Ludzi mniej niż w Bełchatowie, a dają przykład całej Europie. Pokłońcie się Villarrealowi, wyjątkowemu klubowi

Ludzi mniej niż w Bełchatowie, a dają przykład całej Europie. Pokłońcie się Villarrealowi, wyjątkowemu klubowi
Pablo Morano / Xinhua / PressFocus
Wyznaczyli punkt odniesienia dla rozwijających się klubów nie tylko w Hiszpanii, ale w całej Europie. W porównaniu z Realem czy Barceloną zaczynali z bardzo niskiego pułapu, po latach inwestycji zrównali się z najlepszymi, a dzisiejszym finałem LE z Manchesterem United bronią honoru hiszpańskiej piłki klubowej. Pokłońcie się Villarrealowi.
Europejski futbol ma w sobie bogatą gamę klubów, z których każdy chwali się wyjątkową historią. Wiele pozostaje w obrębie piłkarskiego łańcucha pokarmowego, dokonując niewielkich progresji i regresji, ale często nie robiąc wystarczająco dużo, aby zmienić swój status quo. W dzisiejszych czasach szanse małych ekip na wspinanie się po szczeblach ligowych w krajach o ugruntowanej pozycji, takich jak Anglia, Niemcy czy Hiszpania, stają się coraz mniejsze, bo drzwi do elity stopniowo się zatrzaskują. Jednak w tym spektrum istnieją pojedyncze drużyny, którym udało się wznieść na wyższe pagórki mimo wszelkich ograniczeń. Niewiele jest lepszych modelowych przykładów na obecnej piłkarskiej mapie Europy niż Villarreal CF z siedzibą w hiszpańskiej prowincji Castellon.
Dalsza część tekstu pod wideo

Na peryferiach wielkiego futbolu

Klub został założony w marcu 1923 roku w niezwykle skromnym otoczeniu na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii dzięki ambicji miejscowych. Pierwszy prezes Jose Calduch Almela był lokalnym farmaceutą i pod jego zarządem wydzierżawiono działkę rolną, a kierownictwo drużyny własnymi rękami wyrównywało teren i zbudowało klubowy budynek. Chcąc pozostać lojalnym wobec miejscowych społeczności, Villarreal prosił o skromne wpisowe dla wszystkich chcących dołączyć do piłkarskiej drużyny. Pół pesety dla mężczyzn, jedną czwartą za dzieci, kobiety zaś mogły grać za darmo.
Przybudówka, w której kiedyś mieściło się biuro zarządu, zbudowana w pośpiechu, trochę wyblakła, wygląda przy stadionie Estadio de la Ceramica (dawniej El Madrigal) jak z innej epoki: samotna, zniszczona, psująca widok. Ale nie ma planów, by ją usunąć. Jeszcze 30 lat temu służyła jako szatnia dla piłkarzy. Teraz jest to opuszczony magazyn i trochę pamiątka z pierwszych lat funkcjonowania nowego piłkarskiego podmiotu. Przypomnienie o tym, kim są i jak daleko zaszli.
A miasto? Małe, przytulne, z niskimi domkami, niezbyt jednak wyróżniające się spośród dziesiątek innych ulokowanych na wybrzeżu i wciśniętych w środku drogi pomiędzy Barceloną a Walencją. Mieszka tu niewiele ponad 50 tys. osób, mniej niż np. w Bełchatowie, dysponuje jednym hotelem i fabryką ceramiki (stąd nowa nazwa obiektu). To wszystko nic, bo największą atrakcją zawsze będzie pierwszoligowy zespół piłkarski, a teraz również i finalista Ligi Europy. Pod względem populacji absolutny kopciuszek: w historii finałów europejskich pucharów tylko siedem drużyn pochodziło z miast poniżej 100 tys. mieszkańców. Za to tych ekip z miasteczek o połowę mniejszych było tylko dwa: Monaco (jako specyficzne “miasteczko”) oraz francuska Bastia. I jest teraz trzecie. Villarreal.

