Oni są po prostu za mocni dla rywali. Kolejne rekordy na celowniku Roberta Lewandowskiego i Bayernu Monachium

Oni są po prostu za mocni dla rywali. Kolejne rekordy na celowniku Roberta Lewandowskiego i Bayernu
Rafał Rusek / Press Focus
Czas odłożyć na bok wszelkie zdobycze, niesamowite statystyki i wspaniałe dokonania z poprzedniego sezonu. Bayern Monachium i Robert Lewandowski znów szykują konkurentom koszmar wielowymiarowej dominacji. Dzisiaj rusza nowa edycja Bundesligi, a zapowiada się ona wyjątkowo i, co najważniejsze, biało-czerwono.
Kiedy w 1962 roku założono Bundesligę, Bayern, klub bardziej burżuazyjny i mniej skuteczny w lobbingu od drugiego monachijskiego teamu, TSV 1860, nie został uznany za wystarczająco ważny, aby włączyć go do nowo utworzonych rozgrywek. Monachijczycy zamierzali więc szybko pomścić tę zniewagę. Dwanaście lat później drużyna zbudowana z kibicowskich funduszy, opłacana głównie z wejściówek po oddaniu najnowocześniejszego Stadionu Olimpijskiego zbudowanego na igrzyska w 1972 roku, wygrała trzecie z rzędu mistrzostwo kraju i wzniosła trzy Puchary Europy. Bawaria stała się stolicą niemieckiego futbolu.
Dalsza część tekstu pod wideo
Przez następne ćwierć wieku Bayern umacniał hegemonię na krajowym podwórku, osiągając jej szczytowy moment na początku obecnej dekady. Ośmioletnie dzieci nie znają za swego życia innego mistrza niż “Die Roten”. Dziś Bayern rozpoczyna polowanie na dziewiąty tytuł z rzędu. A podczas gdy ich rywale zastanawiają się, jak zerwać żelazny uścisk w lidze, bawarscy giganci sami mają problemy do rozwiązania w przeddzień nowego sezonu, w którym mogą rozegrać aż 57 meczów.
Przede wszystkim:
  • mocno nabity kalendarz, skondensowany przez efekt domina wskutek pandemii koronawirusa
  • odejście dwóch ważnych w rotacji graczy (Ivan Perisić i Philippe Coutinho)
  • niewyjaśniona sytuacja kontraktowa z Davidem Alabą
  • nie licząc kupna Leroya Sane, dość skromne lato na rynku transferowym
To wszystko zapewne składałoby się na perspektywę trudnego roku. Na szczęście są filary, na których Bayern może zawsze polegać.

W pogoni za historią

W końcu nie pobił nieosiągalnego rekordu Gerda Muellera. Tego też nie należało się spodziewać. Ale jeśli już ktokolwiek mógłby strzelić 40 goli w Bundeslidze, to jest to oczywiście Robert Lewandowski. Ostatnio piątą koronę króla strzelców zapewniły mu 34 trafienia. To była najlepsza wersja “Lewego”, najskuteczniejszego piłkarza wszystkich trzech wygranych przez Bayern rozgrywek - Bundesligi, Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec.
Od dawna symbolem poziomu Polaka są stykające się dwie pięści, znak, że gra w swojej lidze, w której musi się mierzyć tylko ze sobą, z własnymi rekordami. Szyki obronne, jakie stawiają przed nim co tydzień przeciwnicy, to jedynie drobna przeszkoda na drodze do dużego celu. Jakiego? Wie tylko on.
Żaden napastnik na świecie nie potrafi być tak silny w bezpośrednim starciu. Nikt lepiej nie wytrzyma szturmu dwóch rosłych obrońców. A po kilkudziesięciu minutach stałej walki, nikt nie porusza się szybciej w kierunku bramki. Tę stabilność i elastyczność Robert zawdzięcza nie tylko własnym talentom, ćwiczeniom judo w latach młodzieńczych, ale też treningom ze swoją żoną. Sama mobilność i balans nie wystarczą do światowej klasy. Lewandowski wzbogaca podstawowe cnoty typowego snajpera. Jego zimna krew przy starciach z bramkarzami przynosi mu niekoniecznie pochlebne porównania z robotem czy maszyną. Prawdopodobnie wielką sztuką niebanalnego strzelca jest posiadanie wbudowanego przełącznika o nazwie “slow mode”, bo jak inaczej wytłumaczyć zdolność RL9 do zamrożenia i zahipnotyzowania golkiperów przed każdym uderzeniem z rzutu karnego?

