Od bohatera do zera. W Manchesterze United uparli się na de Geę i płacą frycowe. "Jeden z najgorszych w lidze"

Od bohatera do zera. W United uparli się na de Geę i płacą frycowe. "Jeden z najgorszych w lidze"
MDI / Shutterstock.com
W 2015 roku David de Gea był o krok od przejścia do Realu Madryt. Manchester United uzgodnił już wszystkie warunki transferu, który zmierzał ku szczęśliwemu, jak się wydawało, finałowi. Na drodze do przeprowadzki Hiszpana stanął jednak faks, którego chwilowa awaria storpedowała całą transakcję. Po siedmiu latach od tego wydarzenia, kibice "Królewskich", którzy wtedy byli, delikatnie mówiąc, poirytowani, dziękują za zrządzenie losu. Z wyjątkowego bramkarza zostały bowiem zgliszcza.
David de Gea przez lata uchodził za jednego z najlepszych bramkarzy na poziomie Premier League. Hiszpan przeszedł trudną drogę - w początkowych latach swojej przygody na Wyspach był przestawiany przez każdego bardziej rosłego zawodnika i w gronie sympatyków Manchesteru United zaczęto obawiać się, czy kiedykolwiek spełni pokładane w nim oczekiwania. Na Old Trafford byli jednak spokojni.
W wychowanka Atletico Madryt wierzyli nie tylko byli zawodnicy, ale też specjaliści ze sztabu szkoleniowego sir Alexa Fergusona. Podkreślano, że młody piłkarz potrzebuje czasu, aby dostosować się do gry na Wyspach. Po kilkunastu miesiącach miał być jednak w pełni gotowy do rywalizacji na najwyższym poziomie.
- Wprowadzenie 20-letniego chłopaka do Premier League naprawdę nie jest najważniejsze. Uczy się w najtrudniejszym środowisku na świecie. Ma jednak coś, co go wyróżnia - siłę wewnętrzną. Uczymy go, że najspokojniejszym człowiekiem na boisku musi być bramkarz. A jedną z jego wielkich zalet jest właśnie spokój - mówił Eric Steele w 2013 roku.
Słowa trenera bramkarzy, który odszedł z Manchesteru United po przejęciu rządów przez Davida Moyesa, znalazły swoje potwierdzenie. Jeszcze w sezonie 2012/13 David de Gea pierwszy raz zameldował się w Jedenastce Sezonu Premier League. W kolejnych latach wyczyn powtórzył ten cztery razy, natomiast w rozgrywkach 2017/18 sięgnął po swoją pierwszą i jedyną Złotą Rękawicę, którą wywalczył zachowując 18 czystych kont, co było najlepszym wynikiem od sezonu 2012/13 (Joe Hart, Manchester City).
De Gea długo znajdował się na szczycie futbolowego świata. O jego względy zabiegał Real Madryt, który w 2015 roku był niezwykle blisko pozyskania reprezentanta Hiszpanii, co tylko schlebiało jego umiejętnościom. Słowa, w których Edwin van den Sar zapowiadał, że to właśnie były piłkarz Atletico będzie jednym z najlepszych bramkarzy przez następne 10 lat, wybrzmiewały radosną melodią na Old Trafford. Jednocześnie jednak stały się one przekleństwem.
Holender pokusił się o to stwierdzenie w 2010 roku i w gruncie rzeczy nie pomylił się w żadnym aspekcie. Van den Sar niejako wyznaczył termin przydatności de Gei, chociaż z pewnością nie takie były jego intencje. Nie zmienia to jednak ponurego faktu, że z bramkarza, który niegdyś trząsł Premier League, nie zostało już właściwie nic. Podstawowy zawodnik Manchesteru United nie emanuje spokojem, coraz częściej pokazuje swoje zdenerwowanie, a z króla angielskich boisk przeistoczył się w postać, którą niektórzy zaczynają nazywać jednym z najgorszych bramkarzy na Wyspach. Cóż - nie jest to stwierdzenie dalekie od prawdy.

