Miał świat u stóp, teraz nie może dostosować się do nowoczesnej piłki. Kariera Jamesa Rodrigueza na zakręcie

Miał świat u stóp, teraz nie może dostosować się do nowoczesnej piłki. Kariera Jamesa na zakręcie
Jose Breton- Pics Action / Shutterstock.com
W wieku 23 lat James Rodriguez mógł pomyśleć, że złapał Pana Boga za nogi. Osobiście poprowadził reprezentację "Los Cafeteros" do ćwierćfinału Mistrzostw Świata w Brazylii, co ostatecznie przekonało Florentino Pereza, by sprowadzić Kolumbijczyka do Realu Madryt. Ofensywny pomocnik stał się niekwestionowaną gwiazdą okna transferowego, spełnił swoje najskrytsze marzenie o przywdzianiu trykotu "Królewskich". Błyski madryckich fleszy, magiczny numer 10 na plecach, splendor, chwała i… gdzieś to wszystko umknęło. Obecnie James odgrywa na Bernabeu co najwyżej rolę statysty.
Król strzelców przedostatniego mundialu w lipcu skończy 29 lat. Nietrudno dojść do wniosku, że powoli rozbrzmiewa ostatni dzwonek na ponowne wdrapanie się na szczyt. Teoretycznie to właśnie tym wieku piłkarz powinien wkraczać w tzw. peak swojej kariery. Tymczasem od kilku lat James niebezpiecznie stąpa po równi pochyłej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Złoty chłopak

Jeszcze kilka lat temu mało kto uwierzyłby w tak drastyczny regres kolumbijskiego asa. Znakomite występy w barwach Monaco i reprezentacji oczarowały cały piłkarski świat. Nie tylko imię, ale i niebywała skuteczność łączyły Jamesa z tajnym agentem Jej Królewskiej Mości.
Debiutancki sezon na Santiago Bernabeu również nie zwiastował nadchodzącej katastrofy. Carlo Ancelotti wkomponował nowy nabytek do pierwszego składu, za co ten odwdzięczył się wprost kapitalnymi statystykami. 17 bramek, 18 asyst i udział przy golu średnio co 100 minut - rezultaty godne uznania. Nikt na Półwyspie Iberyjskim nie myślał o tym, aby obdarować Kolumbijczyka mianem transferowego niewypału.
Indywidualne popisy niestety nie przekładały się na dobro drużyny. Przed przybyciem Rodrigueza Real zdobył Puchar Króla oraz upragnioną "La Decimę". Kolejna kampania nie zaowocowała żadną nową zdobyczą. Na pierwszy rzut oka kwartet James-Bale-Benzema-Cristiano funkcjonował prawidłowo, lecz czas pokazał, że takie ustawienie zaburzało balans. Ofensywne skalpy nie wynagradzały luk powstających w fazie obrony. Przybycie Zinedine'a Zidane'a reanimowało uśpioną ekipę "Los Blancos" oraz przekreśliło szanse "dziesiątki" na regularną grę.

Nie zadzieraj z "Zizou"

Przed startem sezonu 2015/16 James doznał kontuzji mięśniowej, która spowodowała, że przegapił kilka tygodni treningów. To jednak nie wpłynęło na jego status, ponieważ ominął jedynie nieudolne próby budowy drużyny przez Rafaela Beniteza. Hiszpana w szybkim tempie pogoniono ze stolicy, ale nadejście nowego trenera nie zapowiadało niczego pozytywnego z perspektywy Kolumbijczyka.
"Zizou" od pierwszego meczu ustalił hierarchię w środku pola. W podstawowym ustawieniu tercet pomocników składał się z Modricia, Kroosa oraz Isco. Kolumbijczyk, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej notował fenomenalne liczby, nagle został zdegradowany. Pozostało jedynie łapać pewnego rodzaju ochłapy z ławki rezerwowych, co nie spotkało się z aprobatą samego zawodnika. Już w drugim meczu pod wodzą Francuza doszło między nimi do małej scysji. Zidane posłał Jese oraz Jamesa na rozgrzewkę i nieoczekiwanie to Hiszpan jako pierwszy wszedł na boisko. Sfrustrowany Rodriguez przerwała ćwiczenia i udała się na ławkę rezerwowych. "Zizou" musiał przeprowadzić małą rozmowę wychowawczą.
Do końca sezonu pomocnik rozegrał tylko cztery mecze w pełnym wymiarze czasowym. W najważniejszych spotkaniach francuski trener nawet nie kierował wzroku w jego kierunku. Galopujący ostracyzm dał o sobie znać przede wszystkim w spotkaniach Ligi Mistrzów. Podczas dwumeczów z Wolfsburgiem i Manchesterem City James rozegrał w sumie 28 minut. W wygranym finale z Atletico nie podniósł się z ławki.
Kolejny sezon tylko uwydatnił przepaść dzielącą go od pierwszego składu "Los Blancos". Czarę goryczy przelały rozgrywki Klubowych Mistrzostw Świata. W półfinale rozegrał jedynie 18 minut, co wystarczyło, aby zanotował asystę. Nie przekonało to Zidane'a, który w decydującym meczu znów nie skorzystał z jego usług. Na reakcję nie trzeba było długo czekać.
- Czuję się rozgoryczony tym, że nie zagrałem w finale. Chętnie zostałbym w Madrycie przez całą karierę, ale nie wszystko układa się po mojej myśli. Nie mogę zapewnić, że zostanę. Mam kilka ofert i siedem dni do namysłu - wyznał w pomeczowym wywiadzie.
Ostatecznie James nie opuścił Bernabeu w zimowym oknie transferowym, ale atmosfera wokół niego była niezwykle gorąca. Mimo ostrych słów, Zidane nie zamierzał zaburzać hierarchii. W fazie pucharowej Ligi Mistrzów Kolumbijczyk spędził na boisku ledwie 83 minuty. Finał z Juventusem obserwował z wysokości trybun. Pozostało mu brylować z rywalami pokroju Granady czy Deportivo, kiedy Zidane dawał odpocząć gwiazdom z pierwszego składu.
W kwietniowym meczu z Leganes James zanotował bramkę i asystę. Sielanka, a zarazem wywalczony pakiet zaufania w oczach trenera? Nie z "Zizou" takie numery. Francuz wyznaczył go na pierwszego do zmiany. Kolumbijczyk nie zamierzał ukrywać swojej frustracji. Telewizja "Cuatro" wychwyciła następujące słowa z ust rozwścieczonego pomocnika:
- Ku**a mać, zawsze ja, zawsze mnie zmienia pierwszego. Niech się pier**li - wypalił, schodząc z murawy na Estadio Butarque. Temperatura relacji na linii zawodnik-trener osiągnęła zero absolutne.

