Mateusz Klich: Większość piłkarzy to roboty. Taki jest dziś świat, trzeba być do bólu poprawnym [NASZ WYWIAD]

Mateusz Klich: Większość piłkarzy to roboty. Taki jest dziś świat, trzeba być do bólu poprawnym [NASZ WYWIAD]
własne
Dlaczego większość piłkarzy to roboty? Co sądzi o dotychczasowej karierze reprezentacyjnej? O czym doskonale wie Paulo Sousa? Nad czym pracują “Biało-czerwoni” przed EURO? Jaki jest jego przepis na sukces, czyli regularną grę w Premier League? Na jakiej liście umieścił go Marcelo Bielsa, który pierwotnie nie widział w nim piłkarza na miarę Leeds? Co musiał zmienić, by wejść na odpowiednie obroty i stać się żelaznym żołnierzem argentyńskiego trenera? Razem z marką Okocim zapraszamy na wywiad w dobrym składzie z Mateuszem Klichem!
TOMASZ WŁODARCZYK: Kiedyś zapowiedziałeś, że chcesz grać do czterdziestki. Może dlatego nie spieszyło Ci się, żeby odpalić z karierą na późniejszym etapie?
MATEUSZ KLICH: Pewnie gdybym miał wybierać, to odpaliłbym ją zdecydowanie wcześniej. Mi udało się wdrapać na ten szczyt trochę późno, ale cieszę się, że w ogóle się tam dostałem i nie przepadłem. Jestem w fajnym mieście i klubie. Czuję się w Leeds znakomicie. No i chyba każdy piłkarz marzy o grze w Premier League.
Znajdujesz jakieś sensowne powody, dlaczego ta podróż na szczyt trwała tak długo?
Szczerze mówiąc nie. Może najlepszym wytłumaczeniem będzie, że do pewnych rzeczy musiałem dojrzeć. Na to jak potoczy się los piłkarza składa się mnóstwo rzeczy. Widocznie musiałem poczekać odrobinę dłużej aż wszystko zbiegnie się ze sobą w odpowiednim momencie. Odpracować swoje. Na szczęście nie przegapiłem swojego pociągu. W końcu gram w najlepszej lidze świata.
Może kiedyś przeszkadzał Twój luz? Zdajesz się być bardzo naturalny, co dziś w świecie piłki staje się rzadkością.
Większość piłkarzy w mediach społecznościowych czy rozmowach z dziennikarzami to roboty. Mi osobiście się to nie podoba, ale taki jest dziś świat. Trzeba być do bólu poprawnym, co automatycznie wiąże się z nienaturalnością i filtrowaniem przekazu przez zespół PR-owy. Osobiście nie mam zamiaru udawać kogoś, kim nie jestem.
W 2019 roku mówiłeś, że masz za sobą sezon życia, ale właśnie po tamtym pierwszym sezonie u Marcelo Bielsy mógłbyś mówić tak co roku.
Tamte rozgrywki miałem naprawdę udane pod względem indywidualnym. Ciężko będzie powtórzyć tamte statystyki: dziesięć goli i dziewięć asyst. Potem jednak poprzeczka zaczęła szybować w górę ze względu na wyniki całego zespołu. Nie da się porównać gry w Championship do Premier League, a szczebel wyżej strzeliłem cztery gole i miałem pięć asyst. Przy nieco lepszej skuteczności wyciągnąłbym więcej. Ale i tak nie mam na co narzekać.
Po awansie na Twoim domu w Tarnowie pojawił się banner „Premier Klich”.
Grupa kibiców z Polski przywiozła go na baraże rok wcześniej. Nie dość, że banneru nie udało się wnieść na stadion, to zostaliśmy w Championship na kolejny sezon. Rok później był pewny awans, już bez walki w barażach, a plansza zawisła w moim rodzinnym mieście.
Jak dużą masz satysfakcję, że zamknąłeś usta każdemu, który po wyjeździe z Cracovii zwątpił w Twój talent?
