Robert Lewandowski na nowej pozycji w Bayernie? To może być najciekawszy sezon Bundesligi od lat

Robert Lewandowski na nowej pozycji w Bayernie? To może być najciekawszy sezon Bundesligi od lat
Rafał Rusek/PressFocus
No to startujemy. Bundesliga budzi się do życia i jak przed każdym sezonem, tak i teraz, wszyscy zadają sobie pytanie, czy to ten sezon, w którym Bayern zejdzie w końcu na chwilę z tronu, by rozprostować kości. Na chwilę, bo historia Bundesligi jasno pokazuje, że nic tak nie napędza Bayernu do działania, jak porażki.
W końcu po każdej klęsce monachijczycy wracają na swoją pozycję ze zdwojoną mocą. Ich bezprecedensowa hegemonia trwa już dziewięć lat i wiele wskazuje na to, że może jeszcze trochę potrwać. Choć są tacy, którzy twierdzą, że w tym sezonie będzie jednak nieco inaczej.
Dalsza część tekstu pod wideo

Walka o mistrzostwo

Do tych osób należy chociażby Didi Hamann, były zawodnik Liverpoolu, kontrowersyjny ekspert niemieckiego “Sky”. Stwierdził on niedawno, że jego faworytem do tytułu będzie w tym sezonie Borussia Dortmund, bo Donyell Malen rekompensuje stratę Jadona Sancho, a w Bayernie wiele rzeczy trzeba ułożyć od początku - od gabinetów, po boisko. I rzeczywiście, stery w klubie przejęła nowa ekipa, skupiona wokół Olivera Kahna. Jest nowy trener, czyli Julian Nagelsmann, który z kolei musi sobie praktycznie na nowo sformatować linię defensywną. Nie ma już w zespole Jerome’a Boatenga i Davida Alaby, tworzących podstawowy duet środkowych obrońców u Hansiego Flicka. Para “świeżych” stoperów to docelowo duet Lucas Hernandez i Dayot Upamecano, ale Francuzi będą się docierać w trakcie sezonu, bo Hernandez znów złapał kontuzję, która wyklucza go z grania do września. To właśnie przez te urazy Lucas ciągle musi się w Bayernie odbudowywać i wciąż balansuje na granicy podstawowej jedenastki i ławki rezerwowych.
Problemem monachijczyków w skali całego sezonu może też się okazać wyjątkowo szczupła kadra. Zakładając, że wszyscy są zdrowi, dziewięć lub nawet dziesięć z jedenastu pozycji w składzie to oczywistości. Można się jedynie zastanawiać nad obsadą skrzydeł. Nagelsmann - chcąc, nie chcąc - musi korzystać w większym stopniu z uzdolnionej młodzieży, ale nie każdy młody piłkarz będzie w stanie wskoczyć do rotacji Bayernu w stylu Jamala Musiali czy Alphonso Daviesa. Większość potrzebuje czasu, by osiągnąć odpowiedni poziom. Ale tacy piłkarze jak Torben Rhein, Christopher Scott czy Omar Richards mają spore szanse na to, by w trakcie rozgrywek wywalczyć sobie ważne miejsce w rotacji. Kahn i Salihamidzić mówią w mediach, że kadra jest wystarczająco mocna i szeroka, ale nie sposób nie odnieść wrażenia, że to jedynie robienie dobrej miny do złej gry. Bawarczycy znani są z tego, że każde euro oglądają po trzy razy, zanim zdecydują się je wydać, a musimy pamiętać, że tylko w tym oknie zapłacili Lipskowi blisko 70 mln € za Upamecano i Nagelsmanna. Pamiętając, że straty wynikające z pandemii idą w setki milionów euro (szacuje się, że tylko na grze przy pustych trybunach manko w kasie wynosi 150 mln €), łatwiej zrozumieć, dlaczego Bayern w tak wstrzemięźliwy sposób podchodzi do tegorocznych zakupów. Być może coś ruszy, gdy uda się przeprowadzić jakiś gotówkowy transfer z klubu. Pozyskanie dublera dla Benjamina Pavarda (tym bardziej, jeśli weźmie się pod uwagę jego kontuzję, przez którą wypada z obiegu na miesiąc) na prawą obronę i środkowego pomocnika do rywalizacji z Joshuą Kimmmichem i Leonem Goretzką, wydaje się być wręcz potrzebą chwili. Może faktycznie uda się z Marcelem Sabitzerem i Amine Adlim?
