Łukasz Fabiański: Wiedziałem, że rywal będzie kombinował z karnym [NASZ WYWIAD]

Łukasz Fabiański: Wiedziałem, że rywal będzie kombinował z karnym [NASZ WYWIAD]
Press Focus
Łukasz Fabiański był jednym z bohaterów sobotnich derbów Londynu przeciwko Fulham. Bramkarz West Ham United obronił w ostatniej minucie rzut karny wykonywany przez Ademolę Lookmana. Jedenastkę kuriozalną, bo zawodnik gości wykonał ją bardzo nieudolnie. Porozmawialiśmy z 54-krotnym reprezentantem Polski o zwycięskiej interwencji, Premier League w czasach koronawirusa i przyszłości.
Łukasz Fabiański w wywiadzie Tomasza Włodarczyka:
Dalsza część tekstu pod wideo
  • "Po meczu z Fulham Kamil Grosicki wysłał mi screena z informacją Sky Sports, że obroniłem najwięcej jedenastek w Premier League od sierpnia 2016 roku. Odpisałem: Szkoda Grosik, że nie zacząłem być tak skuteczny od czerwca, bo w tę klamrę załapałyby się mistrzostwa Europy”.
  • "Mogę zdradzić, że wstępne rozmowy się już toczą. Myślę, że szybko znajdziemy rozsądne rozwiązanie tej sytuacji. Pewnie jeszcze chwilę to potrwa, ale wkrótce powinniśmy dojść do porozumienia i przedłużyć mój kontrakt".
  • "Kilka dni przed meczem przechodzimy testy, ale codziennie jesteśmy też monitorowani poprzez specjalną aplikację, którą mamy zainstalowaną w telefonie. Otrzymaliśmy z klubu specjalne termometry – każdy piłkarz taki sam. Dodatkowo na wjeździe do ośrodka jest kolejny punkt badań. Jeśli coś jest nie tak, nie możemy wjechać".
TOMASZ WŁODARCZYK: Mecz z Fulham, mówiąc wprost, był dość nudny. Myślałem, że akurat o tym spotkaniu nie będziemy w ogóle rozmawiać.
ŁUKASZ FABIAŃSKI: Aż rozpoczął się doliczony czas gry i mieliśmy niezłe szaleństwo.
Najpierw gol dla was, a po chwili podyktowany rzut karny, którego obroniłeś w 98. minucie. Lookman chciał strzelić tzw. panenką, ale zdecydowanie mu nie wyszło.
To pewnie jeden z dziwniejszych karnych w mojej karierze. Ostatnia akcja Fulham, jedenastka, która miała być ostatni kopnięciem w meczu i stawką ważne trzy punkty. Udało się obronić i szkoda tylko, że to wszystko działo się przy pustych trybunach. Zwycięstwo smakowałoby jeszcze lepiej.
Podczas rzutu karnego nie ma wiele czasu na myślenie. Jednak Ty nie poszedłeś ślepo w swoją prawą stronę. Przysiadłeś na kolanach, ale wyczekałeś strzelca. Przez jakość wykonania strzału wydawało się to banalnie proste.
Wiesz co? Zdążyłem zebrać swoje dane, które pomogły w podjęciu decyzji. Byłem zaskoczony, że to akurat Lookman podejdzie do jedenastki. Na boisku widzisz, kto jest mocnym charakterem. Spodziewałem się, że piłkę ustawi Tom Cairney lub Aleksandar Mitrović. Zauważyłem, że w ogóle na mnie nie patrzy. Ani razu nie podniósł głowy. Nie wyglądał w tym wszystkim na pewnego siebie. Wziął szybko futbolówkę, ale potem wysyłał sygnały, że nie jest przekonany, co chce zrobić. Potem wziął krótki rozbieg, co znaczyło, że będzie uderzał technicznie. Nie wygeneruje dużej siły. Zupełnie inne podejście niż ma na przykład Mohamed Salah, który pokonał mnie tydzień temu. Zawsze stoi daleko od piłki i uderza mocno. Trzeba po prostu wybrać stronę i się w nią rzucić, żeby zdążyć. W sobotę było inaczej. Lookman wysłał sygnały, że będzie kombinował. W dodatku nie było w jego uderzeniu zbyt wiele jakości, co pozwoliło mi skutecznie interweniować.
Ciągnie się za Tobą opinia, że nie jesteś skuteczny w rzutach karnych. Tymczasem statystyki pokazują, że jest zupełnie inaczej.
