Nie ma gospodarza? Nie ma problemu. Coraz lepsza atmosfera na mundialu. Meczyki z Kataru

Nie ma gospodarza? Nie ma problemu. Coraz lepsza atmosfera na mundialu. Meczyki z Kataru
Fotoarena/SIPA USA/PressFocus
Polska uciszyła Saudyjczyków. Argentyna rozkręciła fiestę. Pierwsze drużyny pożegnały się z mundialem. A "kibic sukcesu" spotkał swojego idola. Mistrzostwa świata rozkręcają się na dobre, a my chłoniemy i staramy się przekazać wam każdy ich dzień. Katarski dziennik - odcinek czwarty. Zapraszamy.

Piątek, 25.11

Dalsza część tekstu pod wideo
Zaczęła się druga kolejka fazy grupowej, a Katar, trochę oszukany przez sędziów, przegrał z Senegalem i stracił szanse na awans. To dopiero drugi gospodarz w historii mundiali (po RPA w 2010 roku), który nie wyjdzie z grupy. Przeszło to jednak w zasadzie bez echa. Nie wydaje się, by miało to jakikolwiek wpływ na frekwencję, bo szejkowie nadal pojawiają się w sektorach VIP, a hinduscy kibice na wynajem dalej tłumnie wypełniają nieco tańsze sektory.
Wielu jest też kibiców, którzy przylecieli z Iranu (ci mieli stosunkowo blisko) i Ekwadoru (ci znacznie dalej), a więc krajów, które nadal są realnie w grze o awans. Za to dość mało z Anglii. Szczerze mówiąc łatwiej na ulicach Dauhy trafić na czerwone, walijskie koszulki (choć ten kraj ma tylko 3 mln mieszkańców) niż białe angielskie (55 mln obywateli).
Miałem okazję przekonać się o tym ponownie, gdy wybrałem się wieczorem na mecz Anglia - USA na FIFA Fan Festival. Sam mecz rozczarował, w przeciwieństwie do atmosfery w strefie kibica, która jest niezwykle pozytywna i którą rozkręcają najmocniej wszechobecni Meksykanie. Jeśli gdzieś w Katarze naprawdę czuć klimat mundialu, to jest to właśnie Fan Fest przy zamkniętej dla ruchu samochodowego alei Corniche.
A wracając z meczu mieliśmy okazję spotkać słynnego Mr Metro, czyli najlepszego wodzireja wśród stewardów kierujących ruchem kibiców. "Metro? That way!" - to hasło króluje wśród fanów i już zapisało się w historii tych mistrzostw.

Sobota, 26.11

Weekend przyniósł powrót fali upałów w stolicy Kataru (temperatury znowu przekraczają 30 stopni) i powrót wiary w reprezentację Polski. Biało-czerwoni kapitalnie uciszyli licznych, głośnych i kreatywnych (patrz poniżej) kibiców Arabii Saudyjskiej i po dwóch kolejkach są liderami grupy. My wierzymy, że szczęście przyniósł nam trafiony wyjściowy skład (znowu) i spotkanie z Mutazem Barshimem, najlepszym skoczkiem wzwyż świata, którego trenerem jest Polak Stanisław Szczyrba.
To był dla nas intensywny dzień, bo po meczu Polaków wsiedliśmy w shuttle bus, który miał przewieźć dziennikarzy z Education City Stadium na oddalony o 20 kilometrów Lusail Stadium, gdzie o 22 lokalnego czasu Argentyna mierzyła się z Meksykiem. Udało się dotrzeć na czas, choć nie bez przygód, bo okazało się, że rozkopane i pełne ograniczeń ruchu na czas MŚ miasto jest dla kierowcy busa taką samą zagadką jak dla kierowców uberów. W pewnym momencie, po kolejnym zabłądzeniu, uznał, że dalej już nie jedzie, stanął na środku drogi i zafundował nam kilkukilometrowy spacer.
Nie zamierzam jednak narzekać, bo wieczorem byliśmy świadkami kapitalnego, ogłuszającego dopingu blisko 90 tysięcy latynoskich kibiców, gali wrestlingu w pierwszej połowie i dwóch bardzo ładnych bramek w drugiej. Argentyna utrzymała się przy życiu, a Meksyk szanse na awans ma już tylko matematyczne. Kibice El Tri po meczu nie kryli żalu, przede wszystkim do selekcjonera Gerardo Martino, że po raz pierwszy od 40 lat prawdopodobnie nie wyjdą z grupy.
Za to Argentyńczycy świętowali. Kibice na stadionie i ulicach Dauhy, a piłkarze w szatni, jeszcze długo po meczu. W przeciwieństwie do reprezentantów Polski, którzy zwycięstwo z Arabią przyjęli raczej na chłodno, "Albicelestes" cieszyli się jakby awansowali już do finału mundialu. Sprawdzili też cierpliwość czekających na pomeczowe wywiady i konferencję dziennikarzy. Tu też różnili się od Polaków, bo ci wysłali do strefy wywiadów po meczu niemal błyskawicznie Jakuba Kiwiora, Kamila Glika, Bartosza Bereszyńskiego i Matty'ego Casha, a więc całą czwórkę obrońców.

Niedziela, 27.11

Dla polskich piłkarzy to była niedziela wolna od pracy. W sobotę mogli się wyluzować, bo następnego dnia nie było treningu. Były za to wizyty bliskich i... tych nieco dalszych, bo w hotelu kadry pojawił się też słynny już kibic, który po golu Roberta Lewandowskiego na 2:0 szybko zmienił barwy z saudyjskich na polskie. Zyskał tym nie tylko popularność w sieci, ale i pamiątkę na całe życie, jaką było spotkanie z kapitanem biało-czerwonych.
- Im jestem starszy, tym bardziej emocjonalny - mówił na konferencji po wygranej z Arabią wyraźnie poruszony "Lewy". Nam też udzielają się emocje, bo to zwycięstwo sprawia, że trzeci mecz mundialu w końcu nie będzie dla nas meczem "o honor". Wręcz przeciwnie, wszystko jest w naszych nogach. Messi vs Lewandowski, Polska vs Argentyna, a stawką wyjście z grupy. Do środy emocje będą tylko rosły i mamy głęboką nadzieję, że będziemy musieli przebukować lot powrotny do kraju, który zaplanowany jest na koniec fazy grupowej.
Po porannym "Raporcie" (zobaczycie go TUTAJ) resztę dnia spędziliśmy w media center na porządnym, niedzielnym obiedzie (zamiast "Familiady" był kapitalny mecz Belgia - Maroko) i na wywiadach z zagranicznymi dziennikarzami, których wypytaliśmy, co sądzą o naszej reprezentacji i jakie szanse dają nam w meczu z Argentyną. Efekty niebawem na naszym kanale na Youtube.
Przeżyłem też pierwsze biletowe rozczarowanie, bo mój wniosek o akredytację na mecz Niemcy - Hiszpania został odrzucony. Nie doczekałem się też szczęścia na liście rezerwowej. To pokazuje, jak dużym zainteresowaniem cieszył się hit grupy E. Trudno, na odległy Al-Bayt Stadium pojechał Tomek, a ja mogłem odpocząć po intensywnej sobocie i poplanować pracę w poniedziałek. Odbiję sobie spotkaniem Brazylii ze Szwajcarią. Może nawet uda się zbić piątkę z Granitem Xhaką... A potem już myślami będziemy przy środzie... Coś czuję, że to będzie dobry tydzień.

Przeczytaj również