Na kłopoty obrońców tytułu liczą nie tylko w Dortmundzie, ale także w Lipsku. RB, na pierwszy rzut oka, ma te same problemy co Bayern. “Byki” też zmieniły trenera i muszą stawiać na nowo środek defensywy po stracie Upamecano i Ibrahimy Konate (choć swego rodzaju ciągłość gwarantuje im na tej pozycji grający świetnie na wiosnę Willy Orban). Ale na tym podobieństwa z ekipą ze stolicy Bawarii się kończą. Bo po pierwsze - Lipsk ma szerszą kadrę od monachijczyków, po drugie - dzięki sprzedażom Upamecano, Konate, Wolfa, Nagelsmanna czy wcześniej Timo Wernera, nie tylko zrekompensował sobie straty wynikające z pandemii, ale także wypracował górkę, dzięki której może sobie poszaleć na rynku. W ciągu czterech ostatnich lat wydano tam na nowych piłkarzy blisko 300 mln €, choć z drugiej strony, po stronie przychodów widnieje niemal tyle samo. 600 mln € w obrocie w ciągu czterech lat to kwota, która w warunkach Bundesligi robi potężne wrażenie.
W Lipsku coraz głośniej i odważniej mówią o mistrzostwie. Zwłaszcza Jesse Marsch, czyli nowy trener RB, nie ma najmniejszych problemów z ofensywnym określaniem celów. Wydaje się, że wartość sportowa zespołu jest wyższa niż w minionym sezonie, zwłaszcza, że pozyskano fantastycznego snajpera, Andre Silvę. Takiego piłkarza brakowało w poprzednim sezonie. Ktoś powie, że sporym problemem będzie wspomniana wyżej utrata Upamecano i Konate. Prawda jest jednak taka, że pierwszy z nich miewał duże wahania formy, a w końcówce sezonu myślami był już w Bawarii, natomiast drugi, ze względu na ciągłe problemy zdrowotne, w ciągu dwóch ostatnich sezonów rozegrał zaledwie kilkanaście meczów w lidze i jego odejście nie waży dla gry podstawowej jedenastki aż tak wiele. Zresztą Josko Gvardiol i Mohamed Simakan to nie są przypadkowi gracze i u boku Orbana powinni sobie spokojnie poradzić.
Największym znakiem zapytania w Lipsku będzie jednak to, jak drużyna poradzi sobie bez Nagelsmanna. To trener, który potrafi wznosić piłkarzy na wyższy poziom. Z przymrużeniem oka można rzec, że tak jak Hamburg czy Schalke “psują” piłkarzy i grają oni w tych klubach o poziom niżej niż naprawdę potrafią, o tyle u Nagelsmanna nawet bardzo przeciętni zawodnicy potrafią przekraczać własne granice. Wspomnę tu choćby o Joelintonie czy Ishaku Belfodilu, a nawet o samym Timo Wernerze, który pod wodzą nowego szkoleniowca Bayernu zaliczył sezon życia. Biorąc Marscha, Lipsk wraca do korzeni. Odchodzi od gry bazującej na coraz większym posiadaniu piłki i zwraca się z powrotem ku filozofii Red Bulla. To znów ma być energetyczny futbol z agresywnym i bardzo wysoko zakładanym pressingiem. Pytanie, jak taka gra przełoży się na rozwój poszczególnych piłkarzy i czy przyniesie ona oczekiwane rezultaty. Marsch, mimo znakomitych referencji, jest tutaj pewną niewiadomą.
O Borussii Dortmund szerzej pisałem dwa tygodnie temu, TUTAJ. Kluczem do sukcesu BVB wydaje się być defensywa. Z przodu armia Marco Rose zrobi swoje, nawet bez Jadona Sancho, ale brak odpowiedniej klasy prawego obrońcy i poważnego konkurenta dla pary Mats Hummels - Manuel Akanji może się Borussii odbijać czkawką w kluczowych momentach sezonu. Bo Emre Can zagra z lepszym lub gorszym skutkiem w zasadzie wszędzie, ale chyba nie o to chodzi, walcząc o mistrzostwo, by ciągle posiłkować się wariantami awaryjnymi.