Nie zastanawiam się nad tym. Na pewno jest jakaś wewnętrzna satysfakcja, że udowodniłem tym, którzy mnie skreślili. Pokazałem, jak można zresetować swoją karierę. W słabszych momentach co okienko namawiano mnie, abym wrócił do Polski i w ten sposób jeszcze raz spróbował wyjazdu za granicę. Broniłem się przed tym rękoma i nogami. Sporo udowodniłem też sobie. Że jednak potrafię, że mogę grać w lidze TOP 5 w Europie i jedno niepowodzenie wcale nie oznacza końca marzeń. Zderzenie z Bundesligą było bolesne. Nie zagrałem w niej w barwach Wolfsburga ani jednego spotkania. To gdzieś we mnie siedziało, ale na szczęście poradziłem sobie z tą porażką i pewnie jeszcze z niej coś wyniosłem.
Mówisz, że broniłeś się przed powrotem do Polski. Bałeś się, że drugiej szansy wyjazdu nie będzie?
Tak. Jest taka łatka, że koleś jednak odbił się od poważnej piłki. Oczywiście są różne podejścia. Można wrócić do Ekstraklasy, zagrać super sezon i wrócić na zachód. To żadna zniewaga. Ja jednak nie chciałem próbować tej drogi, bo nie lubię przyznawać przed samym sobą: “Nie udało ci się”. Do tego po prostu podobało mi się życie w Niemczech czy Holandii. Kiedyś na pewno wrócę do Polski, ale jako młody człowiek chciałem grać za granicą czy poznać inne kultury.
Kiedy Marcelo Bielsa przychodził do Leeds, podzielił skład na trzy grupy: potrzebni, mający udowodnić swoją przydatność i niechciani. Do której należałeś?
Do drugiej.
W jaki sposób się dowiedziałeś?
Na szatniach wywieszono listy z nazwiskami. Niby trenowaliśmy razem, ale wiele rzeczy robiliśmy osobno. Podział był już dość jasny. Grupy osobno się przebierały, miały osobne odprawy. Dwa światy. Bielsa bardzo szybko poukładał sobie sprawy w drużynie. Na początku zakomunikował, że wie o nas niemal wszystko. Obejrzał wszystkie nasze mecze z ostatnich dwóch lat. Prześwietlił nie tylko sposób gry i wyniki drużyny, ale też każdego z osobna. Miał już wyrobione zdanie na temat tego, kto mu się przyda a kto nie. Dlatego tak mocną kreską odciął tych, którzy nie mieli szans sprostać jego wymaganiom. Po prostu uznał, że w żaden sposób nie nadrobią braków. Nie sprostają wymaganiom jego treningów i planowi gry opartemu na ogromnej intensywności. Ja stałem gdzieś pośrodku.
Jak zmieniłeś postrzeganie swojej osoby u Argentyńczyka?
Jest tylko jeden sposób - ciężka praca. Dobrze wyglądałem na treningach i w meczach sparingowych. Pomogło trochę szczęście, bo przez kontuzje kilku zawodników dostałem sporo szans w środku pola i wykorzystałem okazję. To też mój osobisty powód do satysfakcji. Widząc swoje imię na takiej liście mógłbym zwątpić. Stwierdzić, że nie mam większych szans na przeskoczenie w rankingu trenera. Skoro mnie nie chcą, poszukam sobie innego miejsca. Jednak miałem dość przenosin. Podobało mi się w Leeds. Od razu zakomunikowałem w klubie, że nie zamierzam odchodzić. Zacisnąłem zęby i zapieprzałem. Udało się. Nie oddałem miejsca do dziś.
Znalezienie się na środkowej liście Bielsy to musiał być prawdziwy test charakteru. Zakładam, że nie wszyscy go przeszli. Część została, część odpadła.
Traktuję to jako mały zabieg psychologiczny. Oddzielenie ziaren od plew. Trener nie był przekonany do naszych umiejętności, ale widział światełko w tunelu. Nie potrafił jednoznacznie określić, jak bardzo mu się przydamy, bez spojrzenia na nas na żywo. Inni mieli jasną sytuację: zostaję albo odchodzę. Moja wymagała dźwignięcia presji lub machnięcia ręką i poszukania sobie nowego miejsca pracy.
Mimo wszystko, łatwo powiedzieć, a trudniej faktycznie podjąć rękawicę.
Trzeba było dać jak najwięcej od siebie. Łatwiejszą drogą byłoby wybrać numer do agenta i poprosić o szukanie nowego klubu, skoro na starcie zaufanie do twojej osoby jest w jakiś sposób ograniczone. Skoro jednak miałem szansę, żeby zmienić zdanie trenera, dlaczego miałbym nie spróbować? Postanowiłem, że zostaje i walczę. Miałem dość odbijania się od topowych lig. To pewnie był dla mnie ostatni dzwonek, żeby nie spaść kilka pięter niżej. Kluczem było dawać z siebie sto procent na treningach. Jeśli Bielsa widzi, że wątpisz, on także zwątpi w ciebie.