Wiadomo, z czego to się bierze. EURO 2016 i serie jedenastek, w których niczego nie wybroniłem. Po meczu z Fulham Kamil Grosicki wysłał mi screena z informacją Sky Sports, że obroniłem najwięcej jedenastek w Premier League od sierpnia 2016 roku. Odpisałem: „Szkoda Grosik, że nie zacząłem być tak skuteczny od czerwca, bo w tę klamrę załapałyby się mistrzostwa Europy”. Wiadomo, że dziś każdy może mieć o Tobie jakąś opinię. Nie zamierzam z tym walczyć. Natomiast faktycznie w ostatnich latach, także dzięki EURO, zacząłem przykładać większą wagę do jedenastek i pracuję nad tym elementem.
Łukasz Fabiański
własne
Są efekty - to już trzynasty obroniony karny. Szczęśliwy, bo dający trzecie zwycięstwo w lidze. Jak oceniasz początek sezonu West Hamu?
Jako solidny. Biorąc pod uwagę trudny kalendarz, jest dobrze. Szkoda tylko meczu z Newcastle - porażki na inaugurację. Zważywszy, że graliśmy z Liverpoolem, Arsenalem, Leicester, Tottenhamem czy Wolverhampton, trzy zwycięstwa są okej. W większości meczów, w której nie udało się wywalczyć kompletu punktów mogło być lepiej. Nie odstawaliśmy. Wygraliśmy z Wolves i „Lisami”. Widać poprawę w jakości gry. Mam nadzieję, że na koniec będzie lepiej niż w poprzednim sezonie.
Byłeś uczestnikiem jednego z najbardziej szalonych meczów roku ze Spurs. Od 0:3 do 3:3. Manuel Lanzini zagwarantował sobie statuetkę za najpiękniejszego gola?
Ha! Na pewno ma duże szanse. Bramka, okoliczności plus derby powodują, że spokojnie powinien być w TOP 5 sezonu.
Wiesz już, czy zostajesz w Londynie? Twój kontrakt wygasa za pół roku. Klub ma po swojej stronie opcję przedłużenia go o rok.
Zbliża się moment decyzji. Z mojej strony sytuacja jest jasna. Doskonale czuję się w klubie. Nie potrzebuję żadnej zmiany. Moja rodzina odnajduje się w Londynie. Jesteśmy tu szczęśliwi. Syn właśnie poszedł do szkoły, co ma niebagatelne znaczenie. Nie chcę teraz wywracać swojego życia do góry nogami. Mam nadzieję, że klub jest tak samo zadowolony jak ja. Osobiście nie biorę w tym udziału, ale mogę zdradzić, że wstępne rozmowy się już toczą. Myślę, że szybko znajdziemy rozsądne rozwiązanie tej sytuacji. Pewnie jeszcze chwilę to potrwa, ale wkrótce powinniśmy dojść do porozumienia i przedłużyć kontrakt.
Ostatnio do końca walczyliście o utrzymanie. W niełatwym czasie, gdy po lockdownie futbol wyglądał już zupełnie inaczej. Przygotowania też były przesunięte. Dostaliście trzy tygodnie wolnego i trzeba było wracać do pracy. David Moyes tchnął w Was nowe życie?
Na pewno ma zupełnie inne podejście do pracy niż Manuel Pellegrini. Poprzednik przywiązywał dużą wagę do indywidualności. Moyes bardziej polega na kolektywie. Przykłada ogromną wagę do integracji zespołu. Wspólnej pracy, która ma odbijać się na boisku. Jest konsekwentny i detaliczny. Wymaga bardzo dużo pracy jako zespół - mamy być mocni fizycznie i poświęcać się za resztę. Nie ma tu zbyt miejsca na swobodę poszczególnych zawodników. Manager jest bardzo fajna osobą jeśli chodzi o budowanie kultury w klubie. Stawia na pracę i jedność. Nazwałbym go prawdziwym, brytyjskim managerem, dla którego liczy się utożsamianie z miejscem, charakter i jedność w grupie. Pracujemy nad tym podczas zgrupowań.
Za Tobą trudny rok. Straciłeś pół sezonu przez kontuzję biodra. W momencie, gdy wydawało się, że czas poważnych urazów zostawiłeś daleko w tyle.