Walka o Ligę Mistrzów

Trzy pierwsze lokaty są w zasadzie zabetonowane. Trudno przypuszczać, by komukolwiek spoza tego grona udało się wskoczyć na podium. Ale walka o czwarte miejsce, a więc ostatnie dające prawo gry w Lidze Mistrzów, będzie niezwykle ciekawa. Aspiracje do tej lokaty zgłasza co najmniej kilka drużyn. Warto w tym kontekście mieć na oku takie ekipy, jak Bayer Leverkusen, VfL Wolfsburg, Eintracht Frankfurt i Borussię Moenchengladbach. Przy każdej z nich można jednak postawić większy bądź mniejszy znak zapytania. Każda wywołuje jakieś “ale”. Bayer musi sobie radzić już: bez braci Benderów i Aleksandara Dragovicia, który - jak informuje “Kicker” - odgrywał dużą rolę w pozaboiskowym życiu drużyny, z okrojoną obsadą na prawej obronie (z poważnych opcji do dyspozycji pozostaje im w zasadzie tylko Jeremie Frimpong) i bez Leona Baileya, który choć gra falami, w ostatnim czasie był motorem napędowym Bayeru. Jest za to nowy trener Gerardo Seoane. On akurat z Young Boys Berno wykonywał kapitalną pracę w Szwajcarii, ale czy z równie dobrym skutkiem będzie pracował w Bundeslidze, to się dopiero okaże. Musi się wykrystalizować nowa hierarchia, muszą się narodzić nowi liderzy. Na to potrzeba czasu.
Wolfsburg także zmienił trenera. Mark van Bommel zapowiadał ostatnio w “Kickerze”, że będzie chciał przestawić zespół na nieco inne granie, niż to miało miejsce za trenera Olivera Glasnera. “Wilki” mają teraz trzymać piłkę przy nodze, grać krótkimi podaniami i cierpliwie poszukiwać luk w obronie przeciwnika. Przynajmniej w teorii. Pytanie, czy takie przestawienie wajchy na przeciwległą pozycję to dobry ruch. Wolfsburgowi nie zależało w poprzednim sezonie na utrzymywaniu się przy piłce - pod tym względem plasowali się w środku ligowej stawki - za to fantastycznie grali wysokim pressingiem i świetnie bronili. Doskonale w takiej grze odnajdywał się kręgosłup drużyny, czyli środkowi pomocnicy - Xaver Schlager i Maximilian Arnold, a także Wout Weghorst, który lubi biegać między środkowymi obrońcami i ich rozbijać. To były ich znaki firmowe. Czas pokaże, czy tak drastyczna zmiana koncepcji okaże się dobrym pomysłem. A będzie tym trudniej, że w przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, Wolfsburg musi uporać się z obciążeniem wynikającym z gry w Lidze Mistrzów, a kadra, mimo iż udało się utrzymać wszystkich najważniejszych piłkarzy i dorzucić do niej Lukasa Nmechę czy Sebastiana Bornauwa, wcale taka szeroka i wyrównana nie jest.
Eintracht z kolei musi się zmierzyć z utratą dyrektora Frediego Bobicia, trenera Adiego Huettera, a przede wszystkim wspomnianego już Andre Silvy. Portugalczyk to napastnik, jakiego we Frankfurcie nigdy wcześniej nie mieli (przynajmniej pod względem dorobku bramkowego w jednym sezonie. Rafael Santos Borre musi wejść w olbrzymie buty, by go godnie zastąpić. Będzie to bardzo trudne, bo Silva to mistrz pierwszego dotyku. Ma fenomenalnie ułożoną stopę i zdecydowaną większość goli zdobywał uderzeniami z pierwszej piłki. Potrafił też świetnie grać głową (zdobył ten sposób w poprzednim sezonie aż 8 goli - najwięcej w lidze), a tego Borre - przy jego niskim wzroście - może trochę brakować. Dlatego Eintracht cały czas szuka silnej i wysokiej “dziewiątki’. Ostatnie plotki łączą frankfurtczyków z Gianluką Scamaccą z Sassuolo. Ktoś przecież musi zgarniać dośrodkowania idące od Filipia Kosticia, który wykonuje ich zdecydowanie najwięcej w lidze. Udało się natomiast poszerzyć głębię na pozycjach za napastnikiem - Jesper Lindstroem i Jens Petter Hauge dadzą Glasnerowi zdecydowanie więcej możliwości taktycznych. Tym bardziej, że przecież nadal w kadrze pozostają Daichi Kamada, Aymen Barkok czy Amin Younes. Ale czy wystarczy to do pogodzenia gry w Europie i w Bundeslidze na poziomie odpowiadającym rosnącym oczekiwaniom fanów? Pucharowy mecz z Waldhof Mannheim pokazał, że przed nowym szkoleniowcem ogrom pracy. W grze zespołu z Frankfurtu nie kleiło się w tym meczu zupełnie nic - ani z przodu, ani z tyłu.