Od piłkarza w połowie wykluczonego do takiego, o którym Bielsa mówi, że mógłby grać w każdym klubie na świecie, bo ma nieprzeciętną inteligencję i umiejętność gubienia przeciwnika ruchem ciała. To dość spektakularna droga.
Miło słyszeć takie słowa zwłaszcza, że trener nie należy do zbyt wylewnych osób. Co miał na myśli? Nie należę do zawodników, którzy przedryblują kilku przeciwników. Za to bardzo dobrze poruszam się po boisku. Potrafię wbiec w odpowiednim czasie w wolną strefę. Moim największym atutem jest bieganie - dużo i szybko. Potrafię przy tym myśleć, co jest niezbędne w taktyce Bielsy. Staram się cały czas szukać sobie miejsca w trakcie meczu dla siebie i kolegów. Im więcej biegam i robię to na dużej intensywności, tym lepiej wypadam. Widać to po odczytach z GPS-u. Skoro zidentyfikowałem swoje atuty, staram się ich trzymać. Nie biorę piłki i udaję, że zaraz okiwam trzech rywali, bo skończyłoby się to źle. Podbiegam do akcji, daję rozwiązanie i biegnę dalej.
“Kiedy oglądasz mecz, nie widzisz Klicha. Ale spróbuj go pooglądać, a zobaczysz całą grę” - utożsamiasz się z takim zdaniem o sobie?
W sensie, że nie jestem widowiskowy? Na pewno nie jestem błyskotką na boisku. Nie wszystko, co robię widać w meczu jak na tacy. Często gdy dwóch zawodników robi akcję, podchodzę do rozegrania, aby dać im albo opcję przez wymianę podania, albo przez wypracowanie przestrzeni. To niekoniecznie jest coś co widzisz bez głębszej analizy, ale pozwala uwolnić kolegów spod pressingu. Jednym kontaktem z piłką robię przewagę i to wystarcza, by stworzyć zagrożenie. Trener bardzo ceni mnie za tą umiejętność.
Wydaje się łatwe, ale nie jest.
Staram się być wszędzie, gdzie mnie potrzebują. Mam dużą dowolność w poruszaniu się po boisku. Pokazuję się do gry środkowemu obrońcy i pomocnikowi, a za chwilę jestem na miejscu, gdy wymiany piłki potrzebuje boczny defensor. To wymaga dużo biegania, ale ja to naprawdę lubię. Przy tym mam asekurację defensywnego pomocnika, który nie włącza się w ogóle do akcji ofensywnych. Ma zakaz. Wiem, że jestem bezpieczny, bo zawsze mam go za plecami. Nad takimi mechanizmami pracowaliśmy przez wiele godzin, dlatego działa tak dobrze. Dokładnie wiem, co w danym rozegraniu zrobi każdy z moich partnerów.
“Ludzie pytają nas, gdzie maszyny? To my jesteśmy maszynami” - to hasło z siłowni w Tarnowie, której jesteś współwłaścicielem. Pasuje jak ulał do stylu jaki prezentujesz.
Chyba tak. Kilka lat temu w życiu bym nie powiedział, że mogę wypracować taki profil gry. Ale jak widać mam predyspozycje do tak intensywnego biegania. Bieganie od pola karnego do pola karnego sprawia mi frajdę.
Wystarczy spojrzeć na liczby. Bielsa poprowadził Leeds w 130 meczach ligowych, z czego 122 zacząłeś w podstawowym składzie.
Nie ma magicznej formułki na tak częste granie. Oprócz wspominanych naturalnych możliwości to trzy składniki: trening, regeneracja i odpowiednie odżywianie. Żadna czarna magia. Zajęcia u Bielsy są bardzo ciężkie. Polegają na wysokiej intensywności. Jeśli utrzymałeś się na powierzchni, to znaczy, że umiesz pływać. Dostosowałem się do jego wymogów, pracowałem nad sobą, schudłem pięć kilogramów, co pomogło mi lepiej poruszać się po boisku.