Nowy, lepszy RL9

Zostawmy na chwilę gole, a przyjrzyjmy się czemuś, co urozmaiciło profil Roberta w ostatnich kilkunastu miesiącach. Polak stał się także graczem zespołowym. Przygotowuje kolegom okazje bramkowe. Sześć razy asystował w Champions League i gdy sam pozostawał nieskuteczny, spełniał się w innych, równie ważnych obszarach. Przyszedł człowiek, który kiedyś był przykładem najgorszego egoisty. Aby się wyrwać z okowów pazerności na gole, musiał stoczyć ciężkie boje z własnym charakterem. Teraz można ujrzeć w nim tę pracę: jest coś sumiennego w sposobie, w jaki podąża za akcjami innych piłkarzy, oklaskuje ich bramki, kiwa głową z podziwem, gdy porywają się na fantastyczne dryblingi, przeszywa go uśmiech, kiedy wszystko wychodzi. Teraz on stanowi Bayern.
Nie zawsze tak było, to prawda. Fakt, że czasem nie potrafił ukryć tego, że odbiega mentalnie od Bayernu i bawarskiego stylu, utrudniał mu bycie lubianym. Długa podróż po najlepsze rozwiązania, setki godzin spędzonych z agentami oraz wspaniałe sportowe chwile pomogły mu w odpowiedzeniu na pytanie, czy Monachium to aby na pewno jego dom. Ambicje występów w barwach Realu Madryt schował głęboko do kieszeni. To nie znaczy jednak, że zrezygnował z podążania do perfekcji.
Złotej Piłki nie otrzyma tylko z powodu niezrozumiałej decyzji organizatora imprezy. Ale same komplementy płynące ze wszystkich stron mogłyby mu wystarczyć. Nikt nie wskaże lepszego piłkarza za zeszły sezon. Gdy w 2017 roku ukończył z wyróżnieniem studia licencjackie w Wyższej Szkole Edukacji w Sporcie, napisał pracę o sobie: “RL9 - Droga do sławy”. Długo dworowano z tego w Niemczech. Dziś żarty ucichły, a piłkarz powinien zawrzeć długi suplement opisujący lata 2019 i 2020 z dopiskiem “Droga do wyjątkowości”.
O ile Lewandowskiego z łatwością wskażemy jako najsilniejszą postać prężnie rozwijającej się Bundesligi, o tyle warto wskazać, z kim będzie miał w nowym sezonie do czynienia. Kto ma szansę napsuć Bayernowi krwi? Kto szykuje kadrową niespodziankę?