Nie ma miejsca dla "dziesiątek"

Po tak głośnym incydencie pozostało jedynie spakować walizki i poszukać szczęścia gdzie indziej. Krnąbrnego Jamesa pod swoje skrzydła zabrał dobrze znany mu Carlo Ancelotti, który piastował wówczas funkcję trenera Bayernu. Kibice przeżyli déjà vu. Rodriguez brylował, ale cała drużyna osiągała niewystarczające rezultaty. Włocha pogoniono z Bawarii już po kilku tygodniach od startu kampanii 2017/18. Jego system gry promował Jamesa, lecz działał destrukcyjnie na poczynania monachijskiego kolektywu.
Jupp Heynckes i Niko Kovac starali się wkomponować do drużyny wypożyczonego zawodnika Realu, jednak było to karkołomne zadanie. James sprawdza się jedynie w roli kreatora gry, to typowa "dziesiątka", których w nowoczesnym futbolu jest coraz mniej. Wystarczy spojrzeć na linie pomocy ekip ze ścisłego topu, aby dostrzec pewien trend.
Centralna strefa Liverpoolu? Trzech wybieganych wojowników, których dorobek w klasyfikacji kanadyjskiej nie zwala z nóg. Odkryciem sezonu w Realu został Fede Valverde, tytan pod względem zaangażowania. Pomoc Juventusu? Pjanić, Rabiot czy Matuidi, czyli zawodnicy odpowiedzialni za rozegranie, pressing i destrukcję. Lider Manchesteru City to zaś Kevin de Bruyne, który poza spektakularnym przeglądem pola dysponuje końskim wręcz zapałem.
Takich jak James Rodriguez spotykamy coraz rzadziej, ponieważ futbol podąża w kierunku walki perfekcyjnie przygotowanych gladiatorów. Dziś nie wystarczy ponadprzeciętny przegląd pola, aby regularnie grać w linii pomocy. Mózg drużyny musi też zostawiać na murawie serce, płuca i wątrobę.
I między innymi dlatego Bayern nie zdecydował się na zapłacenie klauzuli wykupu Kolumbijczyka. W Bawarii postawiono na obsadę środkowej strefy graczami pokroju Thiago, Goretzki czy Kimmicha, którzy potrafią zaserwować asystę, a potem przebiec ok. 12-13 kilometrów. W układance Flicka rolę ofensywnego pomocnika, przynajmniej na papierze, pełni Thomas Mueller, kolejny gracz o odmiennej charakterystyce od Jamesa. Futbol przestał potrzebować wirtuozów w drugiej linii. Teraz liczy się pasja, temperament, cechy wolicjonalne.

Czas pożegnań

James musiał wrócić do Madrytu, gdzie znów natknął się na Zidane'a. Francuz nawet nie próbował udawać, że dawne niesnaski poszły w niepamięć.
W bieżącym sezonie Rodriguez rozegrał ledwie 650 minut. Ostatni raz murawę w lidze powąchał w październiku. Real przegrał z MallorKą. Gdy zagrał w Pucharze Króla przeciwko Realowi Sociedad, "Los Blancos" odpadli z rozgrywek. Wnioski nasuwają się same. Kolumbijczyk powinien zawalczyć o swoją przyszłość i zmienić barwy klubowe. Dalsza wiara w odniesienie sukcesu na Bernabeu nie ma większego sensu.
Abstrahując od personalnych konfliktów, w systemie "Zizou" nie było, nie ma i prawdopodobnie nigdy nie będzie miejsca dla gracza o takim profilu. Szkopuł w tym, że podobne poglądy wyznaje większość trenerów z czołówki. Rzadko która drużyna opiera swoją grę na typowym ofensywnym pomocniku. Bramki i asysty zwykle rozkładają się na środkowych napastników oraz klasycznych skrzydłowych. "Dziesiątki" albo poszerzają wachlarz swoich zagrań, jak np. Luis Alberto, który zaczął grać bliżej skrzydła, albo odchodzą powoli w cień, jak Mesut Oezil w Arsenalu czy James na Bernabeu.
Wybór następnego klubu może być niezwykle wymagającym zadaniem dla 28-latka. Musi znaleźć drużynę, która zmodernizuje swój system gry pod jego osobę. Problem polega na tym, że to James nie umie dostosować się do potrzeb nowoczesnego futbolu. A zegar tyka.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również