Relatywnie najłatwiejsze zadanie z tego grona ma Borussia Moenchengladbach, bo może się skupić tylko na lidze. A to duży handicap, co pokazał chociażby ostatni sezon i przykład Wolfsburga. Kadra jest mocna i zgrana, z drobnymi korektami to są przecież ci sami piłkarze, którzy dwa lata temu pod wodzą Marco Rosego sięgnęli po awans do Ligi Mistrzów. Potencjał mają tam więc spory. Pytanie, czy Gladbach na pewno utrzyma taką ekipę do końca okienka. To nie tajemnica, że kilku graczy nosi się z zamiarem odejścia z klubu. Nie wiadomo, co z liderem defensywy Matthiasem Ginterem oraz Denisem Zakarią. Obu zawodnikom za rok kończą się kontrakty. Borussia chętnie by ich sprzedała, ale póki co brak konkretnych ofert. A dopóki nie uda się żadnego z nich spieniężyć, dopóty nie ma szans na to, by Adi Huetter dostał nowych piłkarzy. W Gladbach nie żyje się na kredyt. Wydaje się tylko to, co ma się w ręku.

Walka o utrzymanie

W Bielefeldzie dwukrotnie odetchnęli z ulgą po zakończeniu minionego sezonu. Po raz pierwszy po tym, jak sami się utrzymali, a po raz drugi, gdy doszło do nich, jaki będzie skład ligi w nowym sezonie. Wymiana Schalke i Werderu na Bochum i Greuther Fuerth to nie tylko większe pieniądze dla klubu z tytułu praw telewizyjnych (Arminia przeskakuje w rankingu pięcioletnim o dwie pozycje w górę, co daje jej kilka dodatkowych milionów euro), ale także lepsza perspektywa sportowa. Zdecydowanie łatwiej będzie jej rywalizować z klubami, mającymi podobne (Bochum) bądź mniejsze (Greuther) możliwości finansowe, niż z kolosami o kilkakrotnie wyższych budżetach. Nawet jeśli te kolosy mają w danej chwili swoje sportowe problemy. Arminia straciła w lecie co prawda Ritsu Doana, a więc piłkarza, który napędzał ofensywę, ale spróbuje go zastąpić innymi rozwiązaniami, na przykład zmianą systemu. Nowopozyskani napastnicy - Bryan Lasme, Janni Serra i Florian Krueger - na razie Franka Kramera nie zachwycają, ale warto zwrócić uwagę na ostatni ruch, czyli na Robina Hacka z Norymbergi. On ma możliwości, by być takim “Doanem” z minionego sezonu. Tylko musi być wreszcie w pełni zdrowy, bo z tym w ostatnim czasie różnie u niego bywało.