Obraz nędzy i rozpaczy

Już poprzedni sezon nie okazał się dla de Gei szczególnie udany, co jest pewnego rodzaju dyplomatycznym niedopowiedzeniem. W gruncie rzeczy taką opinię dało radę bowiem wygłosić względem większości piłkarzy Manchesteru United, więc cała sprawa rozeszła się po kościach i sygnały alarmowe zagłuszano problemami, które uważano za pilniejsze. Było to jednak podejście bardzo krótkowzroczne, bo o ile można się na rozmaite statystyki zżymać, o tyle u Hiszpana znakomicie pokazują regres, który spotkał "jedynkę" klubu z Old Trafford (więcej TUTAJ). Dość powiedzieć, że "Czerwone Diabły" straciły aż 57 bramek - to ich nowy, niechlubny rekord w erze Premier League.
Nie da się więc ukryć, że część winy za tę degrengoladę Manchesteru United ponosi, siłą rzeczy, właśnie de Gea. Bramkarz może czarować rzeczywistość tym, że wpuścił o ponad sześć bramek mniej niż wskazuje współczynnik xGA (spodziewane bramki stracone), ale będzie to tylko chwilowa ułuda, do której nie warto przywiązywać uwagi. O ile bowiem Hiszpan faktycznie potrafi jeszcze grać na linii, wszak dysponuje odpowiednim refleksem, o tyle reszta jego bramkarskiego rzemiosła jest melodią przeszłości.
W sezonie 2021/22 żaden inny golkiper nie miał gorszego procentu przechwyconych dośrodkowań*. Zawodnik "Czerwonych Diabłów" zatrzymał zaledwie 3,3% z nich (10/330). Lider tej klasyfikacji - Robert Sanchez z Brighton - mógł pochwalić się 11,7% skuteczności w tej kwestii (37/317). Ale nie warto skupiać się jedynie na przeciwnym biegunie - dość bowiem powiedzieć, że tylko trzech bramkarzy zatrzymało mniej niż 5% centr zespołu rywala. To niechlubne grono tworzyli David de Gea (3,3%), Tim Krul (3,9%) oraz Łukasz Fabiański (4,1%).
Wynik ten wyprowadzał z równowagi samego Cristiano Ronaldo.
Gdyby jednak sąd nad Hiszpanem ograniczyć jedynie do jednego aspektu, 31-latek zapewne wyszedłby z tego obronną ręką. Na swoje nieszczęście de Gea zawodził także pod względem dystrybucji piłki. Jego niecelne podania urosły już do rangi memu, lecz nikomu na Old Trafford nie jest do śmiechu. W statystyce podań na ponad 35 metrów bramkarz Manchesteru United zajął 13. miejsce spośród wszystkich 21. sklasyfikowanych golkiperów. Do celu docierało 36,7% takich zagrań. Wśród wszystkich przedstawicieli zespołów, które awansowały do europejskich pucharów, tylko Aaron Ramsdale mógł "pochwalić się" gorszym wynikiem (33,8%).
Piłkarz Arsenalu ratował się jednak innymi statystykami, między innymi liczbą interwencji poza własnym polem karnym. W tej kwestii Anglik zajął piąte miejsce w Premier League. De Gea był... przedostatni. Hiszpan w ogóle nie wychodzi poza "szesnastkę". Jest do niej przykuty nawet wtedy, gdy Manchester United narzuca swoje warunki przeciwnemu zespołowi. Łatwo wysnuć wniosek, że wychowanek Atletico Madryt po prostu nie czyta gry. Zaledwie dziewięć akcji defensywnych (0,24 na mecz) w polu to wynik fatalny. Przewaga liderów rzeczonej klasyfikacji - Alissona i Nicka Pope'a - jest zatrważająca, bowiem Brazylijczyk i Anglik wykręcili wynik... siedem razy lepszy.
A mimo tego osoby decyzyjne na Old Trafford uznały, że to właśnie de Gea powinien być podstawowym piłkarzem Manchesteru United w następnym sezonie. Efekt był oczywisty - "Czerwone Diabły" rozgrywki zaczęły dramatycznie źle, a Hiszpan już musiał przepraszać za swoje liczne błędy.

