Legendarni mistrzowie NBA wstają z kolan. Kto dołączy do Lakers LeBrona Jamesa i Anthony'ego Davisa? [WIDEO]

Legendarni mistrzowie NBA wstają z kolan. Kto dołączy do Lakers LeBrona Jamesa i Anthony'ego Davisa? [WIDEO]
alphaspirit / shutterstock
Odbudowa imperium Los Angeles Lakers nabiera rozmachu. Istnieje mnóstwo gorących nazwisk, które mogą pomóc LeBronowi Jamesowi i Anthony'emu Davisowi zaprowadzić zespół z LA na sam szczyt NBA!
12 kwietnia 2013 r., mecz Los Angeles Lakers - Golden State Warriors. Będący w fenomenalnej formie Kobe Bryant próbuje minąć pilnującego go Harrisona Barnesa, ale faulowany nagle pada na parkiet i chwyta się za łydkę. Niespełna 35-letni lider zespołu niebawem usłyszy od lekarzy w zasadzie wyrok kończący jego karierę dominatora: zerwane ścięgno Achillesa.
Dalsza część tekstu pod wideo
Zanim jednak opuści halę, wrodzona nieustępliwość nakazuje mu powrócić na parkiet i wykonać dwa rzuty wolne. Następnie, wraz z zejściem Bryanta w kierunku ławki, skończy się pewna epoka w historii 16-krotnych mistrzów NBA.
Wkrótce odejdą ważniejsi zawodnicy, zespół stoczy się na samo dno ligi, a w 2016 r. karierę zakończy Bryant, który po kontuzji nie był już tym samym zawodnikiem. Zakończy ją jednak w wielkim stylu - rzuci 60 punktów w ostatnim meczu.
To na długie miesiące były ostatnie fajerwerki w meczach "Jeziorowców".

King LA i hałastra

Po kolejnych dwóch latach szorowania po dnie NBA kibice Lakers wreszcie mogli znów się cieszyć. W lipcu 2018 r. do Los Angeles przybył "Król" LeBron James, któremu wygasła umowa z Cleveland Cavaliers.
Gwiazdor podpisał czteroletni kontrakt z Lakers, co oznaczało nowe rozdanie w historii klubu. Pozyskanie największej postaci obecnej NBA postawiło przed władzami organizacji trudne zadanie - konieczność zbudowania kadry wokół Jamesa, która pomoże mu zaprowadzić zespół do wielkiego finału.
Nie udało się to w pierwszym sezonie obowiązywania kontraktu "Króla". Lakers wyglądali bardziej jak zbieranina niechcianych nigdzie zawodników niż prawdziwa ekipa. Dość powiedzieć, że w barwach purpury i złota grał nawet Michael Beasley, dla którego dużym wysiłkiem było prawidłowe skompletowanie stroju meczowego przed wejściem na boisko.
Wszystko to sprawiło, że już w połowie sezonu 2018/2019 władze Lakers starały się o pozyskanie kolejnej gwiazdy. Na celowniku znalazł się Anthony Davis z New Orleans Pelicans. Do mediów przedostała się informacja, że "Jeziorowcy", po błogosławieństwie LeBrona, za lidera "Pelikanów" gotowi są oddać niemal pół składu, w tym młodych zawodników, m.in. Lonzo Balla, Brandona Ingrama oraz Josha Harta.
Ostatecznie do transakcji w trakcie sezonu nie doszło, a w szatni Lakers zrobił się olbrzymi kwas, ponieważ LeBron naciskał na przehandlowanie wielu graczy, którzy pozostali w kadrze do końca sezonu. "Jeziorowcy" zajęli 10. miejsce na Zachodzie i fazę Playoffs znów mogli obejrzeć jedynie w TV.