To był chyba jeden z najtrudniejszych okresów w mojej karierze. Czułem się na boisku bardzo pewnie. Poprzedni sezon zaczęliśmy bardzo mocno i wydawało się, że możemy nawet powalczyć o miejsce premiowane grą w europejskich pucharach. Aż przytrafił się uraz. Bardzo poważny. Poważniejszy niż początkowo myślałem, bo nie zdawałem sobie sprawy, ile czasu zajmie mi pełna odbudowa. Najpierw dojście do zdrowia, a potem do stuprocentowej sprawności. Odzyskanie czucia boiska i pewności siebie. W idealnym świecie pewnie tak szybko bym nie wrócił. Ten proces przyspieszył, bo drużynie nie szło. Miałem dać jej zastrzyk pozytywnej energii. Rozmawiałem z managerem, który był przekonany, że ze mną w składzie złapiemy drugi oddech. A jednak ja potrzebowałem jeszcze czasu, żeby wrócić do pełnego komfortu. Tymczasem walczyliśmy w każdym meczu o życie – pozostanie w Premier League. Trudny czas.
Chyba wszyscy zdążyliśmy przyzwyczaić się już do nowej sytuacji - życia i gry w czasach pandemii. Jak to odbierasz z perspektywy tych kilku miesięcy z wirusem w powietrzu?
Najgorszy był początek. Przepełniony niepewnością, gdy nie wiedzieliśmy, jak mamy się zachowywać. Co możemy a czego nie. Było też dużo strachu związanego z konsekwencjami dalszej gry. Każdy z nas był w kropce, czy nie ryzykujemy zdrowia - swojego i bliskich. Z biegiem czasu świadomość każdego z nas rosła. Wszyscy jako społeczeństwo mamy teraz więcej danych i wiedzy, jak postępować i co wiąże się konkretnymi zachowaniami. Ważne jest, że w Premier League jesteśmy bardzo często badani. Znajdujemy się pod ciągłą kontrolą. Testy dają nam pewność, że przebywamy w bezpiecznym otoczeniu. Koronawirus zmienił nasze przyzwyczajenia. Także w domu. Moja rodzina stara się działać odpowiedzialnie. Całe nasze otoczenie jest dość hermetyczne. Nawet szkoła syna jest bardzo ostrożna i ciągle bada grono pedagogiczne. Przyzwyczailiśmy się do tej sytuacji. Osobiście najbardziej brakuje mi kibiców. Atmosfery i emocji meczu. Hałasu trybun, który pompował adrenalinę. Dziś na stadionie jest jedna wielka cisza. Echo krzyków piłkarzy i trenerów.
Jak wygląda teraz rzeczywistość w Premier League?
Jest bezpieczna, bo znajduje się pod ogromną kontrolą. Z tego powodu nie spodziewam się, żeby wewnątrz rozgrywek doszło do fali zakażeń. Kilka dni przed meczem przechodzimy testy, ale codziennie jesteśmy też monitorowani poprzez specjalną aplikację, którą mamy zainstalowaną w telefonie. Podajemy informacje dotyczące naszego samopoczucia i mierzymy sobie temperaturę. Dane wysyłamy do Premier League i klubu. Jeśli coś jest nie tak, mamy zakaz wstępu do ośrodka treningowego. Otrzymaliśmy z klubu specjalne termometry – każdy piłkarz taki sam. Dodatkowo na wjeździe do ośrodka jest kolejny punkt badań. Jeśli coś jest nie tak, nie możemy wjechać.
Pełna kontrola.
Do tego dochodzą odległości, które trzeba zachować w szatni. Działalność klubu została podporządkowana nowym czasom. Do każdej drużyny jest także oddelegowany specjalny oficer Premier League, który obserwuje nasze zachowania. Jeśli gdzieś normy nie są przestrzegane, od razu zwraca na to uwagę i zgłasza je sztabowi medycznemu. Miałem sytuację przed poprzednim zgrupowaniem reprezentacji, że syn się przeziębił. Trzeba było od razu to zgłosić do klubu. Zostałem odseparowany od drużyny, a testy przeszła cała rodzina. Do domu przyjechała osoba, która przeprowadziła badania. Musieliśmy poczekać na wyniki testów i dopiero wtedy mogłem dołączyć do zespołu.
Wspomniałeś o tęsknocie za kibicami. A plusy pustego stadionu? Dla bramkarza to łatwiejsza komunikacja.