Ostateczny upadek

Jeśli Manchester United utrzyma swoją dotychczasową "dyspozycję" w obronie, to na koniec sezonu będzie miał na koncie 114 straconych bramek. Odkładając jednak żarty na bok - sytuacja na Old Trafford naprawdę nie prezentuje się kolorowo. W dwóch pierwszych meczach "Czerwone Diabły" zostały rozmontowane przez Brighton, a następnie zmiażdżone przez Brentford, które jeszcze w pierwszej połowie ustawiło sobie końcowy wynik.
Czy za wszystkie stracone bramki bezpośrednio odpowiada David de Gea? Nie. Czy miał on swój udział w każdej z nieszczęśliwie zakończonych sytuacji? Owszem.
  • Brighton 0:1 - nie jest w stanie przeciąć płaskiego dośrodkowania Welbecka
  • Brighton 0:2 - odbija piłkę na tyle pechowo, że Gross może wykończyć akcję Marcha
  • Brentford 0:1 - przepuszcza pod pachą słaby strzał Dasilvy
  • Brentford 0:2 - podaje właściwie wprost pod nogi Jensena
  • Brentford 0:3 - stoi jak wryty przy rzucie rożnym, co wykorzystuje Mee
  • Brentford 0:4 - przegrywa pojedynek z Mbuemo, ale tutaj niewiele można de Gei zarzucić
Rzecz jasna można budować narrację, że Hiszpanowi nie sprzyja szczęście. Że w wielu sytuacjach brakowało po prostu uśmiechu fortuny. Odwracając jednak słynne powiedzenie Kazimierza Górskiego - jak się pech zaczyna powtarzać, to to już nie jest pech.
W sezonie 2022/23 pokutują wszystkie błędy, które pojawiały się już w poprzednich rozgrywkach. Zła dyspozycja Davida de Gei wraca do Manchesteru United niczym bumerang. 31-latek nadal ma problemy z centrami, panikuje przy stałych fragmentach gry i fatalnie podaje piłkę. Co dla "Czerwonych Diabłów" jeszcze gorsze - obniżył liczbę obronionych strzałów. W poprzednim sezonie odbijał 69,5% wszystkich strzałów na jego bramkę. W bieżących rozgrywkach - 40%. Upadku nie niweluje nawet skromny materiał badawczy.
Trudno bowiem sądzić, że w następnych kolejkach dyspozycja DdG ulegnie znacznej poprawie. Sam piłkarz zdaje sobie sprawę ze swojego regresu, po porażce z "The Bees" publicznie przeprosił kibiców. Tylko że fani Manchesteru United nie będą już zważać na wytłumaczenia hiszpańskiego bramkarza. Dawna gwiazda nie lśni już swoim blaskiem, lecz odbija światło i daje złudne przeczucie, że z tej relacji coś jeszcze może wyjść.
Jednocześnie rychłe odstawienie 31-latka wydaje się w gruncie rzeczy niemożliwe. Nie zmienił tego nawet świetnie oceniany Dean Henderson, więc absurdalnym byłby fakt, gdyby hierarchię zmienił Tom Heaton. Niewiele również wskazuje na to, że zarząd ściągnie jakiegoś poważnego konkurenta. Spekulacje o sprowadzeniu Yanna Sommera ucięto bardzo szybko, gdyż Szwajcar nie otrzymał gwarancji gry w pierwszym składzie.
To też pokazuje, jak głęboko David de Gea i Manchester United są zanurzeni w toksynach swego związku. Przez lata odmawiano posadzenia Hiszpana na ławce z powodu jego klasy, później można było to zrzucić na karb kasy. Zawodnik z taką tygodniówką (375 tysięcy funtów, więcej otrzymuje tylko CR7) "nie może" bowiem siedzieć na ławce rezerwowych. A skoro nie może, to wszystko wskazuje na to, że będzie kosztował zespół jeszcze kilka punktów.

Manchester zamyka oczy

Przez kilka ostatnich miesięcy osoby blisko związane z Manchesterem United odwracały wzrok od stopniowego upadku bramkarza, który kiedyś należał do światowej czołówki na tej pozycji. Nie dopuszczano do siebie myśli, że mamy do czynienia z sytuacją albo nieodwracalną, albo taką, której zmiana zakrawać będzie o piłkarski cud. Efektem jest moment, w którym Manchester United - jeden z kandydatów do gry w Lidze Mistrzów - dysponuje golkiperem, który do tej elity nijak nie pasuje.
Szybko zrozumiał to między innymi Luis Enrique, który w hierarchii hiszpańskiej kadry przesunął de Geę nie tylko za Roberta Sancheza (Brighton), ale też niejako za Davida Rayę (Brentford). Włodarze "Czerwonych Diabłów" na podobną odwagę, która jest przecież oparta na racjonalnym podejściu do sprawy, do tej pory się nie zdobyli. Jedyne pocieszenie to fakt, że Dean Henderson w końcu wróci na Old Trafford i prawdopodobnie wskoczy do pierwszego składu swojego ukochanego klubu, gdzie już teraz jest jego miejsce.
Na ten moment nie ma właściwie żadnego aspektu bramkarskiego fachu, w którym Anglik ustępowałby hiszpańskiemu koledze. Co więcej, jest od niego ambitniejszy - nie chciał godzić się na kolejny sezon spędzony jako "dwójka" - a także młodszy. Jeśli ktoś z tego duetu ma w przyszłości stanowić o sile Manchesteru United, to z pewnością piłkarz, którego wypożyczono do Nottingham Forest.
Decyzja o postawieniu na Davida de Geę kosztem Deana Hendersona jeszcze nie raz odbije się "Czerwonym Diabłom" czkawką. Dwa lata temu można faktycznie było rozważać taki krok jako racjonalny. W poprzednim sezonie zakrawał on o kontrowersje, bo Anglik na dobrą sprawę nie otrzymał poważnej szansy na regularną grę. Teraz pozbycie się 25-latka i pozwolenie na to, aby jedynym zabezpieczeniem dla grającego coraz gorzej Hiszpana był Tom Heaton, zakrawa o celowe działanie na niekorzyść Manchesteru United.
Na Old Trafford pudruje się wiele trupów, lecz te, prędzej czy później, zaczynają wypadać z szafy. W poprzednim sezonie David de Gea - o ironio - odebrał nagrodę dla Najlepszego Zawodnika w klubie. Drugi raz robienie dobrej miny do złej gry nie przejdzie. Takich starć jak to z Brentfordem będzie więcej, tak samo jak pokładów frustracji. Kibice Manchesteru United muszą się jednak uzbroić w pokaźny kanister, aby pomieścić te wszystkie złe emocje. Sezon wszak dopiero wystartował.
***
*wszystkie przytoczone statystyki pochodzą z portalu fBREF. W sezonie 2021/22 sklasyfikował on 21 bramkarzy z Premier League.

Przeczytaj również