Nie żałować młodych

Ledwie jednak skończyły się finały NBA, a Puchar Larry'ego O'Briena trafił w ręce Toronto Raptors, wszystkie media w USA obiegła wieść: Lakers wracają do gry! Władze klubu dopięły z Pelicans szczegóły transakcji i do Los Angeles trafił wspomniany wyżej Anthony Davis. W drugą stronę powędrowali Lonzo Ball, Brandon Ingram, Josh Hart i trzy wybory w przyszłych draftach. Wysoka cena za Davisa? To zależy.
Dla tych, którzy patrzą daleko w przyszłość, oddanie młodych i picków wydaje się być strzałem w stopę, która będzie się powoli wykrwawiać - tak, że za kilka lat Lakers znów będą w kryzysie. Ci jednak, którzy pamiętają, że LeBronowi pozostały już tylko trzy lata umowy, wskażą, iż liczy się tylko tu i teraz. Zbudowanie mistrzowskiej ekipy wokół Jamesa i Davisa sprawi, że Lakers znów będą magnesem dla innych wyróżniających się zawodników.
Poza tym wcale nie jestem przekonany o wielkiej wartości oddanych graczy. Lonzo Ball, rzekomo przyszła gwiazda NBA, zwyczajnie nie potrafi rzucać do kosza, a jego technika rzutu jest przedmiotem szerokiej szydery za oceanem. Co więcej, notorycznie ma problemy ze zdrowiem - po dwóch sezonach (każdy po 82 mecze) ma na koncie zaledwie 99 spotkań. Jedyną jego poważną zaletą jest niezła gra w obronie.
Brandon Ingram - kreowany na następcę Kevina Duranta okazał się być zawodnikiem, który po świetnym występie notuje pięć słabych meczów. Do tego, podobnie jak u Balla, dochodzą także problemy zdrowotne, które pozwoliły mu (choć był także objęty zawieszeniem za sytuację z wideo poniżej) na rozegranie zaledwie 52 spotkań w zakończonym niedawno sezonie. Na dodatek czasami zachowywał się skrajnie nieodpowiedzialnie.
W pewnym stopniu żal może Josha Harta, który czasami potrafił dać odpowiedni impuls po wejściu z ławki rezerwowych, ale też nie miało to miejsca tak często, jak powinno.
Ostatecznie więc należy uznać, że ci zawodnicy i oddane picki to cena, jeśli nie niska, to chociaż adekwatna. W końcu chodziło o Anthony'ego Davisa, który według legendarnego centra Kareema Abdula-Jabbara (6-krotny mistrz NBA, w tym pięć pierścieni w barwach purpury i złota) jest aktualnie najlepszym podkoszowym w NBA. Swoją drogą, ich transfery do Lakers mają zbliżone daty dzienne.
Jeśli Davis uzyska choć w połowie taki dorobek jaki uzyskał Abdul-Jabbar, nikt nie wspomni nawet o Ballu i jego zwariowanym ojcu, który twierdzi, że bez Lonzo "Jeziorowcy" już nigdy nie wygrają mistrzostwa NBA.
LeBron chyba ma inne zdanie...
Kibice Lakers dość już mieli słuchania o ciągłym rozwoju młodych zawodników, którzy będą liderami za kilka lat. Po długim okresie posuchy mają wreszcie dwie gwiazdy, a wkrótce być może dostaną nawet trzecią.

