapraszają rywala pod swoje pole karne i dopiero wtedy uwalniają się długim zagraniem na skrzydło lub do centralnej części boiska. W ten sposób “The Rams” wielokrotnie uniknęli już pressingu stosowanego przez wyżej notowanego przeciwnika.
Chociaż teoria brzmi bez porównania piękniej niż praktyka, to nie powinno się deprecjonować Derby County pod względem stosowanej przez nich taktyki. Rooney wyciągnął wnioski ze swojego poprzedniego, debiutanckiego sezonu i teraz, gdy sytuacja jest jeszcze cięższa, to właśnie w ten sposób "Barany” dalej pozostają w walce o utrzymanie w Championship.
Opór, który miał trwać krócej niż pojedynek Andrzeja Gołoty z Lennoxem Lewisem w 1997, ciągnie się kilkanaście rund dłużej. I wcale nie jest powiedziane, że Derby skończy jak Polak.

Czy Rooney wypromuje się w Derby?

Szanse Derby County na zachowanie istnienia są znacznie uzależnione od ich przynależności ligowej. Jeśli dokonają najbardziej nieprawdopodobnej ucieczki w historii angielskiego futbolu, będą mogli w końcu nie tyle odetchnąć z ulgą, co nabrać przekonania, że nie wszystko jeszcze legło w gruzach.
Podstawy ku temu są. W ostatnich dziesięciu kolejkach Championship zgromadzili siedemnaście punktów. Lepiej radziło sobie tylko sześć zespołów, z czego aż pięć z nich walczy o awans do Premier League. To tylko pokazuje skalę determinacji, ale może też świadczyć o trenerskich umiejętnościach Wayne’a Rooneya.
“Wazza” dał się poznać jako szkoleniowiec oddany, charyzmatyczny, potrafiący pociągnąć za sobą szatnię. Wreszcie jako trener, który ma pomysł na prowadzony przez siebie klub. Nie musi być już zatrudniany jako były piłkarz Manchesteru United, który ma głośne nazwisko. Wayne Rooney może być po prostu Waynem Rooneyem-trenerem. Na to miano na pewno zasłużył. I sam o tym wie.
Za konsultację merytoryczną dziękuję Krzysztofowi Bieleckiemu (@KchampK).

Przeczytaj również