Kandydatem numer jeden do spadku jest zdecydowanie Greuther Fuerth, którego awans zaskoczył wszystkich - od kibiców po samych graczy. Jeszcze w trakcie trwania rozgrywek w 2. Bundeslidze, trzech podstawowych graczy “Koniczynek” - David Raum, Paul Jaeckel i Sebastian Ernst - zdecydowało się na odejście z klubu, a po sezonie grono to zasilił kolejny piłkarz z pierwszej jedenastki, czyli Anton Stach. Rachid Azzouzi ma bardzo trudne zadanie, by uzupełnić kadrę. Nie może sobie bowiem pozwolić na transfery gotówkowe. Ściąga do Frankonii zawodników na wypożyczenia lub bez kontraktów, których nie chcą u siebie inne kluby. Trener Stefan Leitl podejmuje się misji niemalże straceńczej i ze świecą szukać tych, którzy wierzą, że zakończy się ona powodzeniem. W trudnej sytuacji są też w Bochum. VfL stracił po sezonie swoją “dychę”, czyli Roberta Zulja, który miał bezpośredni udział przy 30 strzelonych przez Bochum golach w minionym sezonie (15 trafień i 15 asyst). Kadra VfL pod względem jakości nie rzuca na kolana, o jej sile stanowią piłkarze, którzy odbili się w minionych latach od 1. Bundesligi ligi jak od ściany, jak chociażby Holtmann, Blum czy Zoller. Środkowym pomocnikom - Losilli i Teschemu - brakuje tempa, a środkowym obrońcom - Leitschowi i Bella-Kotchapowi - doświadczenia. Możliwości finansowe VfL także są nader skromne na tle innych drużyn z dołu tabeli, ale mimo wszystko pozwalają marzyć o nawiązaniu walki o utrzymanie. Choćby właśnie z Arminią Bielefeld.
Problemy z utrzymaniem wróży się także drużynom z Kolonii i Moguncji, przy czym potencjały kadrowe i finansowe tych zespołów są zdecydowanie większe niż wspomnianej wyżej trójki. Kluczem dla nich będzie to, czy wykreują sobie w trakcie sezonu kogoś, na kim będą mogli oprzeć swoją ofensywę. Kogoś, kto da im te 10-12 goli w sezonie. Do Kolonii wrócił Mark Uth, który jest w stanie osiągnąć w skali sezonu takie liczby, ale poza nim nie ma w zasadzie nikogo, na kim można by polegać, jak na Zawiszy. Dodatkowo “Kozły” straciły kilku bardzo ważnych piłkarzy (Bornauw, Jakobs, Rexhbecaj) i muszą sobie na nowo poukładać wszystkie klocki. Tym bardziej, że nowy trener Steffen Baumgart propaguje bezkompromisowy i bardzo ofensywny styl. A to wymaga automatyzmów w grze, których na razie jeszcze w poczynaniach Kolonii nie widać (vide mecz pucharowy z Carl Zeiss Jena).
Mainz zaś zanotowało fenomenalną wiosnę, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że podopieczni Bo Svenssona grali nieco ponad stan i przyjdzie im teraz za to zapłacić. Tam też nie ma w zestawie napastników nikogo, kto gwarantowałby szkoleniowcowi spokój ducha. Raz wystrzeli Karim Onisiwo, innym razem Adam Szalai, czasem Jonathan Burkardt, w którego potencjał bardzo mocno się w Moguncji wierzy, ale żaden z nich nie jest typem snajpera.
W kontekście walki o utrzymanie wymienia się jeszcze Augsburg, ale wydaje się, że Stefan Reuter trafnie zdiagnozował bolączki drużyny. Środek pola w osobach Niklasa Dorscha i Arne Maiera wygląda zdecydowanie bardziej ekscytująco niż zestawy z Janem Moravkiem, Tobiasem Stroblem, Carlosem Gruezo czy Ranim Khedirą.
Nowy duet składa się z graczy, którzy potrafią zagrać otwierające podanie i wnoszą do gry sporo kreatywności. Na tym mogą skorzystać i Florian Niederlechner, i Alfred Finnbogason (o ile oczywiście będzie zdrowy), którzy udowodnili w niedalekiej przeszłości, że gole to akurat zdobywać potrafią. Jeśli uda się Reuterowi pozyskać jeszcze jakiegoś sensownego środkowego obrońcę do rotacji, wówczas Augsburg nie powinien mieć większych problemów z zachowaniem ligowego bytu.
Oczywiście to tylko spekulacje. Niespodzianki, jak co sezon, na pewno się zdarzą. Z pewnością pojawi się jakaś drużyna spoza wymienionego grona, która do samego końca będzie się liczyć w walce o puchary i ktoś, kto niespodziewanie zapląta się w rozpaczliwą walkę o utrzymanie. Po Unionie, Hercie, Freiburgu, Hoffenheim czy Stuttgarcie można się w tym sezonie spodziewać naprawdę wszystkiego.