Wielka Trójka

No właśnie. Po transferze Davisa wszystkie sportowe media w USA w kontekście Lakers mówią tylko o jednym: kto jeszcze? Kto stworzy kolejną "Big Three" w NBA? Wielka Trójka ma długą historię w NBA. Gwiazdorskie zespoły wielokrotnie zdobywały mistrzostwo NBA - choćby Chicago Bulls z Michaelem Jordanem, Scottie Pippenem i Dennisem Rodmanem, Boston Celtics z Paulem Piercem, Kevinem Garnettem i Rayem Allenem czy wreszcie Miami Heat z Dwayne Wade'em, Chrisem Boshem oraz właśnie LeBronem Jamesem.
News random
alphaspirit / shutterstock
Dlatego też konieczność pozyskania trzeciej gwiazdy dla wielu stała się naturalna. Kogo mogą zatem pozyskać Los Angeles Lakers? W te wakacje na rynku wolnych agentów dostępnych będzie mnóstwo gwiazd - od razu jednak zaznaczę, że pominę Kevina Duranta oraz Klaya Thompsona, którzy dotąd występowali w ekipie Golden State Warriors.
"Durantula" zerwał ścięgno Achillesa i na parkietach NBA zobaczymy go dopiero za rok, a bliźniak ze "Splash Brothers" zerwał więzadło przednie krzyżowe. Obie te kontuzje są świeże, odniesione w dopiero co zakończonych finałach NBA. Co prawda, mimo urazów obaj cieszą się zainteresowaniem klubów, lecz w sytuacji, gdy Lakers budują zespół "na już", absurdalne byłoby zakontraktowanie przez nich zawodnika, który nie będzie grał przez kilkanaście miesięcy.
Przy założeniu, że Lakers stać będzie na zawarcie maksymalnego kontraktu, cztery najgorętsze nazwiska łączone z ekipą LeBrona Jamesa to: Kawhi Leonard, Kyrie Irving, Jimmy Butler oraz Kemba Walker.
1) Kawhi Leonard
Wyrasta (już wyrósł?) na największą gwiazdę ligi. Świeżo upieczony mistrz NBA. Dosłownie „cichy zabójca” - uważa, że nie ma co dużo mówić, bo najważniejsze dzieje się na parkiecie. Gdy już się na nim znajdzie, potrafi załatwić każdego. Trafi celnie za trzy punkty, wjedzie pod kosz z dwoma obrońcami na plecach - wszystko to bez emocji na twarzy.
Nie bez przyczyny wiele osób twierdzi, że w końcówce Leonard potrafi "przejąć mecz" niczym Michael Jordan. Po prostu bierze piłkę, robi, co trzeba, i wygrywa spotkanie.
Jego pozyskanie przez Lakers sprawi, że będą murowanym kandydatem do mistrzostwa. Pół żartem, pół serio, można będzie stawiać na nich dom, samochód, żonę, dzieci i wszystkie oszczędności - tak wielki będzie to faworyt.
Jednakże "Jeziorowcy" muszą zmagać się z dość dużym problemem. Co prawda, sam Kawhi chciałby wrócić do rodzinnej Kalifornii, ale:
  1. nie zamierza tworzyć żadnej wielkiej trójki, interesuje go bowiem gra zespołowa,
  2. nie chce przejść do Lakers, tylko do ich lokalnego rywala - Clippers.
Jak to się potoczy, zobaczymy niedługo. Osobiście sądzę, że pozostanie w Raptors, z którymi właśnie zdobył tytuł, ale dopiero lato da nam odpowiedź.
2) Kyrie Irving
Mistrz NBA z 2016 r., gdy wraz z LeBronem Jamesem poprowadził Cleveland Cavaliers do sensacyjnego odrobienia strat w wielkim finale przeciwko Golden State Warriors. Świetny rozgrywający, czyli ktoś, kto regulowałby grę Lakers, a także dobry strzelec. Sam deklaruje, że chętnie zagrałby z Davisem. Wniósłby z pewnością wiele w zakresie kreowania akcji, ale jego angaż budzi również wątpliwości.
Przede wszystkim jest bardzo konfliktowym gościem, który psuje atmosferę w zespole - za oceanem mówią o nim "chemistry killer". Nie układały mu się do końca relacje z Jamesem (z którym ostatnio rzekomo się pogodził), odszedł z Cavaliers do Celtics, z którymi niczego nie zawojował, popsuł tam całkowicie atmosferę, a teraz nie chce z nimi przedłużyć kontraktu - zerwał wszelkie kontakty z osobami w klubie. Dość powiedzieć, że najbardziej z tego sezonu zostanie zapamiętana jego wypowiedź o tym, iż jego zdaniem Ziemia jest płaska.
Na koniec warto dodać, że mocno interesują się nim także Brooklyn Nets (bardzo możliwa opcja) oraz New York Knicks (spekulowano, że utworzy tam znakomity duet z Kevinem Durantem, ale wobec kontuzji tego drugiego Irving raczej nie przejdzie do Knicks).
3) Jimmy Butler
Typ podobny do Irvinga, jeśli chodzi o charakter. Dostarcza dużo punktów, ale także jest konfliktowy. Zrobił wielką awanturę w Minnesocie Timberwolves i wymusił transfer stamtąd do Filadelfii.
W zespole "Szóstek" potrafił się pokazać jako lider, ale media informowały także, że daje znać o sobie jego krnąbrne usposobienie. Z pewnością wzmocniłby w Lakers pozycję rzucającego obrońcy, ale też nie zapewniłby takiego rozegrania, jakie oferuje np. Irving.
4) Kemba Walker
Lider Charlotte Hornets, czyli zespołu, który chciałby, a nie może. Mały rynek, średni zespół, przeciętna zdolność do przyciągania gwiazd - wszystko to powoduje, że Walker marnuje kolejne lata na walce o to, by sezon nie kończył się po zaledwie 82 meczach.
Dotychczas dał się poznać jako człowiek spokojny i lojalny - czuł przywiązanie do ekipy "Szerszeni" i nie chciał jej opuszczać. Jednakże ostatnio zadeklarował, że sprawdzi oferty, jakie dostanie. Nie ma co się oszukiwać, gość jest w doskonałym wieku do wielkich rzeczy, a w Playoffs zagrał tylko dwa razy, z czego nigdy nie przebrnął z Hornets nawet pierwszej rundy. Kiedy, jeśli nie teraz, powinien poszukać zespołu, w którym mógłby powalczyć o najwyższe cele?