Pomoc milionera

Od początku istnienia zrobili ogromny skok, żeby znaleźć się w tym miejscu. Oprócz krótkiego drugoligowego okresu w latach 1970-72 ich historia kręciła się wokół Tercera Division. Gdy na początku lat 90. znaleźli się w Segunda, rychło pojawiły się problemy. Taki szczebel wymagał odpowiedniego finansowania, a gdy pieniędzy nie przybywało, jasnym stało się, że bez kupca “Żółta Łódź Podwodna” pójdzie na dno. I pewnie dziś nie usłyszelibyśmy o Villarreal, gdyby w 1997 roku nie doszło do spotkania ówczesnych właścicieli z niejakim Fernando Roigiem, szefem sieci supermarketów Marcedona, jednym z najbogatszych ludzi w Hiszpanii. Jego brat Juan prowadził już koszykarski klub Pamesa Valencia, drugi natomiast, Paco, był prezydentem Valencii.
Rozmowy nie trwały długo i już po kilku minutach doszło do porozumienia. Podobno, kiedy Roig zapytał, ile Villarreal potrzebuje, żeby pokryć długi - usłyszał “80-90 milionów peset”. Wtedy zrobił krótki telefon do swojego dyrektora finansowego, któremu przekazał jedno zdanie: przelej im 180 milionów. Umowa kupna Villarreal została podpisana w barze, który obecnie nazywa się Birbar. Nowy właściciel obiecał, że La Liga zawita do miasta w ciągu trzech lat.
Ambitni piłkarze przełamali szacunki Roiga i po wygranej z Compostelą w barażach o awans, zdołali się dostać do elity zaledwie rok po przejęciu klubu. Dopiero wówczas przed nowym kierownictwem zaczęły wyrastać prawdziwe schody. Drużyna była skrajnie niedoinwestowana, zaś długi odsłoniły zaledwie czubek góry lodowej. Klub finansowały w znacznej części wpłaty od socios, dokładnie 2500 członków, z których 1000 z nich to emeryci. Wybudowany w 1923 roku El Madrigal sypał się i w żadnym stopniu nie przystawał do nowoczesnych standardów piłkarskiej areny. Mimo sensacyjnej wygranej na Camp Nou z Barceloną, Villarreal nie dał rady utrzymać się w pierwszym sezonie w Primera. Zlecieli z hukiem, a “Duma Katalonii” została mistrzem.
Po drugoligowym czyśćcu drużyna natychmiast powróciła do najwyższej klasy w 2000 roku. Od tamtej pory kontynuowała walkę z przeciwnościami losu i ugruntowała pozycję stałego uczestnika imprezy dla najlepszych. Częstą cechą charakterystyczną beniaminków jest ostrożne granie i rozsądne dysponowanie środkami, byle przetrwać pierwszy sezon, tymczasem Villarreal robił wszystko, aby przeciwstawić się konserwatywnym trendom. Wszystko dzięki zastrzykom finansowym możnego prezydenta. “El Submarino Amarillo” naprężała muskuły.

Manchester czy Unai-ted?

Roig włożył 120 milionów euro i na El Madrigal poczęli spływać magicy z Ameryki Południowej. Przyjechał Martin Palermo, Marcos Senna, potem Juan Roman Riquelme, Diego Forlan i Diego Godin. Wyraźnie zarysowała się nowa tożsamość drużyny, rozpoznawalny styl, gra z pierwszej piłki, nacisk na umiejętności techniczne. I wraz z tym następowały sukcesy, których nigdy nie udało się jednak przekuć w konkretne trofea. I tak najpierw był półfinał Pucharu UEFA w sezonie 2003/04, a następnie pamiętny przegrany półfinał z Arsenalem w Lidze Mistrzów dwa lata później. Tak, ten z obronionym karnym Riquelme przez Jensa Lehmanna w 90. minucie w rewanżu. Później, co pięć lat, kolejne dwie obecności w pierwszej czwórce Ligi Europy. Za każdym razem bez happy endu. Następna pięciolatka zakończyła się wreszcie awansem do finału. Trofeum ma zapewnić specjalista od wygrywania na międzynarodowej scenie, “Mr. Europa”, Unai Emery.
Z przeciwnikiem, z którym Villarreal zmierzy się dziś na gdańskim stadionie, wiąże się pewna anegdota. Kiedy w 2004 roku Hiszpanie dopinali transfer Diego Forlana z Manchesteru United, ówczesny dyrektor techniczny próbował skłonić “Czerwone Diabły” do włączenia meczu towarzyskiego z angielskim gigantem w ramach transakcji. Sir Alex Ferguson, odpowiedzialny za negocjacje, stanowczo odmówił. Przedstawiciel “Żółtej Łodzi Podwodnej” był niepocieszony, bo wiedział, że domowy mecz z United podniósłby reputację drużyny za granicą. Właściciel powiedział wtedy, by się nie martwił, bo Anglicy przylecą tu prędzej czy później. “I to za darmo”. Wrócili rok później, a potem po kolejnych trzech latach, by powalczyć o trzy punkty w Lidze Mistrzów. Nigdy nie wrócili do domów z kompletem oczek.
Dziś małomiasteczkowa melodia może osiągnąć najlepsze brzmienie, “chłopaki z baraków” zamierzają się bawić na pięknym balu do samego końca.
Relacja na żywo z finału Ligi Europy wystartuje na naszej stronie o godzinie 20:00. Mecz rozpocznie się o 21:00.
TUTAJ i TUTAJ przeczytasz nasze relacje wprost ze stadionu w Gdańsku, po treningach obu uczestników finału LE.

Przeczytaj również