Co z naszymi?

Robert Lewandowski w Bayernie, Krzysztof Piątek w Hercie, Paweł Wszołek i Tymoteusz Puchacz w Unionie, Rafał Gikiewicz i Robert Gumny w Augsburgu, Dennis Jastrzembski w Hercie oraz Bartosz Białek w Wolfsburgu. Taki jest na dziś nasz stan posiadania w 1. Bundeslidze. O Robercie chyba nie ma co pisać. Nadal będzie podporą monachijczyków, choć intrygująco zabrzmiały niedawne przecieki dobrze poinformowanych niemieckich dziennikarzy związanych z Bayernem, jakoby Nagelsmann szykował mu nową pozycję. Robert miałby rzekomo grać jako “dziesiątka”, za plecami Sane i Comana. Brzmi rewolucyjnie, choć chyba mało prawdopodobnie.
Piątek wciąż leczy kontuzję stawu skokowego, ale po powrocie do zdrowia nie będzie mu łatwo o miejsce w składzie. Furorę w okresie przygotowawczym robi Davie Selke, który strzela gole wręcz taśmowo, a poza nim na “dziewiątce” może też zagrać Stevan Jovetić. Wszołek i Puchacz mają w Unionie obstawiać wahadła. Większe szanse na grę ma chyba były lechita, choćby z racji słabszej konkurencji. Nico Giesselmann nie odgrywał w poprzednim sezonie w drużynie wielkiej roli. Do tego stopnia się nie liczył, że Urs Fischer, w przypadku niedyspozycji Lenza, wolał na jego pozycji wystawiać prawonożnego Ryersona. Jeśli Tymek ma ambicje zaistnienia w europejskiej piłce, to takiego rywala po prostu musi przeskoczyć. Wszołek natomiast będzie się mierzyć z legendą Unionu - Christopherem Trimmelem. Leciwy Austriak nie obskoczy wszystkich meczów w sezonie i Paweł na pewno też otrzyma swoje szanse, tym bardziej, że Union może też być obciążony grą w europejskich pucharach, ale w tych najważniejszych meczach Fischer zaufa raczej Trimmelowi. Tym bardziej, że jego stałe fragmenty gry sieją postrach w całej lidze.
Gikiewicz to oczywiście podpora Augsburga i tutaj nie ma co się dalej rozwodzić, za to Gumny udaną końcówką wiosny nieco poprawił swoje notowania. Kicker przewiduje nawet, że to on będzie pierwszym wyborem Weinzierla na prawej obronie. Zaletą Gumnego jest to, że z równie niezłym skutkiem może też zagrać i po lewej stronie, więc na brak minut na boisku nie powinien w tym sezonie narzekać. Wie już, z czym się tę Bundesligę je. Nic nie powinno go zaskoczyć. “Ciężary” będzie miał natomiast Bartek Białek, który podobnie jak Piątek dochodzi do zdrowia. Napastnik Wolfsburga leczy kontuzję kolana i trudno jeszcze wyrokować, kiedy wróci do gry. Konkurencję ma jednak potężną, bo do Wouta Weghorsta dołączył Lukas Nmecha, w którym wielu widzi przyszłego snajpera reprezentacji Niemiec. Oczywiście do tego typu predykcji należy podejść z dystansem, bo i w Selkem widziano potencjał na pierwszy skład niemieckiej kadry, tym niemniej droga do składu Bartkowi znacząco się wydłużyła. Nigdy nie ma odpowiednich momentów na kontuzje, ale ten, w którym zdarzyła się ona akurat jemu, był wyjątkowo niefortunny. Nikłe szanse na grę będzie miał też Denis Jastrzembski. Młody skrzydłowy zaliczył w ostatnim czasie niezbyt udane wypożyczenia do Paderbornu i Waldhofu Mannheim. Trudno zatem przypuszczać, by nagle przebił się w hierarchii skrzydłowych na tyle, by dostawać regularnie szanse od Pala Dardaia.
Nowy sezon Bundesligi wystartuje meczem Gladbach - Bayern w piątek, 13 sierpnia o 20:30.

Przeczytaj również