Trzech pretendentów

Najczęściej wśród kandydatów do detronizacji “Die Roten” wymienia się wesołą gromadkę chłopaków z Borussii Dortmund. Erling Haaland to w zasadzie wczesna reinkarnacja “Lewego”. Norweg ma świetne tempo, niesamowitą fizyczność oraz instynkt zabójcy przed bramką. Byłoby sporą sensacją, gdyby nie uczestniczył w bezpośredniej walce z Polakiem o tytuł króla strzelców. Mając w napadzie jego i Jadona Sancho, ekipa z Westfalii powinna być w stanie przełamać każdą obronę w lidze, włączając w to nawet Bayern. Słabą stroną według wielu pozostaje jednak trener. BVB przerasta Luciena Favre’a i w zarządzie od dawna głowią się, jak przerwać męki szkoleniowca, który nie ma ambicji i nie potrafi zdopingować drużyny do prawdziwego wyzwania, prowadzenia boju o tytuł.
Krok naprzód musi postawić RB Lipsk. Pomoc pełna talentów (Marcel Sabitzer, Konrad Laimer, Kevin Kampl, Dani Olmo) spędza sen z powiek każdego trenera w Niemczech. Osoba Juliana Nagelsmanna, o którym napisano i powiedziano wiele dobrego, gwarantuje jakość i całosezonowy dopływ świeżej krwi, innowacyjnych rozwiązań, taktycznych nowinek. Po odejściu Timo Wernera i Patricka Schicka można się spodziewać, że ich zastępcy natychmiast dostosują się do nowego systemu. Atak ma wzmocnić król strzelców ligi tureckiej, Alexander Sorloth. W rzeczywistości, “Byki” nie mają zbyt wielu słabości. Nie licząc oczywiście ciągłego hejtu ze strony niemieckich kibiców.
Ostatnim kandydatem do miejsca na podium jest Borussia Moenchengladbach. Utalentowany Marco Rose odziedziczył ekipę, która gra w jego dyscyplinę, futbol na wskroś ofensywny, szybki i intensywny. Samo to, że działacze byli w stanie zatrzymać wszystkie swoje gwiazdy na kolejny rok świadczy o tym, że w Gladbach myśli się przede wszystkim o wynikach, a nie wpływach z transferów. Jak w poprzednim roku, tak warto i teraz obserwować Marcusa Thurama, dynamicznego skrzydłowego, który stylem przypomina nieco Thierry’ego Henry’ego. Wysoki, ale szybki, z niezwykle wyrobioną techniką użytkową. Dziesięć goli w pierwszym sezonie to dobra zapowiedź tego, z czym może odpalić w nowej edycji Bundesligi.
Szyki wyżej wymienionym pewnie jak co roku postara się popsuć Bayer Leverkusen. “Aptekarze” wprawdzie stracili Kaia Havertza, ale za uzyskane pieniądze wybrali się na zakupy. Na razie zakontraktowali Patricka Schicka, a w kolejce czekają być może kolejne ciekawe nazwiska: Ivan Perisić, Sead Kolasinac i Serge Aurier. To zupełnie nieprzewidywalny klub, który, z jednej strony potrafi wygrać z BVB 4:3, z drugiej dostać domowy łomot od Wolfsburga 1:4. Nie wiadomo, na co ich stać.
Nie zapominajmy też o reszcie naszych rodaków. Łukasz Piszczek rozpoczyna swój własny “Last Dance” z BVB, więc chciałby ostatni rok kontraktu przekuć sympatycznym wynikiem w lidze. Krzysztof Piątek po niezłej końcówce poprzedniego sezonu rusza do niełatwej walki o przywrócenie wizerunku “skutecznego rewolwerowca”, w czym powinno mu realnie pomóc ofensywne nastawienie Herthy. Z udowodnieniem przydatności w bramce nie powinien mieć problemów Rafał Gikiewicz, który Berlin zamienił latem na Bawarię. W Augsburgu towarzyszyć mu będzie były zawodnik Lecha Poznań, Robert Gumny. Z Bundesligą, miejmy nadzieję, przeprosi się Marcin Kamiński, obrońca VfB Stuttgart. Bartosz Białek, jedyny polski debiutant w niemieckiej ekstraklasie, ze względu na silną konkurencję ma najmniejsze szanse na duże minuty i liczby w VfL Wolfsburg, co nie znaczy, że o 18-latku z Brzegu w ogóle nie usłyszymy.
Polacy w Bundeslidze
Meczyki.pl
***
Na otwarcie sezonu Bundesligi zapraszamy na relację na żywo ze spotkania Bayern - Schalke. Startujemy punkt 20:00, pół godziny przed pierwszym gwizdkiem. Oby przebieg i rezultat tego meczu zwiastował udany, pozytywny dla polskich kibiców sezon.

Przeczytaj również