W karierze jest tak, że swój musi trafić na swego? W Wolfsburgu Felix Magath wysyłał Cię na 100-kilometrową przejażdżkę rowerową, a jednak nie działało jak u Argentyńczyka.
To inny etap kariery. Naprawdę nie wiem, dlaczego złapałem tak dobrą nić porozumienia z Bielsą. Znów zrzucę to na wiek i dojrzałość. Wcześniejsze doświadczenia zbudowały mnie i pozwoliły być tym, kim stałem się w Leeds. Trenerowi od razu podobało mu się moje zaangażowanie i profil, jaki prezentowałem. Charakterystyka, która idealnie pasuje do zespołów Marcelo. Wytłumaczył mi, czego ode mnie wymaga. Ja poszedłem w to na sto procent. Wszystko idealnie się zgrało.
Znajdujesz się w ścisłej czołówce Premier League w liczbie posyłanych piłek w pole karne i podań łamiących linię obrony, co znaczy, że nie tylko biegasz, ale też kreujesz. Paulo Sousa mówi, że jesteś kluczowy w jego układance. Pewnie dlatego, że wiele rzeczy o których rozmawiamy w kontekście Leeds - pressing, intensywność, wysoki odbiór - chciałby przenieść na reprezentację Polski.
Do tej pory rozegrałem 31 meczów w kadrze. Pewnie więcej złych niż dobrych, choć ostatnio idzie mi coraz lepiej i mam nadzieję, że utrzymam się na tej fali wznoszącej. Chciałbym spełnić oczekiwania selekcjonera. Pewnie nie da się w stu procentach przenieść takiej gry jak w Leeds na reprezentacyjne pole. Wspominałem o zgrywaniu elementów naszego planu, które wymagały wielu godzin pracy. Od trzech lat nasz skład właściwie się nie zmienił. W klubie znamy się na wylot. Na kadrze nie ma tego czasu. Poza tym gramy innym ustawieniem, więc w przypadku mojej osoby nie możemy wszystkiego skopiować jeden do jednego. W Leeds mam większą swobodę. Trener Sousa doskonale o tym wie i ma swój autorski pomysł. Mamy dużo zajęć taktycznych i rzeczy, które chce nam wpoić. Mam nadzieję, że zrobimy odpowiednie postępy do pierwszego meczu grupowego. W meczu z Rosją kilka akcji wyglądało tak jak chcieliśmy.
Na przykład gol na 1:0.
Dokładnie. Podeszliśmy wysoko, odebraliśmy piłkę i zadziałał wypracowany schemat. Wystarczyły dwa podania. To nie są akcje, które wymagają wałkowania, ale nie muszą być ekstremalnie skomplikowane.
A propos tej akcji we Wrocławiu, powiedziałeś kiedyś, że najlepszym miejscem na kradzież piłki są okolice bramki rywala. Tu też widzę słowa, które powtarza selekcjoner.
Trener Bielsa zaprogramował w nas przekonanie, że odebranie piłki blisko bramki przeciwnika działa na dwóch płaszczyznach - zwiększa szansę na strzelenie gola i zmniejsza na jego stratę. Posiadanie piłki to także obrona.
Sousa wierzy w Ciebie, bo też świetnie przyspieszasz grę.
Mogę tylko powtórzyć, że chciałbym mieć taki wpływ na grę reprezentacji jak klubu. Jednak nie wszystko zależy ode mnie. Inne puzzle też muszą do siebie pasować. Zgranie jest kluczem. Nawet w Leeds mamy takie mecze, że jak nie gra jeden zawodnik lub przeciwnik lepiej nas przeczyta, plan po prostu nie działa. W reprezentacji czas zawsze będzie naszym największym przeciwnikiem. Dobrze, że mieliśmy teraz kilkanaście dni, żeby dokładnie przepracować warianty zaproponowane przez selekcjonera. W takim czasie kilka uproszczonych, ale skutecznych schematów może dać nam wymierne korzyści. Proste nie znaczy złe. Po prostu lepiej wdraża się kilka wariantów, które można do bólu przepracować. Wtedy każdy wie co ma robić. Codziennie szlifujemy warianty rozegrania od tyłu czy zachowanie pod bramką przeciwnika. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
***
Powyższy wywiad w dobrym składzie powstał we współpracy z marką Okocim. Więcej rozmów z tej serii znajdziecie TUTAJ

Przeczytaj również