Czy to naprawdę konieczne?

Należy jednak zadać sobie pytanie, czy naprawdę istnieje potrzeba sprowadzenia trzeciej gwiazdy. LeBron James i Anthony Davis dostarczą ogromną ilość punktów, zbiórek i asyst. To na nich opierać się będzie gra zespołu. Obaj są bardzo wszechstronnymi zawodnikami, którzy nie są przywiązani do jednej tylko pozycji na parkiecie.
Talentu jest już zatem wystarczająco dużo w rotacji Lakers. Po co wpychać do niej kolejnego All-Stara, który także będzie chciał mieć piłkę jak najczęściej? Czy jest sens płacenia ogromnych pieniędzy trzeciej gwieździe, skoro tę samą kwotę można wydać na pozyskanie sensownych zawodników, którzy zapewnią Jamesowi i Davisowi odpowiednie wsparcie?
Oprócz wspomnianej wyżej dwójki wartościowym zawodnikiem w kadrze Lakers jest Kyle Kuzma. Jego także domagały się władze Pelicans, ale "Jeziorowcy" wytargowali pozostawienie go w Los Angeles. "Kuz" również nie jest jednowymiarowy i może grać na przynajmniej dwóch, jeśli nie trzech, pozycjach.
Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem byłoby właśnie podpisanie kontraktów z takimi zawodnikami, którzy co mecz potrafiliby dostarczyć konkretne punkty, zbiórki czy asysty - pracę na rzecz drużyny i jej wyniku, a nie wielkie ego i gwiazdorstwo. Lakers powinni pomyśleć o strzelcach dystansowych, ponieważ w minionym sezonie wyglądali bardzo słabo pod względem rzutów za trzy punkty.
Na rynku wolnych agentów aż roi się od strzelców, którzy byliby znakomitym uzupełnieniem rotacji Lakers, m.in. J.J. Redick (skuteczność rzutów za 3 pkt w ostatnim sezonie - niemal 40%), Danny Green (45%), Bojan Bogdanović (42%), Seth Curry (45%) czy Patrick Beverley (niecałe 40%). Warto także zastanowić się nad ponownym zakontraktowaniem centra Brooka Lopeza, który umie też rzucić za trzy - pozyskanie strzelców rozszerzy grę Lakers i utrudni rywalom obronę.
Planując skład, włodarze klubu powinni mieć na uwadze to, co się stało z ekipą byłych już mistrzów NBA. Golden State Warriors mieli w swej kadrze aż pięć gwiazd ligi, którym trzeba było płacić ogromne pieniądze, a przez to ławka rezerwowych była krótka i bardzo przeciętna. Durant i Thompson doznali kontuzji i nagle okazało się, że nie ma kim grać.
"Wojownicy" ulegli w finale Raptors, czyli drużynie, która była zbudowana przede wszystkim wokół dwóch graczy: Leonarda oraz Kyle'a Lowry'ego. Ich możliwości ofensywne i defensywne uzupełniono zawodnikami, którzy stanowili solidne wsparcie. Wszystko to doprowadziło do tego, że cała Kanada cieszy się teraz z sukcesu Toronto.
Którą drogą podążą Lakers? Przekonamy się po wakacjach.
Jakub Witczak

Przeczytaj również