Tak, z pewnością. Jeśli szukać jakiś plusików, to właśnie w kierowaniu obroną. Nie trzeba w to wkładać tak dużej energii - wydzierać się na kolegów, aby doszły do nich moje komendy. Podczas rzutów wolnych zwracało się uwagę przez uderzanie korków o słupek. Wtedy się zawodnicy się odwracali, a ty poprawiałeś ich ustawienie. Teraz nie ma takiej potrzeby. Trenerzy też mają pod tym względem pewien komfort. Z ławki docierają pojedyncze uwagi. Można ciągle korygować grę. Jesteś w stanie szybko zareagować, podpowiedzieć czy zapobiec jakiejś niebezpiecznej sytuacji. Mimo wszystko myślę, że te plusy wszyscy bez wahania zamieniliby na obecność kibiców. Na początku sporo o tym rozmawialiśmy. Bardzo brakowało tego dodatkowego kopa. Zrywu w trudnym momencie, który potrafili dać fani. Pierwsze miesiące były pod tym względem dziwne. Stanowiły też pewne wyzwanie psychiczne, bo otaczająca cisza wymaga innego poziomu koncentracji. Dziś to już normalność. Oby jednak stare czasy jak najszybciej wróciły.
Z kolei minusy łatwiejszej komunikacji to przekleństwa - choćby pod adresem sędziów.
Teraz wygląda to dużo lepiej, bo każdy zdążył się przyzwyczaić i wie, że musi uważać. Ale początek gry przy pustych trybunach to także dość zabawne sytuacje. Pamiętam jedną związaną z Anthonym Taylorem, który bardzo mocno oberwał od Declana Rice'a. Ale tak naprawdę solidnie - konkretna wiązanka przekleństw. Dec porządnie go zjechał, a w dodatku dorzucił, że jest łysy. Taylor stanął jak wryty. Nie wiem, czy bardziej dotknęła go obelga czy personalna uwaga o stanie jego włosów na głowie (śmiech). Obrócił się na pięcie i był bliski wyrzucenia kolegi z boiska. Skończyło się na ostrzeżeniu: „Jeszcze jeden raz i Cie nie ma”. Rice też lekko się zszokował. Wcześniej mogłeś sobie rzucać pod nosem, co chcesz, i nikt tego nie wyłapał. A teraz trzeba się pilnować. Słychać wszystko, także podpowiedzi, jak chcesz wykonać rzut wolny czy rożny. Trzeba kombinować. Na mniejszych stadionach dochodzi nawet dźwięk komentatorów z trybun. Takie mamy teraz dziwne czasy.
W poniedziałek rozpoczyna się kolejne zgrupowanie reprezentacji Polski. Dzięki ostatnim wynikom krytyka Jerzego Brzęczka zmalała. Wcześniej była bardzo mocna, wręcz agresywna. Uważasz, że zasłużona?
Wiesz co? Nie śledzę już tego za bardzo. Kiedy przyjeżdżam na zgrupowanie, zupełnie się wyłączam. Każdy ma prawo do swojego zdania, ale prawda jest taka, że selekcjoner nie miał łatwo od samego początku. Nie wiem z czego to wynika. Okej, nasza gra nie wygląda zawsze olśniewająco, ale wyniki mamy co najmniej przyzwoite. W drugiej edycji idzie nam lepiej w Lidze Narodów więc wydaje mi się, że pod względem wymagań sportowych selekcjoner spełnia stawiane przed nim zadania. Ciężko pracuje. Podoba mi się, że pojawia się wielu młodych zawodników w zespole.
Powoli następuje zmiana warty?
Być może. To naturalny proces. Wydaje mi się, że trener od początku nie bał się stawiać na nowe twarze. Dziś mamy kilku solidnych zawodników, których wcześniej w kadrze nie było. Kamil Jóźwiak, Sebastian Szymański, a ostatnio Jakub Moder czy Sebastian Walukiewicz. Fajnie, że mamy większe pole wyboru. Konkurencja jest dobra.
Akurat dla Ciebie to żadna nowość. Z Wojciechem Szczęsnym jesteście w kadrze jak bracia syjamscy. Można by włożyć was do jednej bluzy, którą wymieniacie się od wielu lat.
Fakt, że rywalizujemy ze sobą o miejsce w kadrze od bardzo dawna, ale to zdrowa rywalizacja. Zawsze przyjeżdżam na zgrupowanie z wielka przyjemnością. Cieszę się, że trener mi ufa i daje szansę. Ja daję z siebie wszystko i nie mam żadnego problemy z tym, że muszę powalczyć o miejsce w bramce.

Przeczytaj również